W końcu października 1956 roku, na fali słynnej, a jakże pozornej „odwilży”, komunistyczne władze Polski wypuściły z więzienia Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego. Otoczony nimbem męczeństwa kardynał powrócił po trzech latach nieobecności do stolicy, witany wśród wiwatów rozradowanego narodu. Tylko niewielu zauważyło idącą za nim postać, która posturą przypominała więźnia wypuszczonego w 1945 roku z oswobodzonego obozu koncentracyjnego.
Osobą tą był sekretarz prymasa Wyszyńskiego, biskup Antoni Baraniak. Wraz z prymasem został aresztowany w rezydencji na Miodowej, 25 września 1953 roku, w momencie największego nasilenia represji aparatu komunistycznego, wymierzonych w Kościół katolicki.
Choroba niepamięci
– Postać arcybiskupa Baraniaka ukazuje nam niezwykle wymownie, że cały ciężar walki o wolność społeczeństwa i narodu po 1948 roku, kiedy to skończyła się likwidacja podziemia związanego z rządem londyńskim, wziął na siebie Kościół – opowiada biskup pomocniczy archidiecezji poznańskiej prof. Marek Jędraszewski. – Walka ta trwała przez następne dziesięciolecia. Bardzo bolesne jest to, że jeden z jej bohaterów pozostaje poza archidiecezją poznańską praktycznie prawie nieznany – dodaje bp Jędraszewski.
– Gdy dołączyłem do polskich biskupów w 1960 roku, wiedziałem już, że arcybiskup poznański Antoni Baraniak jest jednym z kilku najbardziej budzących respekt polskich biskupów – opowiada biskup senior koszalińsko-kołobrzeski Ignacy Jeż, dzisiaj najstarszy pasterz w Polsce. – Wszyscy patrzyliśmy na niego z wielkim podziwem i szacunkiem. Czy jednak pamięta się o tym współcześnie?
– Dziś, gdy stworzono sytuację medialną, z której wynika, że trzeba weryfikować ludzi Kościoła przez pryzmat dokumentów wytworzonych przez komunistyczne służby bezpieczeństwa, niezwykle ważne staje się badanie heroizmu wielu niezłomnych świadków wiary z tamtego czasu – mówi bp Jędraszewski.
Jak zatem doszło do tego, że Antoni Baraniak, ten skromny, cichy, o niepozornej sylwetce, niemal niewidoczny ksiądz, odegrał tak ważną rolę w dziejach Kościoła w Polsce, i to w momencie, kiedy los Kościoła był najbardziej zagrożony?
W sercu Kościoła
Antoni Baraniak pochodził z ziemi wielkopolskiej, gdzie – w Sebastianowie, parafia Mchy – przyszedł na świat 1 stycznia 1904 roku. Jako młodzieniec wstąpił do Towarzystwa Salezjańskiego, stając się duchowym synem św. Jana Bosco. Całe życie pozostał wierny salezjańskiemu charyzmatowi. W 1951 r. po otrzymaniu sakry biskupiej przyjął jako swe biskupie zawołanie salezjańską dewizę: „Da mihi animas, caetera tolle! – Daj mi dusze, resztę odbierz!”. Jego kapłaństwo już na początku kształtowane było u źródeł Kościoła – w Rzymie i Watykanie. Tam studiował teologię i prawo kanoniczne, uzyskując dwa doktoraty na prestiżowych rzymskich uczelniach kościelnych. Odbył też staże w watykańskich kongregacjach. To w tym okresie do perfekcji doprowadził swoją znajomość łaciny, z której po latach miało korzystać wielu członków polskiego Episkopatu. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1930 r. z rąk abp. Adama Stefana Sapiehy.
Abp Baraniak był jednym z najbliższych współpracowników prymasa Wyszyńskiego. Na zdjęciu: obaj pasterze w drodze do Rzymu, na dworcu w Klagenfurcie.
