Nazwijmy ją umownie Zosią. Obie przyjechały do mnie rok temu na kilka dni wakacji. Zosia na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia, jakby rozwijała się inaczej niż reszta dzieci. Owszem, mówi trochę niewyraźnie, a kiedy widzi, że nie mogę jej zrozumieć, kładzie sobie palec na usta (gestem wyćwiczonym podczas rehabilitacji) i powtarza zdanie raz jeszcze. Kiedy na Ostrowie Lednickim czekamy na prom, oglądamy krążące nad wodą ważki. To znaczy – dla mnie to są po prostu ważki, ale dla sześciolatki każda z nich ma swoje imię: to jest łątka, to oczobarwinica, to nimfa stawowa. Trochę mi przy niej wstyd przyrodniczego nieuctwa. Potem Zosia wpada w panikę. Trzeba się zatrzymać i ją wyciszyć – okazuje się, że na butach ma brudny piasek. Drugiego dnia uczę się, że kiedy Zosia udaje prychającego kota, to nie znaczy, że się bawi, tylko naprawdę daje sygnał, żeby zostawić ją samą. Na zewnątrz może wydawać się zwyczajnym dzieckiem: może po prostu trochę niegrzecznym. Tylko jej mama wie, ile wysiłku i pracy kosztowało ją, żeby tak właśnie się wydawało, żeby Zosia mogła próbować funkcjonować w społeczeństwie. I jak wielką cenę za to płaci. Kiedy na dworcu autobusowym czekamy, żeby się pożegnać, Zosia znów ma gorszą chwilę. Jest gorąco, jest zmęczona, musiała rozstać się z moim psem, za dużo bodźców dookoła. Któraś współpasażerka podchodzi, chce zagadać do ślicznej dziewczynki z blond warkoczykami i pocieszyć, żeby tak histerycznie nie krzyczała. Iwona zdecydowanym głosem prosi, żeby tego nie robić. Kobieta odsuwa się zdziwiona. Pewnie myśli, że to jakaś matka wariatka. Iwona wie, że kontakt z obcym człowiekiem tylko rozdrażni Zosię. Nie tłumaczy jednak kobiecie najprostszego: że dziecko jest chore – choć takie tłumaczenie ratowałoby jej obraz matki w oczach ludzi. Nie tłumaczy: bo autyzm to nie choroba, a Zosia nie ma żyć ze stygmatem, że coś jest z nią nie tak. Ona jako matka bierze stygmat wariatki na siebie.
To matki, to rodzice dzieci niepełnosprawnych biorą ciężar na siebie: nie tylko ciężar wychowania dziecka, ale i opinii ludzi, ocen i stygmatów. To dlatego tak zdecydowanie stajemy po ich stronie. Postawa pro-life objawia się nie na plakatach, ale w stosunku do najsłabszych. Wobec tych najsłabszych nie wolno nam milczeć.