Chciałbym wszystkich nakarmić
Marcin Jarzembowski
Fot.
O zamiłowaniu do rybołówstwa, skarbach na dnie jezior oraz tradycjach i potrawach świątecznych, z Henrykiem Sobolewskim, ichtiologiem oraz dyrektorem Gospodarstwa Rybackiego w Łysininie, rozmawia Marcin Jarzembowski
Skąd w Pańskiej rodzinie zamiłowanie do rybołówstwa?
Są to głęboko zakorzenione tradycje rodzinne. Dziadek pracował na Drwęcy, a tata na Pojezierzu Brodnickim....
O zamiłowaniu do rybołówstwa, skarbach na dnie jezior oraz tradycjach i potrawach świątecznych, z Henrykiem Sobolewskim, ichtiologiem oraz dyrektorem Gospodarstwa Rybackiego w Łysininie, rozmawia Marcin Jarzembowski
Skąd w Pańskiej rodzinie zamiłowanie do rybołówstwa?
– Są to głęboko zakorzenione tradycje rodzinne. Dziadek pracował na Drwęcy, a tata na Pojezierzu Brodnickim. Moi trzej bracia także pracują w tym zawodzie. Cała rodzina – łącznie z mamą – wychowywała się nad jeziorami. Nawet w najtrudniejszych okresach, kiedy były kłopoty z zakupieniem jedzenia, ryb mieliśmy zawsze pod dostatkiem. Stąd wszyscy są zdrowi i okazali aż do dziś. Większość czasu wolnego spędzamy na jeziorach.
Jak rozwijały się te „rybne” zainteresowania?
– Wychowywałem się i pracowałem pięćdziesiąt metrów od brzegu, zacząłem więc pogłębiać wiedzę na ich temat. W sposób naukowy badałem żywotność ryb, ich wędrówkę oraz tarło. Dzięki temu wiele spraw udało się mi odkryć i rozpracować. Prowadząc obserwacje, mogłem jednocześnie się doskonalić. Ryby, tak jak ludzie, mają uregulowany byt.
Ile czasu w ciągu roku spędza Pan nad wodami?
– Od czterdziestu lat jestem ichtiologiem w Łysininie. Codziennie nad jeziorem lub w szuwarach spędzam przynajmniej pięć godzin. Obserwuję ptactwo i zwierzęta wodne. Moim ulubionym stworzeniem jest wydra.
Jaki jest zasób naszych wód? Kupując rybę, często nie mamy pojęcia, skąd ona pochodzi.
– Wynika to z tego, że ludzie większość wolnego czasu spędzają przed telewizorem. Za mało przebywają nad jeziorami. Patrząc na przyrodę, nie zawsze potrafimy sobie uzmysłowić, jaka jest bogata i jaką tworzy symbiozę. Współcześnie opanował nas duch wygody, przyzwyczailiśmy się do rzeczy gotowych. Ryba słodkowodna wymaga czasochłonnej obróbki, więc nie stanowi konkurencji dla sztucznie wyhodowanego kurczaka. Stąd też zainteresowanie rybami jest małe. Nie każda gospodyni ma czas i chęci, by się tym zajmować.
Polacy jedzą bardzo mało ryb, a przecież jest w nich wiele wartości odżywczych.
– Ryby słodkowodne odżywiają się planktonem i rybami. Mają ogromną ilość witamin. To naprawdę zdrowe bogactwo. Jako właściciel i zarządca gospodarstwa rybackiego muszę stwierdzić, że trudno jest zbyć ryby mało cenne. Mógłbym ich odłowić nawet dziesięć razy więcej, ale trudno je upłynnić. Aby mieć dobry połów, trzeba przestrzegać pewnych zasad. Przed zarzuceniem spławika nie można nawet dotykać kierownicy samochodu. Przenoszone na haczyk zapachy powodują, że ryba ucieka.
Jaka ryba jest najlepsza?