Sekretarz prymasów
Księdza Antoniego Baraniaka „wypatrzył” w Rzymie Prymas Polski kard. August Hlond. Po powrocie w 1933 r. do Polski Antoni Baraniak został jego sekretarzem. Tę tyle zaszczytną, co zobowiązującą funkcję pełnił do śmierci kard. Hlonda w 1948 r., towarzysząc Prymasowi Polski we wszystkich najważniejszych momentach życia. – Wspominał bardzo często postać prymasa Hlonda – opowiada s. Remigia, elżbietanka, która pracowała w pałacu arcybiskupim w ostatnich latach rządów arcybiskupa Baraniaka. – Można było odnieść wrażenie, że ten wielki prymas wywarł głęboki wpływ na swego młodego sekretarza.
Po śmierci kard. Hlonda ks. Baraniak zdołał jeszcze wyjechać do Rzymu, gdzie przekazał przedśmiertną wolę prymasa, by jego następcą został biskup lubelski Stefan Wyszyński. Tak też się wkrótce stało. Po objęciu przez abp. Wyszyńskiego godności prymasowskiej ksiądz Baraniak nadal pozostawał kierownikiem Sekretariatu Prymasa Polski. Przez jego ręce przechodziły najważniejsze dokumenty dotyczące Kościoła w Polsce. W 1951 r. został prekonizowany biskupem tytularnym Theodosiopolis in Armenia z przeznaczeniem na sufragana gnieźnieńskiego. Nadal jednak pozostawał w Warszawie, gdzie służył prymasowi Wyszyńskiemu jako sekretarz i najbliższy współpracownik.
W rękach siepaczy
25 września 1953 r. w życiu bp. Baraniaka rozpoczął się najboleśniejszy okres. Tego dnia do rezydencji prymasowskiej przy ul. Miodowej w Warszawie wtargnęli wysłannicy komunistycznych oprawców, by aresztować prymasa i jego sekretarza. – Dalsze losy prymasa Wyszyńskiego są dość dobrze znane – zauważa bp Jędraszewski. Biskup Baraniak tymczasem został odizolowany na okres trzech lat w więzieniu na warszawskim Mokotowie. Tam komunistyczni zwyrodnialcy poddali go bestialskim torturom.
Zachował się fragment wspomnień biskupa, w którym uwiecznił te dramatyczne chwile zaraz po zatrzymaniu: „Samochód popędził na ul. Rakowiecką, do bramy więzienia, która otwarła się na małą chwilę. Doprowadzono mnie prosto do depozytu, gdzie zabrano mi moją teczkę z bielizną, wszystkie insygnia biskupie i wszystko, co miałem w kieszeniach, z różańcem włącznie, oraz pieniądze, które ubowcy zabrali z mojego pokoju i sypialni. Zaprowadzono mnie do pustej betonowej celi, w której była prycza, taboret, dzban wody z miednicą i kibel. Groźnie zaskrzypiał potężny klucz w żelaznych drzwiach i wreszcie nastała cisza. Przez zakratowane okno i matowe szybki, z góry zaglądał ponury poranek 26 września 1953 r.”.
– Nigdy nie wspominał o pobycie w więzieniu – wyznaje siostra Cherubina, elżbietanka, która pracowała jako sekretarka u boku arcybiskupa Baraniaka niemal przez 20 lat. – Wszyscy wiedzieliśmy, ile ksiądz arcybiskup wycierpiał, jednak chyba nigdy nikomu nie wyjawił szczegółów swego męczeństwa i doznanych w komunistycznym więzieniu tortur – dodaje zakonnica. – Nie miałam odwagi nigdy o to spytać, dopóki arcybiskup nie zachorował tak bardzo, że już przypuszczaliśmy, że koniec jest blisko – opowiada. – Wtedy zdobyłam się na śmiałość i spytałam księdza arcybiskupa, jak to było w więzieniu. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się lekko i powiedział tylko: „Siostro, to już Pan Bóg osądzi”.
– Ksiądz arcybiskup mówił tylko, że nieraz było mu bardzo ciężko w samotnej celi – wspomina siostra Remigia. – I wtedy, nagle, na parapecie więziennego okna pojawiła się mała biała mysz. Arcybiskup opowiadał to z uśmiechem: „Ileż ona dostarczała mi tam radości, kiedy dzieliłem się z nią chlebem”.
