Warszawa tętni życiem. Zawsze jednak wracając z koncertu, wystawy, prywatki czy kina, albo jadąc autobusem na zakupy czy wędrując z lodami po ulicach Starówki, nie zapominam o krwi zakrzepłej pod płytami chodnika. Są miejsca, które mają swoje pomniki, najczęściej duże i dobrze widoczne. Nie da się jednak przecież opomnikować całego miasta, pozakrywać murów tablicami pamiątkowymi. Dla mnie Warszawa jest jednym wielkim pomnikiem – każdy jej skrawek jest miejscem męczeństwa i bohaterstwa Polaków. Nie proponuję sentymentalnego i martyrologicznego spaceru po stolicy, ale inne spojrzenie na odrodzone miasto.
Hala Mirowska
Dziś można tu kupić buty, kwiaty, fasolkę czy proszek do prania. Życie tętni w okolicach Hali Mirowskiej. Także przed wojną było to miejsce handlu, przekupki sprzedawały, gospodynie kupowały – nic się nie zmieniło. W sierpniu 1944 roku to miejsce stało się grobem dla ponad 500 osób – mieszkańców Woli spędzonych tam i bestialsko zamordowanych. „… Pośrodku budynku, częściowo zniszczonego bombardowaniem, otwierała się szeroka dziura. Bomba, która przebiła tu kopułę dachu, zawaliła także i podłogę, otwierając ogromną głęboką czeluść targowych piwnic i podziemnych magazynów. W jej głębi leżały stosy ludzkich ciał. Światło słoneczne przebijało tu przez kolorowe szybki okien, ciemnożółtą poświatą barwiąc upiornie dziesiątki twarzy skrzywionych grymasem bólu. Wokół dołu lepiło się od gęstej mazi krwistego błota, pachniało słodkawo, drażniąco, do wymiotów” – to relacja naocznego świadka, Tadeusza Klimaszewskiego, który siłą został zwerbowany przez Niemców do Verbrennungs-Komando Warschau, mającego za zadanie zacierać ślady mordów na Woli przez palenie zwłok. Od 5 do 8 sierpnia oddziały niemieckich żołnierzy zabiły ponad 40 tysięcy cywilów, w tym dzieci i kobiet, a także chorych z wolskich szpitali. Masakra spędzonych do Hali Mirowskiej Polaków miała miejsce 8 sierpnia. Tego samego dnia inne oddziały dokonały mordu na kilkuset cywilach zgromadzonycyh na wypalonej scenie i widowni Teatru Wielkiego. Za te i inne zbrodnie nie został ukarany żaden dowódca niemieckich wojsk walczących w czasie powstania w Warszawie. Generał Heinz Reinefarth, pod którego dowództwem oddziały SS szturmowały Wolę, wykonywał przecież tylko rozkazy Hitlera i Himmlera: „Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców.”. Martwił się nawet, czy wystarczy mu naboi…

Stadion Polonii
Na stadionie obecnie drugoligowej drużyny piłkarskiej Polonia (piłkarze biegali po tej murawie już w 1911 roku, a po wojnie, w 1946 roku, drużyna Polonii zdobyła tu Puchar Polski) rozegrało się w sierpniu 1944 roku tragiczne w skutkach natarcie. W nocy 22 sierpnia przez stadion mieli przebiec niezauważeni przez nieprzyjaciela żołnierze Starówki. Tak wyglądał fragment planu natarcia na Dworzec Gdański, który umożliwiłby połączenie tej części miasta z Żoliborzem. Niestety, Niemcy nie dali się zaskoczyć. Na murawie Polonii poległo ponad dwudziestu żołnierzy batalionu „Zośka”. Rankiem rannych, których nie zdołano ściągnąć w nocy, rozjeżdżały niemieckie czołgi. Taki pomysł miał niemiecki żołnierz na dobicie „bandytów”. Nieprawdopodobna historia rannego kilkoma postrzałami „Malarza” z kompanii „Maciek” jest niemal gotowym pomysłem na scenariusz. Kiedy rano ocknął się i zobaczył, co go czeka, odbezpieczył granat i czekał na śmierć, mając nadzieję wysadzić w powietrze również czołg. Stracił jednak przytomność i gdy znów otworzył oczy, okazało się, że czołgów już nie ma. Zaczął więc posuwać się w kierunku polskich stanowisk, wciąż ściskając w ręku odbezpieczony granat: nie można było go z powrotem unieszkodliwić. Gdy cierpła mu ręka, wkładał granat pod siebie i zasypiał na kilka minut. Udało mu się dotrzeć w ten sposób do swoich i oddać granat, zanim zemdlał. Zostawił za sobą zmiażdżone zwłoki kolegów.

