Dom wschodzącego Dobra
PK
Czasem sama nie mogę się nadziwić, jak bardzo Niebo troszczy się o nas. Tyle różnorakich działań, przypadków, aby wziąć człowieka na kolana, przytulić go, żeby podzielić z nim nieskończoną miłością. Także wobec człowieka chorego.
Dziś chcę napisać o bardzo niezwykłym domu. Domu ziemskim, na zwyczajnych fundamentach, z cegły, z oknami i dachem....
Czasem sama nie mogę się nadziwić, jak bardzo Niebo troszczy się o nas. Tyle różnorakich działań, „przypadków”, aby wziąć człowieka „na kolana”, przytulić go, żeby podzielić z nim nieskończoną miłością. Także wobec człowieka chorego.
Dziś chcę napisać o bardzo niezwykłym domu. Domu ziemskim, na zwyczajnych fundamentach, z cegły, z oknami i dachem. Domu w Głogowie. W tym miejscu jednak Niebo znalazło swoje schronienie. Tam jest Pan Bóg. Maryja. Chrystus.
Mój entuzjazm nie wypływa stąd, że zobaczyłam piękny obiekt, kaplicę, obrazy i figury. Boża wspólnota w Głogowie jest żywa!
Mój wyjazd do „ Domu Uzdrowienia Chorych” wcale nie był oczekiwany, wytęskniony. Mocno zbuntowane miałam serce. Niedużo wcześniej, w połowie trasy pielgrzymki do Częstochowy musiałam zawrócić – „przyplątało” się do mnie zapalenie oskrzeli. Byłam długo w domu. A tu czas płynie i trzeba się wreszcie zająć jakąś rehabilitacją. Strasznie nie lubię tego całego żmudnego „machania nóżkami”. I jeszcze nazwa: „Dom Uzdrowienia Chorych”. Jestem młoda, a trafię gremium cierpiętników – myślałam z ironią! A chciałam odpoczywać z przyjaciółmi pod żaglami, świetnie się bawić... Zwyciężył jednak zdrowy rozsądek. Trudno – niech już będę wzorcową pacjentką przez te dwa tygodnie! Zajmę się rehabilitacją, a później wrócę, aby dalej cieszyć się życiem.
Pojechałam.
Przerażenie – wokół prawie sami ludzie dużo starsi ode mnie.
Okazało się jednak, że Pan Bóg troskliwie się mną opiekuje. Podróż umilał mi przeuroczy pan Wincenty. Nic porozumienia – pasja żeglarska. Z błyskiem w oku opowiadał mi o jachtach, które własnoręcznie zbudował! Nieoczekiwanie wśród wolontariuszy spotkałam też znajomych.
Jesteśmy w Głogowie.
Dom jest wielki i nowoczesny. Wkrótce zorientowałam się, gdzie kryje się prawdziwe architektoniczne piękno tego miejsca, okolicy. Dostojna, potężna kolegiata strzelistymi wieżami śmiało sięga nieba. Na jej ścianach pęknięcia, ślady dzielnego trwania na przekór czasom. W oknach barwne witraże błyszczą w świetle. Kolegiata wstaje właśnie ze zniszczeń wojennych. Kontrast zrujnowanej, a jednak pyszniącej się dostojeństwem świątyni nasunął mi myśl, jak wiele człowiek może zbudować i jak wiele może zniszczyć. Pomyślałam, że chciałabym bardzo kiedyś służyć w tym kościele. Kilka dni później zaproponowano mi czytanie Pisma na niedzielnej Eucharystii!
Cisi i pokorni
W samym Domu warunki świetne. Przestronne pokoje. Dostępne są wszelkie możliwe udogodnienia. Brak barier architektonicznych. Uderza porządek, ale przede wszystkim serdeczność.
Do naszej dyspozycji jest także kaplica.
Gdyby chcieć tak „po ludzku”, zwyczajnie opowiedzieć o tym, co działo się w Głogowie, to można raptem sporządzić prosty raport w punktach. Posiłki, Eucharystia, modlitwy, rehabilitacja, wieczorami jakaś impreza kulturalna albo film. Ot, po prostu takie sanatorium dla wierzących chorych. To nie jest jednak pełna prawda o Głogowie. To, co tam się dokonuje, jest trudniejsze do uchwycenia w słowach. Tam, wsród chorych, mieszka Pan Bóg. Tam dokonuje się Wieczernik. Wielu spotkałam w tym domu ludzi, których oczy były rozświetlone.
„Bohaterowie codzienności, choćby Halinka. Matka, która wychowała dwoje własnych synów i w pełni należał jej się odpoczynek. Mimo to zaadoptowała jeszcze dwoje małych niepełnosprawnych dzieci. Bez jej pomocy Szymek i Tycjan staliby się podopiecznymi domów pomocy społecznej, teraz są szczęśliwymi, kochanymi dziećmi. Inna kobieta – Anielka – mama ośmiorga dzieci, w tym Paulinki – która ma kłopoty z samodzielnym poruszaniem się, niedowidzi. Byli też bohaterowie krzyża, jak pani Julia czy pani Cecylia. Kobiety ciężko sparaliżowane, przykute do wózków, na co dzień mieszkanki domów pomocy. Ich pogodne znoszenie cierpienia w łączności z krzyżem Chrystusa wprawiło mnie w osłupienie. Na modlitwie były ciche, skupione. Na co dzień zaś radosne, skore do żartów. Byli też silni, waleczni mężczyzni. Dzielny Jurek, który wytrwale opiekował się chorą żoną. Pomocny pan Jan. A Cisi Pracownicy Krzyża? To osoby konsekrowane, które zbudowały i prowadzą niezwykły głogowski Dom. Siostry i bracia, rzeczywiście cisi i pokorni.
Jesteśmy radośni
Głogowska Eucharystia to jedyne w swoim rodzaju spotkanie z Panem Bogiem. Wszyscy tańczą, śpiewają, a dzieci wołają do nieba w spontanicznych wezwaniach. Któregoś dnia odwiedziła nas siostra generalna Cichych Pracowników Krzyża ze Szwajcarii. Stwierdziła, że bardziej radosnej, spontanicznej Mszy św. od naszej nie widziała nigdy. Do psalmów, czytań wiele osób podchodziło przy pomocy wolontariuszy, jeszcze inni podjeżdżali do specjalnej niższej ambonki na wózkach inwalidzkich.
Najbardziej zapadła mi w pamięć ostatnia Msza – bardzo uroczysta. Wtedy to niektórzy spośród nas postanowili włączyć się w ideę apostolatu chorych. Drżącym głosem wypowiadałam słowa przysięgi. Nastąpiło błogosławieństwo i rozesłanie.
Minął czas turnusu, wszyscy wróciliśmy do swoich zajęć. Żyjemy już jednak nieco inaczej – w Głogowie doświadczyliśmy charyzmatu. Mimo zgiełku świata, szumu cywilizacji, ludzie ciągle pamiętają do czego służy serce.
Nadesłała Ewa Ziętara
oprac. AG