Logo Przewdonik Katolicki

Wygrali, bo głosowali

Artur Boiński
Fot.

Kto wygrał w wyborach samorządowych? Z pełnym przekonaniem można powiedzieć jedno: te ponad 40 procent obywateli, którzy wzięli sprawy w swoje ręce i poszli wyłonić swoich przedstawicieli w lokalnych i regionalnych władzach. Jednoznaczne wskazanie największych wygranych i przegranych (zwłaszcza przed poznaniem ostatecznych wyników) jest trudne szczególnie w przypadku wyborów samorządowych....

Kto wygrał w wyborach samorządowych? Z pełnym przekonaniem można powiedzieć jedno: te ponad 40 procent obywateli, którzy wzięli sprawy w swoje ręce i poszli wyłonić swoich przedstawicieli w lokalnych i regionalnych władzach.

Jednoznaczne wskazanie największych wygranych i przegranych (zwłaszcza przed poznaniem ostatecznych wyników) jest trudne szczególnie w przypadku wyborów samorządowych. Wybieraliśmy przecież sejmiki, rady powiatów, rady miast i gmin, a do tego jeszcze wójtów, burmistrzów i prezydentów. Skala i złożoność tej wyborczej operacji powoduje, że gracze ogólnokrajowi (przede wszystkim partie) mogą dość swobodnie żonglować argumentami dowodzącymi ich sukcesu. Jedni wskazują, że rozłożyli konkurentów na łopatki w najbardziej prestiżowych wielkich miastach; drudzy eksponują dobry wynik w sejmikach; inni dowodzą, iż opanowali mniejsze gminy; a nawet ci, którzy wypadli marnie, potrafią się pocieszyć, że i tak zyskali na przykład w porównaniu z wyborami parlamentarnymi sprzed roku.

Spór mobilizuje
Stąd jedynym pewnym wygranym można ogłosić tych, którzy zagłosowali. Bo choć wciąż ponad połowa Polaków ma w nosie, kto nimi będzie rządził i odbiera sobie nawet prawo do późniejszego ponarzekania na władzę, to jednak wstępne dane o frekwencji nastrajają optymistycznie.

Według częściowych obliczeń, do urn 12 listopada pofatygowało się 44-47 procent spośród tych, którzy mieli do tego prawo. To oznacza, że głosowało tyle samo (a może nawet minimalnie więcej) osób, co w wyborach samorządowych sprzed czterech i ośmiu lat, a zdecydowanie więcej niż w trakcie ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych. Oznacza to, że nie sprawdziły się czarne przepowiednie, iż Polacy na tyle zniechęcili się do polityków, że gremialnie zbojkotują wybory. Stało się wręcz przeciwnie. Okazało się mianowicie, że paradoksalnie zaostrzenie sporu politycznego mobilizuje nas do wyrażenia swojej opinii za pomocą karty wyborczej.

Porządki na scenie
Znów, jak rok temu, wybory wygrał PO-PiS – usłyszałem komentarz w jednym z telewizyjnych „wieczorów wyborczych”. To teza tyleż prawdziwa, co wymagająca komentarza. Rzeczywiście, przedstawiciele dwóch największych partii w sumie obsadzą zdecydowaną większość mandatów radnych. Tyle tylko, że trudno już liczyć na jakąś trwałą, sensowną współpracę obu ugrupowań. Z pewnością w niejednej miejscowości lokalni działacze utworzą po wyborach koalicje PiS-PO, jednak w skali ogólnopolskiej w najbliższym czasie należy spodziewać się raczej podkreślania różnic, a nie akcentowania zbieżności między tymi formacjami.

Z takiego wyniku płynie jednak inny wniosek – widać coraz wyraźniejsze porządkowanie polskiej sceny politycznej. Dominują dwaj wielcy gracze, do rangi trzeciej siły wyrósł lewicowy konglomerat kilku partii. Zgodnie z przewidywaniami obserwatorów życia politycznego, całkowicie marginalizują się koalicjanci PiS, czyli LPR i Samoobrona. Wydaje się, że bój o rząd dusz na wsi pomiędzy PSL a partią Leppera, jak pokazują wstępne wyniki wyborów do sejmików wojewódzkich czy rad powiatów, rozstrzygnął się zdecydowanie na korzyść odrodzonych ludowców.

Na pstrym koniu…
Z niepełnych wyników wiadomo, że PO zdominowała rady największych polskich miast oraz wygrała (uznawane za najbardziej miarodajny „prawdziwy sondaż” poparcia dla partii w skali kraju) wybory do sejmików wojewódzkich. Z kolei kandydaci PiS obsadzili najwięcej miejsc w radach powiatów i radach gmin.

Ciekawsze wydaje się porównanie obecnych sejmikowych preferencji Polaków z tymi z 2002 roku. Pokazuje to bowiem dobitnie, jak mocno wychyliło się polityczne wahadło przez zaledwie cztery lata. Wówczas zwycięzcą tych wyborów była koalicja SLD-UP, która wzięła jedną czwartą miejsc w wojewódzkich samorządach. Dziś te same partie, wzmocnione jeszcze przez SdPl i UP, uzyskały zaledwie 14 procent. Startujące w 2002 roku wspólnie PO i PiS (tak, tak, były takie czasy…) miały około 16 procent głosów. Dziś, po zsumowaniu wyniku obu tych partii, mamy dobrze ponad 50 procent głosów. Samoobrona i LPR, które cztery lata temu miały po kilkanaście procent głosów, dziś dostają właściwie śladowe poparcie.

Jasny z tego wniosek dla tych wszystkich, którzy w niedzielę uzyskali zaufanie głosujących: łaska wyborcy na pstrym koniu jeździ. A mówiąc bardziej dobitnie – drodzy radni, wójtowie, burmistrzowie i prezydenci: już dziś zabierajcie się ostro do solidnej pracy i nie zapominajcie ani przez moment dla kogo i przez kogo zostaliście wybrani!

Kto prezydentem?

Wybrane miasta, w których prezydenta wyłoniono już 12 listopada:

Gdańsk
Paweł Adamowicz (PO) – 61,02 %

Wrocław
Rafał Dutkiewicz (niezal.) – 84,51 %

Katowice
Piotr Uszok (niezal.) – 73,01 %

Kielce
Wojciech Lubawski – (niezal.) –71,98 %

Olsztyn
Czesław Małkowski (niezal.) – 51,72 %

Opole
Ryszard Zembaczyński (PO) – 51,64 %

Toruń
Michał Zaleski (niezal.) – 70,62 %

Kalisz
Janusz Pęcherz (niezal.) – 69%

Leszno
Tomasz Malepszy (lewica) – 55,86%

Na podstawie częściowych danych z PKW

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki