Z ks. Wojciechem Rzeszowskim, nowym rektorem Prymasowskiego Wyższego Seminarium Duchownego w Gnieźnie, rozmawia Monika Białkowska
Na czym polega wychowywanie przyszłego księdza?
– Kościół wyznacza cztery kierunki formacji: ludzką, duchową, intelektualną i pastoralną. Formacja intelektualna odbywa się przez studia w ramach Wydziału Teologii UAM. Formacja duszpasterska obejmuje różnorodny system praktyk. Najbardziej otwarte pole do działania pozostaje w zakresie formacji ludzkiej i duchowej, czyli pracy nad kształtowaniem dojrzałej osobowości i dojrzałej duchowości przyszłego księdza. To zadanie szczególnie ważne, ale i trudne. Osobowość człowieka kształtuje się całe życie, a pobyt w seminarium jest tylko jednym z jego etapów. Dojrzały człowiek będzie dojrzale przeżywał powołanie. Ale pamiętajmy, że nie da się ukształtować osobowości człowieka, a tym bardziej jego duchowości „z zewnątrz”. Jako wychowawcy możemy pomóc im głębiej siebie rozumieć, otwierać na budowanie relacji z Bogiem i drugim człowiekiem, inspirować i ukierunkowywać ich własną pracę. Klerycy to dorośli ludzie, troska o własny rozwój jest więc ich osobistym zadaniem. Podobnie jest z formacją duchową. Dawcą życia duchowego jest sam Bóg, a seminarium winno tworzyć klimat, który będzie sprzyjał duchowemu rozwojowi. Dzieje się to poprzez rekolekcje, dni skupienia, liturgię, codzienną medytację słowa Bożego oraz modlitwę osobistą, a szczególnie adorację Najświętszego Sakramentu.
Przez ostatnie lata pracował Ksiądz jako ojciec duchowny w seminarium. Na czym polegała ta posługa?
– Ojciec duchowny jest tym, który towarzyszy klerykom w ich życiu wewnętrznym. Jest z nimi na codziennej wspólnej modlitwie, celebruje sakramenty, głosi im słowo Boże, okolicznościowe konferencje, stopniowo przygotowuje do przyjęcia święceń kapłańskich. Animuje życie duchowe w seminarium, prowadzi comiesięczne dni skupienia, rekolekcje. Ojcowie duchowni poświęcają wiele czasu na kierownictwo duchowe, które pomaga w lepszym poznaniu i kształtowaniu siebie, pokonywaniu różnych trudności, głębszym rozpoznawaniu powołania. Każdy, kto próbował pracować nas sobą i duchowym rozwojem wie, że nie jest to łatwe. Zwłaszcza w młodym wieku natrafia się na wiele problemów, z którymi nie zawsze łatwo jest się uporać. W służbę ojca duchownego wpisana jest również posługa spowiednicza.
Jak wygląda to przejście od roli ojca duchownego do rektora?
– Jako ojciec duchowny dość dobrze znam seminarium i kleryków, ale bardziej „od wewnątrz”. Dotychczas zajmowałem się głównie formacją ludzką i duchową. Teraz doświadczam dużego przeskoku – z wymiaru wewnętrznego muszę przejść na wymiar zewnętrzny, dotyczący całej struktury seminarium. Porównując seminarium do okrętu, można powiedzieć, że przez ostatnie lata pracowałem jako podoficer, który odpowiedzialny był za życie pod pokładem. Obecnie nie tylko muszę wyjść na pokład, ale i stanąć na mostku kapitańskim. Stąd widzi się wszystko inaczej, a przede wszystkim trzeba ogarnąć całość. To coś zupełnie nowego, czego sam muszę się dopiero nauczyć.
Na świeckich uczelniach rektor odpowiada za cały proces kształcenia na uczelni. Jakie są zadania rektora w seminarium?
