Jeden dzień, wielodniowe wydarzenie
Franciszek kard. Macharski
Fot.
Drugi kwietnia to pierwsza rocznica śmierci Jana Pawła II. Rocznica jednego dnia i rocznica wielodniowego wydarzenia. Tamten sobotni późnowiosenny wieczór, najgorętszy punkt, najgorętsze miejsce w tym, co się działo, gdzie tylu ludzi trwało tak splecionych, jakby zrośniętych żywą siatką obejmującą także tych, którzy służyli mediom, że byliśmy razem, jakoś wspólnie, nie widzowie,...
Drugi kwietnia to pierwsza rocznica śmierci Jana Pawła II. Rocznica jednego dnia i rocznica wielodniowego wydarzenia. Tamten sobotni późnowiosenny wieczór, najgorętszy punkt, najgorętsze miejsce w tym, co się działo, gdzie tylu ludzi trwało tak splecionych, jakby zrośniętych żywą siatką obejmującą także tych, którzy służyli mediom, że byliśmy razem, jakoś wspólnie, nie widzowie, ale uczestnicy wydarzenia – misterium. Wszyscy związani więzami wzajemnego wspomagania wokół umierającego Papieża. Razem, ale owszem, każdy osobiście wobec Ojca Świętego, jak przy swoim bliskim, najbliższym.
A długie były te dni, długie godziny obecności, której nic ani nikt nie ograniczał i nie ponaglał, i wszyscy, i każdy z osobna był i czuł się swój i bliski najbliższym. Czas mijał, wewnętrzne napięcie to się wznosiło, to opadało, nie pozwalając odchodzić, każąc trwać przez wiele dni. Wielu, bardzo wielu – może pierwszy raz w życiu – wiedziało: tu jest PAN. Wrócił po swojego sługę.
Wracam do tamtego wydarzenia sprzed roku: co sprawia, że jego rocznica ma sens wśród naszych dramatów, także politycznych i społecznych? Z pewnością dobrze wspomnieć na naszą wrażliwość, odnowić wierność, przypomnieć obiecywaną wierność. Jest jednak taki osobisty wymiar wewnętrzny i taka postawa, jaką trzeba byłoby na nowo odnaleźć i odnalezioną przyjąć – jak kiedyś przed rokiem.
Przypomniałbym teraz wydarzenie, które św. Jan przekazał w Ewangelii: Chrystus zmartwychwstały powraca nad Jezioro Galilejskie do uczniów. Gdy oni, jak kiedyś łowią ryby, On nierozpoznany w tym spotkaniu, znów daje obfitość połowu. Przejęci wracają do brzegu, także Piotr i Jan. Widzą na brzegu Nierozpoznanego. Jan mówi: TO JEST PAN. A Piotr rzuca się w wodę, żeby wpław natychmiast dotrzeć do Rozpoznanego Jezusa. Tak dwaj uczniowie, których Pan odnalazł na drodze z Jerozolimy. A oni, gdy Go w Emaus poznali, natychmiast wrócili do swoich, tam gdzie ich chciał mieć Pan.
W tych wydarzeniach spełnił się zamiar Boga-Człowieka, żeby Go ludzie rozpoznali i uwierzyli, a wierząc wracali między swoich w świecie.
My też na nowo rozpoznaliśmy Jezusa, gdyśmy się garnęli do Jego sługi Jana Pawła. Dla wielu trzeba było aż takiego świadectwa śmierci, żeby spotkać i rozpoznać, żeby uwierzyć, pewniej uwierzyć i na nowo zaufać Ukrzyżowanemu i Zmartwychwstałemu. Myśmy też wrócili do naszych spraw. Ale trud życia i umierania Jana Pawła przyniósł owoc. Wielu nawróciło się z mielizn i płytkości na głębię chrześcijaństwa, a więc także człowieczeństwa w sprawach świata.
Kiedyś, w czasach stanu wojennego dzieci z rodzicami napisały na powitalnym transparencie takie słowa: „Pan Jezus nie zostawi nas samych”. Teraz potrzeba nam po latach ludzi takiej wiary i ufności, żeby Jezus był rozpoznany i kochana była miłosierna Miłość.
Drugi kwietnia – rocznica dramatycznego i błogosławionego, zbawczego Wydarzenia.