Już w pierwotnym Kościele Jej człowieczeństwo budziło spory. Prawie od samych początków Kościoła nosiła tytuł Theotokos – Rodząca Boga. W V w. patriarcha Konstantynopola, Nestoriusz, zaczął głosić, że można mówić o Niej co najwyżej Christotokos – Rodząca Chrystusa, bo niemożliwe jest, aby kobieta urodziła Boga. Cóż, patriarcha najwyraźniej nie wziął pod uwagę, że nie bez powodu św. Paweł pisze o innym wielkim dziele Pana, krzyżu, że jest on skandalon w oczach pogan (zob. 1 Kor 1, 23) – Bóg jest wszechmocnym skandalistą, więc jeśli chciał się urodzić z ludzkiego łona, to mógł.
Zadra
Poglądy tego biskupa ostatecznie wyraziły się w nauczaniu, że Jezus był zwykłym człowiekiem, w którym Logos mieszkał jak w świątyni. To pokazuje nam wyraźnie dwie kwestie. Po pierwsze, nie da się zanegować Bożego rodzicielstwa Maryi, nie negując jednocześnie Bóstwa Jej Syna. Po drugie – odwracanie się plecami do specyficznej dla nas, ludzi, duchowo-cielesnej natury sprawia, że ślepniemy na prawdę o Bogu.
Oczywiście w osobie Jezusa natury Boska i ludzka są w innej relacji niż duch i ciało w nas, jednak to, jak zostaliśmy przez Stwórcę pomyślani, stanowi dobrą analogię tego, jak On chciał nam się objawić. Dwoistą jedność dziedziczymy po Adamie, którego ciało zostało ożywione Bożym tchnieniem w raju. Wszystko było dobrze, dopóki pierwsi rodzice ufali Stwórcy, kiedy jednak stracili to zaufanie i stali się nieposłuszni, wprowadzili w świat, w tym w samych siebie, podział. Dla naszej natury to oznaczało stan, który opisałabym jako wbicie między ducha i ciało zadry. Zamiast ze sobą współdziałać, te dwie sfery w człowieku stanęły do walki, która tysiące lat później wywoła bolesną skargę św. Pawła: „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. […] Nieszczęsny ja, człowiek!” (Rz 7, 9).
Doskonała jedność
Maryja rodzi się, jak wierzymy, bez tej zadry. W Niej ciało i duch są jednością, a choć doświadczała pokus, pozostała nieskalana. Jest Ona pierwszym człowiekiem, po tych rajskich przed grzechem, który samym sobą świadczy o tym, że sfera ducha i sfera cielesna mogą być doskonałą, harmonijną jednością. I takie właśnie ciało, czy szerzej – człowieczeństwo, bierze z Niej Jezus, bo skoro nie ma On ziemskiego ojca, to cała Jego „ludzkość” jest wzięta z Matki.
Tu pojawia się kolejne odniesienie do stworzenia. Jak ciało Ewy zostało zbudowane z ciała Adama (zob. Rdz 2, 21–23), tak ciało Nowego Adama jest wzięte z ciała nowej Ewy. Podkreśla to prawdę, którą wypowiada Adam, kiedy pierwszy raz widzi Ewę – że jako kość z jego kości i ciało z jego ciała jest z nim tożsama, choć jednocześnie (za sprawą płci) inna. Tu Chrystus jest w pełni człowiekiem, jednocześnie, za sprawą połączenia w Jego Osobie natury Boskiej i ludzkiej, innym. Mówiąc inaczej – oto mamy nowe otwarcie, czyli nowe stworzenie, i On jest jego zapowiedzią. Obietnicą doskonałej jedności z Bogiem przy zachowaniu równocześnie naszej osobowości i wolności.
Kilka kwestii praktycznych
To, że Syn Boży wziął ciało z Marii z Nazaretu, ma też swoje konsekwencje społeczno-historyczne. Urodzenie z Żydówki potwierdzało przynależność do narodu wybranego, zresztą właśnie dlatego Katechizm Kościoła katolickiego podkreśla w jednym z moich ulubionych punktów, że Jezus z Nazaretu został „urodzony jako Żyd z córki Izraela w Betlejem” (KKK 423). Dlatego został obrzezany, złożono za Niego ofiarę jako za pierworodnego, był wychowywany w konkretnej społeczności, od dziecka uczony wierności Prawu. Chłonął proroctwa, chodził na pielgrzymki do Jerozolimy, składał ofiary, obchodził szabat – to wszystko kształtowało Go jako człowieka i przygotowywało do Misterium Paschalnego.