– Rektor nie jest w seminarium sam, współpracuje z nim grono moderatorów i profesorów, ale ostatecznie to on jest odpowiedzialny za duchowy klimat oraz wewnętrzny i zewnętrzny kształt seminarium. On nadaje pewien ton, odpowiada za właściwe rozmieszczenie akcentów w formacji. Odpowiada osobiście przed biskupem diecezji, który jest zawsze pierwszym formatorem, za wszystko, co się w seminarium dzieje. Koordynuje wszystkie cztery wymiary formacji oraz pracę osób, które z seminarium są związane, troszczy się o jego materialny byt. Regularnie spotyka się z klerykami, modli się z nimi i rozmawia, pomaga rozeznać łaskę powołania, jest tym, który w porozumieniu z innymi wychowawcami, przedkłada biskupowi sugestie o dopuszczeniu do posług czy święceń kapłańskich. Pełni też funkcję reprezentacyjną, występując na zewnątrz w imieniu całej wspólnoty seminaryjnej.
Jakie ma Ksiądz pierwsze plany jako rektor?
– Bardzo ujęło mnie to, co Papież Benedykt XVI powiedział na początku swojego pontyfikatu. Kiedy dziennikarze oczekiwali od niego programowego przemówienia, on mówił o odczytywaniu woli Bożej. Powiedział wtedy, że jego programem jest słuchać, co mówi Duch do Kościoła i czego oczekuje od niego Jezus Chrystus – Najwyższy Pasterz. Ta myśl jest mi bardzo bliska. Nie chcę zaczynać od tworzenia programu czy planowania zmian, choć rodzą się w moim sercu różne pomysły, na początku pragnę wsłuchać się w to, co mają do powiedzenia inni wychowawcy, księża profesorowie, klerycy, sam muszę też wiele spraw przemyśleć. Będę próbował odczytać to, czego oczekuje od nas Bóg. To jest mój pierwszy program: program nastawiony na rozeznawanie woli Bożej. Dobre zmiany dokonują się zazwyczaj ewolucyjnie, a nie rewolucyjnie. Rewolucje przynoszą wiele ofiar, a mało pożytku. Stąd na początku nie planuję radykalnych zmian, ale z czasem, stopniowo przyjdzie i czas na pewne modyfikacje.
Jak w takim razie będzie wyglądało rozłożenie akcentów w formacji kleryków? Co jest szczególnie bliskim Księdzu tematem?
– Tym, co jest mi bliskie, to wymiar formacji ludzkiej i duchowej. Za bardzo ważną uważam pomoc w kształtowaniu kleryków, jako ludzi o dojrzałej osobowości – spójnej, uporządkowanej, otwartej na bogactwo natury, ale i umiejącej tą naturą mądrze kierować. Ważne jest też, by klerycy posiadali głęboką tożsamość duchową, zarówno chrześcijańską, jak i kapłańską, aby potrafili dynamicznie przeżywać łaskę powołania. Nie jest ono bowiem czymś statycznym, co się „ma” raz na zawsze, ale nieustannym podążaniem za Kimś, kto zaprasza, by iść Jego śladami. „Po-wołanie”, to odpowiadanie całym życiem i przez całe życie na uprzedni głos Boga. Tak przeżywane powołanie oznacza osobistą więź z Chrystusem, stale pogłębiane życie modlitwy i rozeznawanie Jego woli. Chciałbym, żeby księża opuszczający seminarium byli ludźmi głębokiej wiary, zakorzenionymi w Bogu, którzy nie będą sztywno posługiwać się wyuczonymi schematami czy książkową wiedzą, ale będą zdolni stawać się pielgrzymami wiary i w tej pielgrzymce towarzyszyć innym. Ważne jest, by księża byli ludźmi otwartych umysłów i serc, gotowymi słuchać, czego Bóg od nich oczekuje, pozwalającymi się Jemu prowadzić. Ostatecznie chodzi o to, by ich życie koncentrowało się na Bogu i posłudze, a nie na nich samych.