Ulica Długa
Fragment ulicy Długiej od placu Krasińskich do Freta jest symbolem powstańczej Starówki. Ten krótki fragment, który spacerkiem można przejść w pięć minut, podczas najcięższych walk łączniczka „Parasola” – Lena – pokonywała w półtorej godziny. Zanim ul. Długa była świadkiem strasznych scen męczeństwa, widziała też chwałę. 6 sierpnia po Mszy św. z kościoła garnizonowego wyszli żołnierze polscy w szyku defiladowym i przeszli przez całą ulicę. Ludzie stali na chodnikach, w oknach i na balkonach. Była to jedyna w czasie powstania warszawskiego defilada oddziałów powstańczych. Tydzień później na tych samych balkonach leżały szczątki ludzkie rozerwane i odrzucone aż tu przez wybuch czołgu-pułapki, zostawionego przez Niemców przed barykadą. Ciesząc się ze zdobycznego pojazdu, kilkaset osób, w tym wiele dzieci i mieszkańców Starówki, wiwatując towarzyszyło przejażdżce. Okazało się, że pojazd wypełniony był materiałami wybuchowymi – eksplodował na pobliskiej ul. Kilińskiego, zabijając około 300 osób. Pod koniec walk na Starówce ulica Długa była najpopularniejszą ulicą z powodu włazu, którym ewakuowali się powstańcy. W ruinach domów stały setki osób, mając nadzieję na ucieczkę kanałami, a przy włazie rozgrywały się dantejskie sceny.
Pod numerem 7 mieścił się największy na Starówce szpital powstańczy, w którym Niemcy zamordowali i spalili 430 ciężko rannych.

Reduta Banku Polskiego
Jeden z niewielu budynków, który przetrwał powstanie i nosi jego rany do dziś. Stąd w nocy z 30 na 31 sierpnia ruszyło natarcie mające na celu utworzenie korytarza, którym cywile i ranni ze Starówki mogliby przedostać się do Śródmieścia. Niestety, natarcie załamało się bardzo szybko, bowiem nie udało się nawet przekroczyć ul. Bielańskiej. Powstańcy zostali zatrzymani przez potężną zaporę ognia, niektórzy widząc Bielańską zaściełaną trupami i rannymi, wycofali się. Poległo tu niemal 200 powstańców, w tym wielu dowódców. Po drugiej stronie ulicy znalazło się sześćdziesięciu żołnierzy batalionu „Zośka” z „Jerzym” i „Andrzejem Morro” na czele. Odnaleźli się w gruzach domów przy Senatorskiej, a potem przez kościół św. Antoniego doszli do pustego budynku pałacu Zamoyskich. Tam przeczekali cały dzień w piwnicach, przeżywając dramatyczne chwile. Szukając ich, żołnierze nieprzyjacielscy wrzucali do wszystkich budynków granaty – także kilkakrotnie do ich piwnicy. W nocy, zdejmując opaski i podszywając się pod oddział niemiecki, przeszli przez pozostający cały czas w rękach nieprzyjaciela park Saski. Krzycząc: „Tu Starówka, nie strzelać!”, dobiegli do powstańczych barykad na ul. Królewskiej. Po tym nieprawdopodobnym wyczynie odmówili harcerską modlitwę.