Oznacza to także, że przyszedł na świat w konkretnym miejscu i czasie oraz, że zgodnie z obietnicą daną przez Boga Dawidowi, zasiadł na jego tronie, by królować na wieki (zob. 2 Sm 7, 16). Obie genealogie Jezusa (zob. Mt 1, Łk 3, 23–38) mówią o Jego przynależności do rodu królewskiego, a ta wynika właśnie ze zrodzenia z Maryi.
Jednocześnie swoich apostołów przy wniebowstąpieniu posyła, by głosili wysłużone przez Niego zbawienie wszystkim ludziom. Święty Paweł pięknie o tym pisze w Liście do Efezjan: „On bowiem jest naszym pokojem. On, który obie części [ludzkości] uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur - wrogość. W swym ciele pozbawił On mocy Prawo przykazań, wyrażone w zarządzeniach, aby z dwóch [rodzajów ludzi] stworzyć w sobie jednego nowego człowieka, wprowadzając pokój, i [w ten sposób] jednych, jak i drugich znów pojednać z Bogiem w jednym Ciele przez krzyż” (Ef 2, 14–16).
To zjednoczenie jest możliwe dzięki ciału Chrystusa, które zostało złożone w ofierze na Golgocie, a teraz karmi wszystkich chrześcijan przystępujących do Stołu Pańskiego. Do tego, by wejść w nowe przymierze, nie trzeba już obrzezania – wystarczy być człowiekiem, kimś cielesno-duchowym, i wierzyć w Chrystusa. Jak w łonie Maryi połączyły się natury Boska i ludzka dzięki temu, że dała Ona ciało swojemu Synowi, tak dzięki temu, że Jezus wydał swoje ciało, w Kościele Bóg łączy się z człowiekiem, przebóstwiając naturę tego ostatniego.
Zgorszenie
Wrócę jeszcze do Nestoriusza i jego niezgody na Boże narodzenie. To podejście nie umarło wraz z potępieniem jego poglądów. Nie mamy problemu z detalicznym opisywaniem kaźni Jezusa, jednak, poza publikacjami z liberalnej teologii, jest pewien opór przed przyjęciem, że urodził się On jak każdy człowiek. Przykładem tu mogą być chociażby objawienia św. Anny Katarzyny Emmerich. Według nich Jezus jakby „wypromieniował” z ciała Matki będącej w ekstazie.
Tylko jeśli rzeczywiście by tak było, to w imię obrony przyzwoitości stawiamy pod znakiem zapytania Jego człowieczeństwo. Ono, w pełni przyjęte, oznacza, że Maryja tak samo jak inne kobiety doświadczała wysiłku porodu, wyglądającego i przebiegającego tak samo, jak większość tych bez powikłań. Zresztą nie bez powodu w łacińskiej wersji Te Deum śpiewamy, zwracając się do Syna Bożego: Non horruisti virginis uterum. Przełożono to w wersji ludowej tego hymnu jako: „Nie wzgardziłeś Panny łonem”, jednak tekst oryginalny mówi: „Nie zadrżałeś [przed] dziewiczym łonem”. Chodzi więc o to, że nie obudziło ono w Tym, który się wcielał, żadnych negatywnych emocji, nie tylko pogardy.
W nas może ta prostota Bożego działania, Jego „bezproblemowość” w przyjmowaniu cielesności, budzić opór. Jego korzenie tkwią, tak przypuszczam, w codziennych zmaganiach z bratem osiołkiem, jak ciało określał św. Franciszek z Asyżu. W napięciu między duchowymi pragnieniami a słabością, ospałością, zmiennością, kruchością (i można tak jeszcze długo) materialnej formy naszego człowieczeństwa.
Jednak każda próba ucieczki od tego napięcia oddala nas od Jezusa. On nie musiał doświadczać trudu cielesności, a jednak się na to zdecydował. Podobnie Jego Matka wytrwała w zmaganiu o zachowanie wewnętrznej jedności do końca i pozostaje w tym mistrzynią. Dlatego ile razy będziecie czuli pokusę, by odrzucić swoją dwoistą jedność, proście Ją o pomoc. Ona doskonale zrozumie i nie odmówi wsparcia, a Jej Syn będzie uzdrawiał ranę, którą w każdym z nas zostawił grzech pierwszych rodziców.