Jedno z ostatnich spotkań arcybiskupa z dziećmi, około półtora roku przed jego śmiercią
Książę niezłomny
– Władze zamierzały wykorzystać osobę bp. Baraniaka do publicznego skompromitowania prymasów Hlonda i Wyszyńskiego – mówi bp Jędraszewski. Chciano go złamać, tak aby jako sekretarz prymasa Wyszyńskiego obciążył go zeznaniami podczas pokazowego procesu. Mimo wielkiego cierpienia bp Baraniak nie dał się złamać i nie podpisał żadnego dokumentu, nie złożył jakichkolwiek zeznań, które by mogły obciążyć zwłaszcza kardynałów Hlonda i Wyszyńskiego. Uwolniony został wraz z prymasem Wyszyńskim jesienią 1956 r. po trzech latach bezprawnego uwięzienia, w stanie skrajnego wyniszczenia. – Warto przywołać jego obraz – pisze o biskupie Baraniaku ksiądz profesor Zygmunt Zieliński, historyk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego – kiedy asystował w czasie Mszy św. w bazylice gnieźnieńskiej inaugurującej powięzienny okres pontyfikatu prymasa Wyszyńskiego. Ten „na zero” ostrzyżony biskup, z wyrazem twarzy „muzułmanina” obozowego, to już nic innego, jak tylko pomnik brutalnej przemocy, a zarazem nieugiętej wierności swemu pasterskiemu powołaniu i Kościołowi.
Umiłował Poznań
W 1957 r. po śmierci abp. Walentego Dymka władze komunistyczne zgodziły się na nominację jego następcy w osobie bp. Antoniego Baraniaka. Nie obyło się jednak bez tarć i agresji, utrwalonej w zachowanych do dziś pismach. – Prezydium rządu w liście do kard. Wyszyńskiego zgłaszało „poważne obawy, czy podniesienie ks. Baraniaka do tak wysokiej godności w hierarchii kościelnej jest słuszne i uzasadnione z punktu widzenia dążności do trwałego ułożenia stosunków między Państwem a Kościołem” – cytuje dokument
ks. dr hab. Leszek Wilczyński, redaktor naczelny projektu „Historia archidiecezji poznańskiej”. W liście przedstawiona jest ocena biskupa Baraniaka jako zdecydowanie niechętnego ustrojowi i władzy ludowej. Negatywnym dla rządu wydawał się też jego stan zakonny. Prezydium rządu prosiło prymasa Wyszyńskiego o „rozważenie możliwości zrezygnowania z tej kandydatury”, gdyby jednak kardynał uznał kandydaturę za słuszną, „rząd chce mieć pewność, że się nie zawiedzie”… Prymas Wyszyński nie zamierzał jednak zmienić swojego zdania i stanowczo podtrzymał kandydaturę biskupa Baraniaka na nowego arcybiskupa poznańskiego.
Władze PRL ostatecznie skapitulowały, zasięgnęły bowiem wcześniej dyskretnej opinii lekarzy, którzy rokowali dla biskupa zaledwie kilka miesięcy życia. Tymczasem chory na ciele, ale silny duchem, pasterskim męstwem i cywilną odwagą abp Baraniak rządził archidiecezją poznańską przez kolejne 20 lat, stając się solą w oku partyjnych aparatczyków! – Arcybiskup Baraniak stał się na wiele lat w Episkopacie pierwszą osobą po prymasie – zaznacza bp Jeż. – Wiadomo nam było, że wiele swych decyzji prymas Wyszyński konsultuje bezpośrednio z arcybiskupem Baraniakiem i ma do niego nieograniczone zaufanie i wielki szacunek.
– Ludność tutejsza przyjęła go z największą czcią. Jego obecność w Poznaniu z pewnością dodała chwały samemu Poznaniowi i sprawiła, że wysunął się on na czoło diecezji w Polsce; stało się to właśnie przez obecność tego heroicznego świadka wiary – mówi obecny metropolita poznański arcybiskup Stanisław Gądecki.