Powiśle
Warszawa chciała żyć normalnie, mimo wszystko. Dom widoczny na zdjęciu, który kojarzą na pewno wszyscy podróżujący pociągiem z Warszawy Wschodniej w kierunku zachodnim, należy od przedwojnia do Związku Nauczycielstwa Polskiego. W czasie powstania odbywały się tu występy artystyczne i koncerty. Aktorzy i artyści występowali w wielu miejscach walczącej Warszawy. Niektórzy tworzyli „trupy wędrowne” i odwiedzali z krótkimi występami szpitale polowe i placówki powstańcze. Dawali specjalne przedstawienia kukiełkowe dla dzieci na podwórkach. Przy ul. Mazowieckiej w kawiarni „U Aktorek” można było usłyszeć Chopina, a w kinie „Palladium” przy ul. Złotej (obecnie okolice klubu „Hybrydy”) 13 sierpnia po raz pierwszy od pięciu lat można było obejrzeć polski film dokumentalny „Warszawa walczy”. Aż trudno uwierzyć, ale w tym krótkim czasie – 63 dni – ukazywało się około stu tytułów różnych periodyków!

Przyczółek Czerniakowski
W ciepłe popołudnie miło jest leniuchować na ciepłym wiślanym piasku, patrząc na drugą stronę Wisły. Jest tak blisko. Trudno nie wspomnieć, że ta niewielka odległość okazała się nie do pokonania dla wielu powstańców. To gdzieś tutaj stał wrak stateczku „Bajka”, wokół którego zacieśnił się ostatni wolny skrawek walczącego Czerniakowa. Wzdłuż brzegu Wisły leżały trupy cywilów, którzy chcieli zaczerpnąć trochę wody. Tym, którym się to udało, nie przeszkadzał fakt, że przy brzegu rzeki gniły zwłoki śmiałków, pragnących przepłynąć te kilkaset metrów. Na „Bajce” i koło niej leżeli ranni czekający na obiecane pontony z tamtego brzegu. Przypłynęło ich tylko kilka, nie zmieścili się wszyscy, leżeli więc dalej i umierali. Patrząc w kierunku mostu Poniatowskiego, gdzieś na dzisiejszej ul. Solec, po której szybko przemykają samochody, dostrzeżemy miejsce śmierci „Andrzeja Morro” – został trafiony śmiertelnym strzałem 14 września. Bardzo blisko, przy ul. Wilanowskiej 1 broniły się resztki powstańców, a zaraz potem żołnierze niemieckich wojsk okrutnie ich mordowali, niewielu biorąc do niewoli. Tu zginął przez powieszenie bł. ks. Stanek.

Ulica Dworkowa
Najsłynniejszy właz powstania znajdował się na ul. Długiej przy Miodowej. Właz z ul. Dworkowej też jest słynny – a to dzięki filmowi Andrzeja Wajdy „Kanał”. Znajduje się na Mokotowie, który bronił się do 26 września. Wtedy, wobec bardzo silnych ataków niemieckich, postanowiono ewakuować się kanałami do Śródmieścia. Kanały w tej części miasta były rzadko wykorzystywane i to jedynie przez specjalne grupy patrolowe przy przenoszeniu meldunków. Ewakuacja kanałami z Mokotowa miała dramatyczny przebieg. Niemcy wrzucali do włazów granaty, spiętrzali wodę, robiąc tamy, wpuszczali trujące gazy i chemikalia. Ludzie błądzili pod ziemią godzinami w coraz większej histerii. Niektórzy popełniali samobójstwa, inni potem przechodzili po zwłokach, gubili się na zawsze. Duża grupa powstańców zamiast wyjść włazem w Śródmieściu, po kilkunastu godzinach rozpaczliwej wędrówki wyszła włazem przy ul. Dworkowej, zaledwie parę ulic dalej od włazu, którym się ewakuowali. Tam śmiertelnym strzałem przywitali ich niemieccy żołnierze. Przy tym włazie zginęło 120 powstańców.
2 października powstanie skończyło się. Powstańców wywieziono do obozów jenieckich. Gdy wrócili do wolnej – podobno – Polski, dalej oddawali krew za Ojczyznę. W kazamatach polskich więzień również na Mokotowie – ale to już inna historia.