O dwoistości natury ludzkiej
Michał Gryczyński
Pamiętacie, zacni utracjusze raju, opowiadanie Roberta Louisa Stevensona Dr Jekyll i Mr Hyde? Jego bohaterem był powszechnie szanowany londyński naukowiec, który uważał, że w każdym człowieku drzemią dwie sprzeczne ze sobą natury. Zaczął więc eksperymentować i w końcu wynalazł eliksir, który skrajnie odmieniał osobowość; jednak w czasie badań coraz bardziej...
Pamiętacie, zacni utracjusze raju, opowiadanie Roberta Louisa Stevensona „Dr Jekyll i Mr Hyde”? Jego bohaterem był powszechnie szanowany londyński naukowiec, który uważał, że w każdym człowieku drzemią dwie sprzeczne ze sobą natury. Zaczął więc eksperymentować i w końcu wynalazł eliksir, który skrajnie odmieniał osobowość; jednak w czasie badań coraz bardziej zatracał kontakt ze światem zewnętrznym. Ilekroć zażywał miksturę, przeobrażał się w odrażającego pana Hyde’a, gotowego popełniać najgorsze czyny. W pewnym momencie utracił całkowicie kontrolę nad owymi przeobrażeniami i druga, gorsza natura zdominowała pierwszą. Tragiczny finał był więc nieuchronny...
Stevenson napisał swoje opowiadanie w XIX wieku, kiedy powszechna była tzw. wiktoriańska moralność, uchodząca za synonim bigoterii oraz obłudy. Wystarczy tylko przypomnieć naszą panią Dulską z jej niezwykle pokręconą moralnością. Były to czasy, w których dbano o zachowanie pozorów – czyli o to, co ludzie powiedzą – choć w rzeczywistości panowała rozwiązłość i szacowni obywatele uczęszczali wieczorami do rozmaitych przybytków rozpusty.
Przywołuję opowiadanie Stevensona nie bez powodu, bo mam wrażenie, że taka dwoista natura drzemie w wielu połamańcach życiowych, którzy współpracowali z komunistycznymi służbami specjalnymi. Trudno nie wspomnieć wstrzymania ingresu arcybiskupa Wielgusa, który przez wiele lat współpracował z wiadomymi służbami, czy informacji o rychłym ujawnieniu agentów z otoczenia Prymasa Wyszyńskiego i kardynała Wojtyły. Póki co bądźmy więc wdzięczni Benedyktowi XVI, że swą roztropną i wyjątkowo szybką decyzją ocalił polski Kościół przed kompromitacją. A piszę to nie bez bólu, bo do tej pory uważałem biskupa Wielgusa za jedną z najtęższych głów w łonie polskiego Episkopatu. Nie sądzę jednak, aby z tego powodu groził Kościołowi jakikolwiek kryzys. Przecież faktem jest coraz większa aktywność laikatu, która może martwić jedynie przywykłych do potakiwania i pozornego działania świeckich w Kościele. Czy to nie wspaniałe, że coraz więcej katolików świeckich ujawnia swoją odpowiedzialność za Kościół i jego przyszłość? Jestem pewien, że nie zdoła tego przytłumić ani nazwisko kolejnego agenta w sutannie – albo i bez – ani jeszcze jeden skandal obyczajowy.