Pewnego lutowego śnieżnego poranka 1976 roku wysiadłem na stacji PKP Warszawa Gdańska. Właśnie przyjechałem z Moskwy. To był moment, gdy po raz pierwszy stanąłem na polskiej ziemi. Dziesięć dni wcześniej, w południe, wypłynąłem statkiem z japońskiego portu Jokohama. Po męczącej podróży i przesiadkach dotarłem do Moskwy, gdzie spędziłem sześć dni.
Od tamtego czasu minęło 30 lat. Wszystko jednak pamiętam doskonale. Pragnąłem odwiedzić Niepokalanów, ale nie wiedziałem, jak tam dojechać. Śnieg padał i padał, a ludzie szybko zniknęli z peronu. Nikt nie odpowiedział na moje słowa:
Excuse me, excuse me…
W Japonii br. Romuald Mroziński OFMConv. zaproponował mi, abym udał się do Niepokalanowa. Przybył on do Kraju Kwitnącej Wiśni właśnie z Niepokalanowa i ze św. Maksymilianem Kolbem pracował w Japonii jako misjonarz z Polski. Spotkałem się z nim kilkakrotnie przed przyjazdem do Polski, ponieważ mieszkaliśmy blisko siebie. Brat Romuald zawsze opowiadał mi w Japonii o tym, jak wspaniała jest Polska, a szczególnie o polskim katolicyzmie. Długo marzyłem o tym, żeby wreszcie zobaczyć jego ojczyznę, kraj, który go ukształtował.
Z Warszawy Gdańskiej mimo trudności dojechałem do stacji Szymanów i dotarłem do Niepokalanowa. Brat Henryk Borodziej, który pracował w Nagasaki jako misjonarz, przedstawił mnie ojcu gwardianowi, Marianowi Kruszyłowiczowi, obecnie biskupowi pomocniczemu w Szczecinie. Wówczas nie znałem języka polskiego, dlatego każdego ranka rozmawialiśmy w języku łacińskim. Ojciec Kruszyłowicz mówił pięknie po łacinie, co od razu przekonało mnie o wysokim poziomie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Podczas tego pobytu w Polsce przez półtora miesiąca przyglądałem się codziennemu życiu jej mieszkańców. Dzisiejszym młodym czytelnikom może być trudno wyobrazić sobie poziom życia w ówczesnej Polsce. Ale nawet wszechobecne wtedy kolejki przed sklepami mięsnymi i po wszystkie inne dobra materialne nie zniechęciły mnie do Polski; żywo interesowałem się religią. Dlatego we wrześniu tego samego roku wróciłem do Polski i w nowym roku akademickim rozpocząłem udzielanie lekcji języka japońskiego na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza z Poznaniu.
,br>
Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Poślubiłem żonę Polkę, dzięki której poznałem życie polskiej rodziny. Podczas pierwszego półtorarocznego okresu naszego małżeństwa często spędzaliśmy weekendy w rodzinnej miejscowości żony. Te pobyty w domu teścia były dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Widziałem, że w niedzielę teść nie wykonywał żadnych prac oprócz karmienia zwierząt, nie dotknął nawet snopka zboża. Dla niego i rodziny niedziela była całkowicie Dniem Pańskim.
Od 1976 roku mieszkam w Polsce. Jestem Japończykiem z krwi i kości. Jednakże kształtowały mnie: niemiecki duch edukacyjny, amerykańska mentalność („biznes na pierwszym miejscu”) i szczera polska gościnność.
Czytelnik z łatwością może sobie przyswoić bardzo interesujące wiadomości m.in. o tradycyjnym sushi, sake czy też ogrodach cesarskiego pałacu w Tokio. Autor wyjaśnia, dlaczego Japończycy kochają św. Maksymiliana Kolbego oraz przywołuje historię japońskiego chrześcijaństwa, które przetrwało pomimo prześladowań i zakazów.
Książka zainteresuje zarówno tych, którzy pragną uzupełnić swoją wiedzę na temat Japonii, jak i tych, którzy dopiero zaczynają pogłębiać swoje zainteresowania w tym kierunku.