Kiedy jesień powoli odbiera światu barwy i zapachy, w Strzelcach Dolnych – na przekór słotom i szarościom – pobrzękują kotły, a po całej Dolinie Dolnej Wisły rozchodzi się aromat powideł. Powideł, które podbiły już pół świata.
Strzelecka śliwka jest wyjątkowa – bez dwóch zdań! Jej korzenie sięgają zresztą przełomu XIX i XX wieku. W nadwiślańskiej okolicy doliczono się wówczas ponad dwóch tysięcy przydomowych sadów. Szczególny mikroklimat sprawił, że „lokalna odmiana” śliwy węgierki charakteryzowała się dużą odpornością na niekorzystne czynniki klimatyczne i szkodniki. Owoce były słodkie, a pestki łatwo oddzielały się od miąższu. I to był wstęp do sukcesu.
Ona…
Powidła w Strzelcach Dolnych smażono od dawna – niektóre źródła podają nawet, że tradycja ta sięga trzystu lat. Smażyły babcie, matki – smażą i córki, jak chociażby Anna Iwanowska. Pomysł zorganizowania Święta Śliwki zrodził się w 1998 r. Wówczas swoją działalność reaktywowało Koło Gospodyń Wiejskich. – Któregoś dnia gospodynie powyciągały ze strychów kociołki. Niektóre musiały dobrze poszukać, bo w międzyczasie wykorzystywano je też jako… oczka wodne. I tak się zaczęło „wielkie smażenie” – powiedziała Iwanowska, która szefuje strzeleckiemu kołu. Zapytana o „cudowną recepturę” bez namysłu dodaje, że smak powideł to po części zasługa składników, ale w dużej mierze zależy on od… serca, no i ręki samych gospodarzy. – Trzeba mieć do tego cierpliwość. Minimalny czas smażenia to 6-10 godzin jednego dnia i kilka godzin wysmażania następnego – aż do momentu zgęstnienia. Smażenie odbywa się pod gołym niebem. Pod kociołkiem palone jest drewno liściaste. Dym, po wymieszaniu się z parującymi powidłami, daje ten cudowny zapach i smak.
Poza tym smażenie to także dobra integracja rodzinna. U Iwanowskich w całe przedsięwzięcie zaangażowana jest bliższa i dalsza rodzina. – Nawet synowa, choć z miasta, smaży z nami powidła – podkreśla z dumą pani Anna.
Jan Iwanowski: „Kocioł plus powidła równa się Święto Śliwki”
…i Oni
Jan Iwanowski śliwkę uwielbia pod każdą postacią – a powidła z chęcią dodaje do naleśników i pierogów. Jest nie tylko smakoszem, ale też producentem i… jedynym mężczyzną, który należy do Koła Gospodyń Wiejskich! – Chłop na wsi zawsze jest bliżej gara – tłumaczy. – Jak nie do gotowania, to do wyjadania. A to, że jest przy garze, to zaszczyt dla całej okolicy. Zresztą gar z powidłami jest nieodłącznym elementem strzeleckiego krajobrazu. Samo smażenie to zajęcie bardzo pracochłonne, ale… ekologiczne. Drzew tutaj się nie pryska, powietrze jest czyste, więc i efekty widać – powiedział jeden z najważniejszych organizatorów Święta Śliwki. Dla Iwanowskiego te wrześniowe spotkania to dość oryginalne dożynki, podczas których gospodarze mogą podziękować za zbiory. – Jedni rolnicy organizują święto zboża, a my święto plonów sadowniczych. W tym roku, co prawda, zmarzło wiele drzew, ale śliwek na powidła wystarczyło.
Piotr Hesyk do Koła Gospodyń Wiejskich nie należy, ale w garze miesza jak profesjonalista! Jego zdaniem, receptura strzeleckich powideł tkwi
w miedzianym kotle, który liczy… dwieście lat. Każdego roku podczas Święta Śliwki smaży powidła przez osiem godzin. – W środku – mówi, wskazując na kocioł – jest czysta śliwka, którą słodzimy lub nie. Dla cukrzyków produkujemy powidełka bez cukru. Są też takie z domieszką antonówki. Dlaczego to takie smaczne? Bo w tej okolicy rośnie stara węgierka, no i tereny znajdują się daleko od szosy – zdradza. Przy jego wydatnej pomocy powstaje około ośmiu tysięcy słoików powideł!
Piotr Hesyk nad dwustuletnim kociołkiem
To mieszanie się opłaca!
Święto Śliwki w tym roku zorganizowano już po raz siódmy. Do niewielkiej wsi pod Bydgoszczą przyjeżdżają smakosze owoców z całej Polski – zdarzają się też goście z zagranicy. Gmina przoduje w produkcji powideł i dzieli się nimi ze światem. – Od wielu lat cieszymy się urodzajem śliwek, które są potem przetwarzane na różne sposoby. Ludzie tęsknią za tradycją, a dzięki takim spotkaniom miejscowi powracają do korzeni. Ja sam jadam tylko te powidła. Zdradzę też, że najbardziej lubię je z naleśnikami – stwierdził wójt gminy Dobrcz, Krzysztof Szala.
Z tym „przodownictwem” to nie żarty. „Powidła śliwkowe z Doliny Dolnej Wisły” 15 marca 2006 roku zostały wpisane w kategorii „orzechy, nasiona, zboża, warzywa i owoce” na Listę Produktów Tradycyjnych, prowadzoną przez ministra rolnictwa i rozwoju wsi. Rocznie wytwarzanych jest około 60 tysięcy słoików. Powidła są znane w Hiszpanii, Francji, Irlandii, Anglii, we Włoszech oraz w Kanadzie. Są namiastką polskości na obczyźnie… – Powidła są naprawdę bardzo dobre. Nie wiem, w czym tkwi ta wspaniała receptura, ale może to i lepiej. Ta tajemnica dodaje smaczku. Kupiłem trzy słoiki – powiedział Marek z Bydgoszczy, który przyjechał do Strzelec ze swoim kilkuletnim synkiem. Zbyszek zawitał do „śliwkowego zagłębia” po raz drugi. – To, co tutaj kupowaliśmy, zawsze nam bardzo smakowało. Jak do tej pory nie było reklamacji, więc wracamy. W sklepach takich powideł się nie znajdzie.
Kociołek do pary z bocianem
Metoda produkcji wydaje się mało skomplikowana. Powidła śliwkowe z Doliny Dolnej Wisły smażone są wczesną jesienią – od września do października. Wybiera się dojrzałe śliwki węgierki – wszystkie lokalne odmiany doskonale się nadają. Trzeba przygotować miedziany – kuprowy kocioł, najlepiej wiekowy, rozpalić ogień i dobrze mieszać. Niezbędne jest również drewniane mieszadło, czyli „bocian”, które uniemożliwia przywieranie masy owocowej do ścian kotła. Dla smaku niektórzy gospodarze dodają do powideł niewielkie ilości naturalnych przypraw – goździki, sól, cynamon lub wanilię.
Przed laty wysmażone powidła umieszczano w kamiennych garnkach i dodatkowo zapiekano w chlebowych piecach – do czasu, gdy na powierzchni utworzyła się spieczona skorupka. Potem je wyjmowano i składowano w chłodnych piwnicach. Tak przygotowane powidła były zdatne do spożycia nawet po 2-3 latach.