Jest kochana przez wszystkie dzieci, które ją znają. Zaraża optymizmem i radością życia każdego, kogo spotka na swojej drodze. Jest wzorem poświęcenia i zaangażowania się w pomoc dzieciom niepełnosprawnym oraz ich rodzinom. Pani Jaga – bo tak należy się do niej zwracać – od pięciu lat bezinteresownie pomaga w opiece nad Zosią, która z racji swojej niepełnosprawności wymaga szczególnej troski...
Pani Jaga dostała wiadomość, że za chwilę na placu Cyryla Ratajskiego, gdzie obecnie się znajdujemy, pojawi się samochód przewożący dzieci. Wśród nich jest jej podopieczna, Zosia.
– Zosia była w przedszkolnej grupie dzieci, którymi się opiekowałam. Bardzo szybko polubiłyśmy się – opowiada. – Kiedy odchodziłam na emeryturę, zaproponowałam jej rodzicom, że jak tylko będzie potrzeba, mogę od czasu do czasu zająć się ich córką.
Pomoc, jak się okazało, była potrzebna bardzo szybko. Zosia zachorowała – musiała przejść operację, co wiązało się z kilkudniowym pobytem w szpitalu. Pani Jaga bez chwili namysłu zdecydowała się towarzyszyć chorej Zosi, spędzając z nią każdą szpitalną noc. Od tego czasu opiekuje się nią w każdy czwartek.
– O, jadą! – wskazuje na białego minibusa, przystosowanego do przewożenia osób niepełnosprawnych.
Jest południe, piękna pogoda, a na placu jak zawsze trudno o miejsce do zaparkowania. Skomplikowana operacja wyniesienia Zosi i posadzenia jej na wózku przebiega w okamgnieniu. Pani Jaga ma opracowaną do perfekcji każdą czynność – od razu widać, że przez całe życie zajmowała się dziećmi.
– Cześć, Zosiu!... – radość, śmiech i wymiana buziaków trwają dobrych kilka minut. – Pójdziemy dziś do przedszkola, cieszysz się?
Zosia śmieje się, choć z pewną nieufnością spogląda w moją stronę. Nie lubi obcych, trudno przystosowuje się do nowych sytuacji i zmian. Jest dzieckiem, z którym trzeba spędzić cały dzień, pomagając wykonać każdą, nawet najprostszą czynność. Dzięki pomocy pani Jagi, rodzice Zosi raz w tygodniu mogą zająć się obowiązkami, które odkładali ze względu na czasochłonną opiekę nad chorą córką.
– Producenci wózków inwalidzkich chyba nigdy nie mieli do czynienia
z niepełnosprawnym dzieckiem – żali się w czasie spaceru pani Jaga. – Powinno się produkować wózki tak, by dziecko było umiejscowione tyłem do kierunku jazdy. Wtedy miałoby się z nim kontakt wzrokowy przez cały czas. To bardzo ważne, szczególnie w przypadku opieki nad dziećmi niepełnosprawnymi.
Pani Jaga wie, co mówi. Opieka nad niepełnosprawnymi dziećmi wypełniła całe jej zawodowe życie. Jest obecnie honorowym prezesem poznańskiego koła Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, organizuje wyjazdy i imprezy dla najmłodszych i bardzo dobrze wie, w jaki sposób wnieść do świata dziecka odrobinę tak bardzo potrzebnej radości.
– Zosiu, powiesz mi, gdzie jest twoje przedszkole? – Pani Jaga bawi się z Zosią, która rozpoznaje w końcu znajomy budynek przedszkola, z którym wiąże się tyle wspomnień. Dziecko śmieje się bardzo głośno, rozsiewając swoją autentyczną radość na zdziwionych przechodniów. Drzwi otwiera Aga, pracująca w przedszkolu specjalnym.
Wchodzimy do środka. Zosia i pani Jaga są w centrum zainteresowania, a ja w cieniu tej wielkiej radości mam okazję porozmawiać z przedszkolankami.
– Dzięki Jadze Zosia otworzyła się na innych, zaczęła więcej mówić, śpiewać. Nawet, kiedy Jaga przestała tu pracować, dalej przychodziła i z własnej woli bawiła się i pracowała z Zosią – opowiada jedna z pań. – Zresztą dalej to robi.
– Wolontariusz z krwi i kości...
– Tak, ale ona po prostu taka jest. Lubi pomagać innym.