– Mając do dyspozycji wszystkie gatunki ryb, naprawdę trudno dokonać wyboru. Leszcz np. jest chudą i wspaniałą rybą. Można ją zmielić i zrobić smaczne kotleciki, dodać trochę marchewki, cebulki, pomidorów. Doskonały jest także sandacz, szczupak, tołpyga, karp, węgorz i karaś. Wszystko zależy od przyrządzenia. Można je przyrządzać na tysiące sposobów. Niestety, nasze wygodnictwo zabiera nam tę przyjemność.
A potrawa, którą Pan najbardziej lubi?
– Jest to karaś w śmietanie. Uwielbiam także zupę rybną, którą robię z łebków i ogonków kilku gatunków ryb. Można ją podawać z ziemniakami. Polecam ją wszystkim.
Ryby w Polsce kojarzą się często tylko ze świętami Bożego Narodzenia.
– To niestety problem ich dystrybucji. Sklepy są ładne i czyste, a ryba słodkowodna ma specyficzny zapach, stąd nie każdy sklep chce je sprzedawać. W latach 70. w małym Żninie sprzedawałem prawie sto ton ryb. Dzisiaj dwadzieścia w ciągu roku. Sklepy są nieprzygotowane do dystrybucji ryb słodkowodnych i stąd można je spotkać tylko w marketach.
Często na stole wigilijnym jest karp. Jakie ryby powinny się na nim jeszcze znaleźć?
– Karp to tradycja. Można powiedzieć, że ma zapewnione miejsce na stole. Ale można również usmażyć płoć czy podać ją w zalewie octowej lub pomidorowej. To wymaga jednak trochę pracy. Polecam faszerowanego szczupaka w całości. Udekorowany trzciną z jeziora daje piękny efekt na stole wigilijnym.
Mało kto potrafi zabić rybę. Wielu z nas często lituje się nad świątecznym
karpiem.
– Jest to odwieczny problem. Jednak w moim odczuciu świat tak został stworzony, że każdy musi coś zjeść. Mogę polecić własny, sprawdzony sposób: wyjąć rybę z wody, włożyć ją do miseczki i zostawić na jakiś czas, gdzie w sposób naturalny zostanie uśpiona. Bez żadnego „tłuczenia po głowie”. To jest najbardziej humanitarna i sprawdzona metoda. Wszystko po to, aby nie mieć przy wigilijnym stole wyrzutów sumienia.
Jaką największą rybę złowił Pan w swoim życiu?
– To był sum, który miał ponad 2,5 metra długości i ważył 77 kilogramów. Takich ryb odłowiliśmy około dwudziestu. Były tołpygi o wadze 40 kilogramów, sandacz ważący 18, karp 28 i szczupak 22 kg. Znalazły się również „dziwolągi”, np. węgorz żółty, który jest światowym rarytasem.
Która z ryb jest uznawana w Polsce za najbardziej ekskluzywną?
– Mnie się podoba wzdręga, która jest najbardziej kolorowa i złocista. Inni lubią sielawę, a także leszcza, ze względu na chude mięso. Jeszcze inni amura i węgorza. Sympatyczny jest sum – lubi się często pokazać. Karp jest bardzo towarzyski. Sandacz jest piękny w czasie tarła. Ryba jest wielkim przyjacielem człowieka. To tylko kwestia zachowania się. W wodzie nie boi się człowieka.
Oprócz ryb jeziora kryją też wiele skarbów.
– O tak, mnóstwo. Wyłowiłem m.in. krzyżyk na kości, który pochodzi z XIII lub XIV wieku. Był także rzeźbiony odlew Chrystusa, którego wyciągnąłem z mułu Jeziora Popielewskiego, oraz wiele naczyń. Jeziora kryją wielkie bogactwo.
Kocha Pan to, co robi?
– Uwielbiam. Kiedyś studiując Ewangelię, zauważyłem, że spośród dwunastu apostołów aż siedmiu było rybakami. Chciałbym tak jak Chrystus rozmnożonymi rybami nakarmić wszystkich głodnych. Myślę, że doczekam takich czasów...