Bp Antoni Baraniak w latach 50. XX wieku
Różaniec przeciw szykanom
Dziełem arcybiskupa Baraniaka było m.in. powołanie Papieskiego Wydziału Teologicznego w Poznaniu, zwołanie pierwszego po Soborze Watykańskim II synodu archidiecezji, organizacja wiekopomnych uroczystości niosących pociechę Polakom w dobie gomułkowskiego zniewolenia – Milenium Chrztu Polski w 1966 r. i Tysiąclecie Biskupstwa Poznańskiego dwa lata później. – W tym czasie arcybiskupa spotkały kolejne szykany – opowiada abp Marian Przykucki, który przez cały okres rządów towarzyszył arcybiskupowi Baraniakowi jako sekretarz, kapelan, a później także biskup pomocniczy.
– Po tym, jak arcybiskup Baraniak wydał list, w którym potępił „aresztowanie” przez władze państwowe peregrynującego po Polsce obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, na pałac arcybiskupi rozpoczęła się wielodniowa seria najazdów. Przez wiele dni nasłani aktywiści dobijali się do pałacu, żądając odwołania listu. Arcybiskup był słownie znieważany, przed pałacem rozlegały się wrogie okrzyki – opowiada abp Przykucki. – Myślałyśmy, że to jakaś „rewolucja” – wspomina siostra Agreda, jedna z elżbietanek pracujących u boku arcybiskupa. – Byłyśmy zdenerwowane i zaniepokojone. Nie wiadomo było, co się stanie – dodaje siostra Cherubina. – Tymczasem któregoś dnia, gdy na zewnątrz trwały okrzyki, a nawet groźby, ujrzałyśmy księdza arcybiskupa, jak ze spokojną twarzą chodzi wolno po pokoju i odmawia Różaniec.
Przyjaźń z przyszłym papieżem
Wielką estymą abp. Baraniaka darzył metropolita krakowski kard. Karol Wojtyła. To on odwiedził go kilka dni przed śmiercią w poznańskim szpitalu. – Pamiętam te chwile. Wywarły one na nas wszystkich, czuwających przy umierającym arcybiskupie, niezwykłe wrażenie – wspomina siostra Cherubina. – Kardynał Wojtyła powiedział wówczas do arcybiskupa: „Kościół w Polsce nigdy nie zapomni Waszej Ekscelencji, co Ekscelencja zrobił dla Kościoła w najbardziej trudnym momencie jego dziejów”. – Później, po śmierci arcybiskupa, Ojciec Święty nieraz go wspominał – opowiada kardynał Stanisław Dziwisz. – Pamiętam z czasów, kiedy byłem sekretarzem metropolity krakowskiego, jaka więź łączyła przyszłego Ojca Świętego z arcybiskupem poznańskim Antonim Baraniakiem. Ojciec Święty, jeszcze jako arcybiskup i kardynał, współpracował z arcybiskupem Baraniakiem w bardzo wielu sprawach. Często zasięgał jego opinii czy nawet rady. Miał dla niego wiele szacunku i uznania, szczególnie dla postawy arcybiskupa w czasach stalinowskiego uwięzienia – dodaje krakowski kardynał.
Już jako papież, Jan Paweł II w skupieniu przyklęknął przy jego trumnie w poznańskiej katedrze w 1983 roku, podczas drugiej pielgrzymki do ojczyzny. – Myślę często z żalem, że arcybiskup, który tak bardzo był zżyty z kardynałem Wojtyłą, nie doczekał jego wyboru na Ojca Świętego – mówi siostra Cherubina. A jednak – możemy dziś przypuszczać, że arcybiskup Baraniak przewidywał na wiele lat przedtem wybór kardynała Wojtyły na papieża. W swej książce „Donos na Wojtyłę” Marek Lasota cytuje raport podpułkownika Władysława Żyły z krakowskiego Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Esbek ten zanotował: „W dniu 8 grudnia 1972 roku nasze źródło operacyjne przebywało w parafii Lasocice, pow. Leszno, diec. poznańska. Odbywał się tam odpust na który przybył arcybiskup poznański Antoni Baraniak. Miał się on w wąskim gronie wypowiedzieć, że gdyby w tej chwili odbyło się konklawe to najpoważniejszym kandydatem byłby Karol Wojtyła”.
