Miałam szczęście. Pobyt w Izraelu sprawił, że ominęła mnie awantura związana z niezbyt chlubną przeszłością i niedoszłym ingresem abp. Wielgusa. „Jeden z największych skandali w polskim Kościele”, jak napisał na swych czołowych stronach „International Harald Tribune”, dochodził do mnie jak słabe echo poprzez zagraniczne media. Być może dlatego cała historia nie była w stanie przesłonić ani pnącej się w górę Via Dolorosa, na której człowiek uświadamia sobie wyraźnie, czym musiało być niesienie krzyża po tej stromej drodze, ani niezwykłej atmosfery przy Grobie, ani wreszcie małej, bazaltowej groty w Betlejem. Ziemia Święta, przynajmniej w moim wypadku, nadała rozgrywającym się ostatnio w Polsce wydarzeniom właściwe proporcje.
Jednym słowem, mnie się udało, większości Polaków niestety nie. Z pewnym zdumieniem czytałam po powrocie relacje z gorszących scen w warszawskiej archikatedrze czy tekst przemówienia prymasa Glempa, z którego wynika – można odnieść takie wrażenie – iż jakoby najbardziej w całej sprawie zawiniły IPN i media, a nie arcybiskup, publicznie kilkakrotnie mijający się z prawdą i niemal do końca zapierający się swojej winy.
To prawda, że jak podkreślał ksiądz prymas, św. Piotr także się kiedyś zaparł (swoją drogą polecam gorąco wszystkim hierarchom przyjrzenie się ruinom skromniutkiego domku Pierwszego Papieża w Kafarnaum), tyle że skrucha w wypadku apostoła nastąpiła natychmiast. Nie neguję, że abp Wielgus ma znaczne zasługi w pracy duszpasterskiej i naukowej, dlatego tym smutniejsza jest jednak prawda o jego współpracy z SB. W końcu noblesse oblige, komu więcej dano, od tego więcej się wymaga. Tym bardziej że upadek tak znaczącej postaci rzuca cień na całą instytucję, przysłaniając to co w polskim Kościele wspaniałe i heroiczne.
Warto przypomnieć, że smutnej pamięci osoby prymasa Poniatowskiego i bp. Kossakowskiego, powieszonego w czasie insurekcji kościuszkowskiej za zdradę) też w pewnym momencie skutecznie przesłaniały duchownych reformatorów końca XVIII wieku. Utracona niepodległość i niezwykła rola, jaką polski Kościół odegrał w ciągu następnych stu kilkudziesięciu lat, na szczęście odsunęły w cień niechlubną pamięć o obu hierarchach.
Teraz polscy duchowni nie muszą udowadniać swej wartości heroicznymi czynami, chociaż być może za heroizm należy uznać zmierzenie się z ewentualną niemiłą prawdą. Dlatego z wielką nadzieją przywitałam decyzję polskiego Episkopatu o weryfikacji wszystkich biskupów. Ma tego dokonać Kościelna Komisja Historyczna w oparciu o materiały IPN. Komentatorzy zgodnie nazywają to milowym krokiem na drodze do oczyszczenia pamięci Kościoła. Wyrażają przy tym nadzieję, że ostatnia decyzja o lustracji nie podzieli losu sierpniowego memoriału biskupów w tej sprawie. Zawarte w nim niewątpliwie słuszne postulaty nigdy nie zostały spełnione.
Oczyszczenie polskiego Kościoła z zarzutów jest moim zdaniem niezbędne. Uważam tak nie dlatego, że jestem żadną krwi i sensacji żurnalistką, ale dlatego, że naprawdę zależy mi na dobru tej instytucji. Chrystus powiedział, że prawda nas wyzwoli. Zatajanie tejże prawdy w imię jakichś niejasnych, wyższych celów może tylko Kościołowi zaszkodzić. Gdyby istotnie polscy hierarchowie zrealizowali założenia lustracyjnego memorandum i sami zgłosili się do IPN, nie czekając aż zrobią to dziennikarze, nie byłoby „sprawy Wielgusa”.
Arcybiskup Wielgus, a wcześniej ks. Czajkowski czy ojciec Hejmo, tłumacząc się ze swojej współpracy z SB, przekonywali, że nikomu nie zrobili krzywdy. Ośmielę się mieć na ten temat inne zdanie. Wielką krzywdę wyrządzili najpierw samym sobie, a zaraz potem tym wszystkim, którym ich zachowanie mogło przesłonić prawdę płynącą z Drogi Krzyżowej, Golgoty, pustego Grobu czy betlejemskiej groty.
Oczywiście to ostatnie dotyczy wszystkich chrześcijan, ale duchowni są tu specjalną kategorią, a jak już napisałam wcześniej – noblesse oblige.