Popatrzmy na chwilę na seminarium z „mostku kapitańskiego”. Czy można mówić o kryzysie powołań? Jak to wygląda w Gnieźnie?
– Rzeczywiście do seminarium zgłosiło się w tym roku nieco mniej kandydatów. W ubiegłym roku było ich 22, w tym roku – 15. Jest to jednak spadek jednoroczny, trudno więc mówić o poważnym kryzysie. W skali całej Polski zmiana liczby powołań jest widoczna, ale nie jest aż tak znacząca. Powody mogą być różne – może niż demograficzny, fakt, że jesteśmy niewielką diecezją, duża liczba młodych wyjeżdżających za granicę, coraz bardziej konsumpcyjny styl życia. Być może coraz większe jest grono tych, którzy potrzebują czasu, żeby dojrzeć i rozeznać swoje powołanie.
Jacy są dzisiejsi klerycy?
– Młodzi ludzie w każdej epoce mają podobne problemy. Dojrzewają, poszukują, buntują się, przeżywają kryzysy, wzloty i upadki, budują swój dorosły świat. Z drugiej strony widać jednak wyraźnie, że wyrastają w zupełnie innym świecie – bardzo otwartym, pluralistycznym, przenikniętym techniką multimedialną. Szkoła, którą znają, często pozbawiona jest autorytetów i jasno ustawionych granic. Relacje z przełożonymi stają się coraz bardziej partnerskie i swobodne – młodym łatwiej jest zadawać pytania, ale też łatwiej kwestionować odpowiedzi. Bywa, że przychodzą z różnych środowisk, które nie były wolne od pokus tego świata – nadmiernej zależności od komputerów czy telefonów komórkowych. Część kleryków pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych. Są dziećmi tego świata, dlatego często dojrzewają później, nie mają spójnego systemu wartości, czasem miewają braki edukacyjne. Mimo to jest w nich wiele dobra, otwartości i duchowych pragnień, a na tym można już budować.
Czy to kształtowanie oznacza odcięcie kleryków od zdobyczy techniki?
– Nie zabraniamy klerykom posiadania komputerów czy telefonów, ale próbujemy uczyć ich odpowiedzialnego posługiwania się zdobyczami techniki i mądrego przeżywania daru wolności.
Gdyby miał Ksiądz Rektor powiedzieć, co w pracy seminaryjnej jest najważniejsze…?
– To trudne pytanie, bo wiele jest ważnych spraw. Najważniejsze nie są na pewno ani programy, ani regulaminy czy kwestie formalne, choć i one mają swoją wartość. W pracy wychowawczej to, co najważniejsze, dzieje się w relacjach międzyludzkich. Wychowawca czy nauczyciel pracuje samym sobą. To kim jestem, mówi znacznie więcej niż to, co robię. Styl mojego życia, głębia modlitwy, spójna osobowość, otwartość na drugiego człowieka, to wszystko tworzy klimat zaufania i owocnej współpracy. Wszystko inne wydaje się drugoplanowe. Dlatego nie chcę koncentrować się na tym, co zewnętrzne, ale na tym, co wewnętrzne, zarówno w odniesieniu do mnie samego, jak i do innych. Ostatecznie cała formacja ma prowadzić do jednego: do kształtowania dojrzałej osobowości i duchowości, która będzie się wyrażać w głębokim poczuciu duchowej tożsamości i osobistej więzi z Jezusem – Boskim Mistrzem i Przyjacielem. Jeśli klerycy wejdą z Nim w taką relację i będą potrafili wokół Niego skoncentrować swoje życie, to spokojnie będzie można ich posłać do winnicy Pana. Aby jednak ich ku takim ideałom prowadzić, najpierw samemu trzeba ich zasmakować i nimi żyć. I to jest chyba największe zadanie każdego seminaryjnego wychowawcy.