Ukochany przez diecezjan
Abp Antoni Baraniak, szczerze kochany i wzbudzający respekt wśród rzeszy wiernych swej archidiecezji, przeszedł do historii jako arcybiskup przełomu dwóch tysiącleci biskupstwa poznańskiego. – Dla nas świeckich był nie tylko najdostojniejszym arcypasterzem, ale też człowiekiem bardzo bezpośrednim, życzliwym i radosnym – wspomina dr Szczepan Cofta, naczelny lekarz Szpitala Uniwersyteckiego Przemienienia Pańskiego w Poznaniu, który od końca lat 60. jako ministrant katedralny często miał kontakt z arcybiskupem. Abp Baraniak szczególną troską otoczył właśnie ministrantów, dzieci i młodzież. Poświęcał im wiele czasu. – Zawsze wręczył jakieś słodycze albo owoce grupom dzieci, które często odwiedzały go w pałacu. – Przy arcybiskupie nie czuliśmy lęku czy dystansu, był dla nas jak prawdziwy kochający ojciec – opowiada dr Cofta. Do dziś z dużym uczuciem wspomina arcybiskupa średnie i starsze pokolenie poznaniaków i Wielkopolan.
Odchodził po męsku i godnie
Arcybiskup zaczął poważnie chorować na początku 1977 roku. Po pewnym czasie okazało się, że cierpi na nowotwór trzustki. – Było widać, jak bardzo musi cierpieć – przypomina sobie s. Remigia, która pracowała przy arcybiskupie jako pielęgniarka. Mimo to nigdy nie narzekał na stan zdrowia, a do ostatnich chwil, jeszcze w szpitalnym łóżku, pracował, dużo pisał i czytał. – Po kolejnym pobycie w szpitalu, na wiosnę 1977 roku, arcybiskup był tak zmizerowany, że ważył już zaledwie 42 kilogramy – wyznaje ze wzruszeniem s. Cherubina. Arcybiskup zmarł w szpitalu 13 sierpnia 1977 r. – Znosił ciężką chorobę dzielnie i po męsku, na nic się nie skarżąc, a wręcz odwrotnie, troszcząc się o personel medyczny szpitala – opowiada dr Milada Tyc, gastroenterolog, która leczyła arcybiskupa. Był człowiekiem bardzo wyniszczonym przez doświadczenia życiowe. Jego plecy, ponad 20 lat po pobycie w komunistycznym więzieniu, naznaczone były bliznami – wymownym świadectwem męczeństwa.
Uroczystości upamiętniające 50. rocznicę ingresu arcybiskupa Antoniego Baraniaka do katedry poznańskiej rozpoczną się 13 października o godzinie 9.30 Mszą św. w kościele parafialnym pw. św. Rocha w Poznaniu. O godzinie 11 w Auli Politechniki Poznańskiej przy ul. Piotrowo 2 rozpocznie się sesja poświęcona osobie arcybiskupa.
Pożegnanie
„Ze szczególnym wzruszeniem myślę o ukochanej Archidiecezji Poznańskiej, wybornej cząstce Kościoła świętego, którą Dobry Bóg powierzył mojej pieczy pasterskiej.
Moi Kochani Archidiecezjanie, Kapłani i Wierni! Zawsze byliście największą moją radością i jedyną troską. Obejmuję Was sercem bez różnicy, jak bez różnicy kochałem Was w Panu Jezusie. Dziękuję Wam za wszystko, cośmy z pomocą łaski zdołali wspólnie uczynić na chwałę Bożą”.
Takimi słowami „Testamentu Duchowego” pożegnał się ze swymi wiernymi w sierpniu 1977 r. umierający arcybiskup Antoni Baraniak - jeden z najwybitniejszych pasterzy w ponadtysiącletnich dziejach Kościoła poznańskiego. Swoje ostatnie przesłanie do wiernych abp Baraniak zakończył słowami: „Żegnając się, przypominam Wam to, co jest najważniejsze w życiu: Pamiętajcie, jest Bóg Dobry i Miłosierny! Miłujcie Go! Nie zaniedbujcie modlitwy! Kochajcie Chrystusa! Kochajcie Maryję Wszechpotężną Wspomożycielkę naszą u Boga! Kochajcie Kościół! Miejcie w cenie życie proste, uczciwe, pracowite! Miłujcie się wzajemnie! (…) Polecam się Waszym modlitwom. Do zobaczenia w Domu Ojca”.