– Pani też pomaga. Widziałem, jak dała pani siatkę...
– Tak... To ubrania dla moich dzieci... Ona taka jest, myśli o wszystkich i pomaga, gdy jest potrzeba.
Pani Jaga bawi się z Zosią w sąsiednim pomieszczeniu, skąd dochodzą delikatne nutki, układające się w melodię; słowa są ciche, ledwo słyszalne – „powiedz kocie, powiedz kocie, gdzie ty byłeś w nocy”. Kolejne zwrotki wzmacnia dźwięk gitary. Milkną rozmowy, uwaga wszystkich skupia się na wyłapywaniu tych dźwięków. Pani Jaga siedzi w fotelu z Zosią na kolanach. Jedna z pań przedszkolanek gra na gitarze. Teraz dźwięki instrumentu schodzą na drugi plan – słyszę tylko ciepły głos pani Jagi i delikatne, chaotyczne wejścia Zosi, która wyśpiewuje pojedyncze słowa, każde z niemałym trudem. Ale uśmiecha się, jest szczęśliwa – tak samo, jak jej opiekunka...
– Dzieci zawsze do niej lgnęły – opowiada siostra pani Jagi, która wpadła na chwilę do mieszkania. – Przed laty, gdy pracowała w przedszkolu na osiedlu Przyjaźni, w jej domu każdego dnia przebywało co najmniej kilkoro dzieci. Rodzice nie mogli ich odebrać, bo pracowali, a że dom Jagusi był blisko, zabierała je na te parę godzin do siebie, dawała im coś do jedzenia i picia... Teraz jest na emeryturze i nadal robi to, co wcześniej, a Zosię to już ma na własność... – śmieje się – oczywiście tylko w czwartki...
Mijają godziny. Nagrałem tyle różnych wypowiedzi na temat pani Jagi, że zapełniłem obydwie osiemdziesięciominutowe kasety. Wyłączam mikrofon i obserwuję, z jaką nieustającą pasją i wyczuciem pani Jaga bawi się z Zosią, jakby w ogóle nie zmęczył jej spacer do przedszkola, robienie obiadu i kilkugodzinne towarzyszenie Zosi, której nie można odstąpić nawet na pięć minut.
O dziewiętnastej przychodzi mama dziewczynki – kolejny czwartkowy dyżur pani Jagi dobiega końca – ale czy to, co razem przeżyły, można ukryć pod niezwykle formalnym wydźwiękiem słowa „dyżur”?... Raczej nie.
– To, co Jaga robi dla naszej rodziny jest niesamowite... Poza nią, nikt mi nigdy nie zaproponował, żeby zabrać Zosię choćby na spacer – żali się mama dziewczynki. – Mimo że ludzie czasem się nudzą, to nie pomyślą o tym. Na przykład moi sąsiedzi mogliby czasem pomóc. Mogliby zająć się Zosią przez godzinkę czy dwie. To pozwoliłoby mi i mężowi nadrobić zaległości w domu, czy coś załatwić. Opieka nad takim dzieckiem, jak Zosia, jest niezwykle absorbująca, a ludzie nie chcą pomagać... Chociaż o naszych problemach wiedzą
i sąsiedzi, i rodzina.
Kończy się czwartkowe spotkanie – każdy, wliczając w to mnie, jest trochę zmęczony, choć mój wysiłek wiązał się z wielką przyjemnością poznania niezwykłej historii Zosi i jej ukochanej pani z przedszkola.
– To do zobaczenia, Zosiu! – żegna się pani Jaga, całuje Zosię i jej mamę, i odprowadza je do drzwi. – Do zobaczenia za tydzień.
– Dziękuję ci, Jagusiu... – żegna się mama Zosi.
– I tak skończył się dzień dla Zosi – mówi pani Jaga. – Teraz wracam do domu, do Gądek, a już za tydzień znowu spotkam się z Zosią...
Jak to jest, że w obojętnym tłumie tak niewielu stać na heroiczną ofiarność i niesienie pomocy drugiej osobie? W czwartkowy wieczór wracam do domu, przyglądając się zmęczonym i zamkniętym w sobie ludziom. Zastanawiam się, ilu wśród nich jest takich jak Jaga – pomocnych, współczujących i cieszących się każdym dniem? Widząc smutne i zmęczone twarze ludzi czekających na autobus, dochodzę do wniosku, że niewielu... A może się mylę?