Kto Bogu śpiewa, kto Bogu gra?
Marcin Makohoński
Fot.
Obok znanych i cenionych, tych z pierwszych stron kolorowych magazynów i pojawiających się na szklanym ekranie, są też i tacy, którym nie w głowie sukces ani zacięta konkurencja. Nie lubią popisywać się swoim talentem. Mówią, że muszą się jeszcze wiele nauczyć, choć wrażliwe ucho słuchacza wyłowi wśród potoku dźwięków ich wirtuozerską naturę. Ukryci w półmroku kościołów,...
Obok znanych i cenionych, tych z pierwszych stron kolorowych magazynów i pojawiających się na szklanym ekranie, są też i tacy, którym nie w głowie sukces ani zacięta konkurencja. Nie lubią popisywać się swoim talentem. Mówią, że muszą się jeszcze wiele nauczyć, choć wrażliwe ucho słuchacza wyłowi wśród potoku dźwięków ich wirtuozerską naturę. Ukryci w półmroku kościołów, za kontuarem organów, od wieków tworzą sztukę miłą Bogu. Organiści – doskonali akompaniatorzy kościelnych śpiewów i modlitw.
Muzyka organowa, jak żadna inna sztuka instrumentalna, związana jest z liturgią Kościoła od ponad trzynastu stuleci. Organy trafiły do świątyń jako stosunkowo jeszcze prymitywny i hałaśliwy instrument, na którym można było wykonać zaledwie prostą dwugłosową przygrywkę. W ciągu wieków, dzięki mecenatowi Kościoła i ogromnej pracy muzyków kościelnych, przeszły fascynującą metamorfozę, by stać się „królem instrumentów”. Urok i potęga ich brzmienia – wypełniającego sakralną przestrzeń – jest tak wielka, że wywiera ciągle decydujący wpływ na charakter i brzmienie całej muzyki liturgicznej.
Następcy mistrzów
Organy są najbardziej skomplikowanym i najbardziej rozbudowanym instrumentem, jaki kiedykolwiek zbudowano. Kilkaset, a czasami kilkanaście tysięcy piszczałek – osobnych instrumentów dętych – tworzy wspólnie jeden wielki instrument. Skomplikowana konstrukcja i duży koszt budowy takiego instrumentu sprawiają, że coraz częściej prawdziwe organy wypierane zostają, zwłaszcza w nowych kościołach, przez mniej lub bardziej udane instrumenty elektroniczne. Mimo ciągłych udoskonaleń organów nie zmienia się jednak najpoważniejsza trudność – niełatwa sztuka gry na nich.
– Organistą nie wystarczy się urodzić – mówi Marian Kurdykowski z parafii pw. NMP Królowej Polski w Żninie, którego przygoda z organami rozpoczęła się w 8 klasie szkoły podstawowej. – Typowa droga do bycia organistą, to droga ucznia cierpliwie uczącego się tej sztuki. Aby dobrze grać w kościele, potrzeba dużo pokory, cierpliwości i wytrwałości. Nie sztuką jest bowiem szybkie przebieranie palcami, tworzące lawinę nieznaczących nic dźwięków. Akompaniament do pieśni śpiewanych przez wiernych, czy też do części Mszy św. śpiewanych przez kapłana, musi być przemyślany, z dbałością dobrany i fachowo wykonany. Chociaż obecnie organiści dysponują bogatymi materiałami pomagającymi dobrać odpowiednie pieśni na każdą uroczystość, święto i poszczególne okresy roku liturgicznego, to nade wszystko od umiejętności i jego wyczucia zależy, czy i jak wierni włączą się we wspólny śpiew.
O trudach nauki gry na organach wie sporo 17-letnia Sylwia Sypniewska z parafii pw. Św. Trójcy w Gnieźnie, która dopiero rozpoczęła swoją przygodę z tym instrumentem. Każdego dnia zasiada za organami, żmudnie ćwicząc etiudy, wprawki i proste utwory dawnych mistrzów. To już kolejne pokolenie muzyków podejmujących swą edukację od muzyki Bacha, Haendla czy Pachelbela. Nie ma chyba organisty, który od mistrzów baroku nie rozpoczynałby swojej muzycznej drogi.
„Reguły gry”
Instrukcja Świętej Kongregacji Obrzędów – „O muzyce w świętej liturgii” z 1967 roku („Musicam Sacram”) dokładnie określa zasady doboru oraz wykonywania muzyki podczas liturgii. W punkcie poświęconym organistom oraz innym muzykom wskazuje ona, iż powinni: „nie tylko umieć biegle grać na powierzonym instrumencie, ale posiadać także znajomość ducha świętej liturgii i wnikać weń coraz głębiej, by spełniając swój urząd, choćby tylko czasowo, uświetniać obrzęd, zgodnie z naturą poszczególnych jego części i ułatwiać wiernym udział w liturgicznej czynności”.
– Należy również pamiętać, że warunkiem, by muzyka organowa była rzeczywiście elementem uświetnienia liturgii, musi być zachowanie jej odpowiedniego poziomu artystycznego – tłumaczy Bogumił Nowakowski, organista z parafii pw. Zwiastowania NMP w Inowrocławiu. – Muzyka powinna przede wszystkim dopełniać słowo. Jak podkreślał wielokrotnie kardynał Joseph Ratzinger: „muzyka otwarta na słowo powinna odpowiadać swym charakterem temu, co urzeczywistnia wspólnota zgromadzona w imię Jezusa. Musi być ona zdolna do wywołania poczucia niezwykłości, podniosłości, tajemniczości, świętowania. Powinna podkreślać charakter świętych czynności. Nie może być wyłącznie interpretatorem tekstu, nośnikiem emocji. Musi być muzyką wewnętrznie logiczną, nielekceważącą rygorów formy”.
W archidiecezji gnieźnieńskiej o dbałość kunsztu muzyki kościelnej dba utworzone w 1972 roku Studium Organistowskie. – Muzyka kościelna różni się znacząco od muzyki świeckiej – tłumaczy ks. Ryszard Figiel, dyrektor Studium. – Zdarza się bowiem, że nawet osoby kończące Akademię Muzyczną nie potrafią wydobyć z siebie ducha muzyki kościelnej. Studium Organistowskie pomaga poznać wszelkie tajniki muzyki liturgicznej. Powinna ona być przede wszystkim uduchowiona i kojarzyć się z czymś dobrym. Akompaniament do pieśni oraz sposób ich wykonywania nie może być „płytki”. Musi pomagać w modlitwie, aby wierni poprzez śpiew mogli czynnie uczestniczyć w liturgii Kościoła.
Dzień za dniem
Ciągła praca nad własnymi umiejętnościami jest wpisana w życie każdego muzyka. Jednak dzień pracy organisty to nie tylko ćwiczenia. Szczególnie w dużych, miejskich parafiach. Tam jego grafik dnia jest nieraz dosyć napięty. Kilka Mszy św. w ciągu dnia, oprawa muzyczna pogrzebów lub ślubów. Natomiast wieczorem, kiedy świątynie pustoszeją, odbywają się próby chóru, parafialnej scholi lub ćwiczenia z solistami. Coraz częściej bowiem w oprawę muzyczną liturgii włączają się instrumentaliści – trębacze, skrzypkowie czy fleciści. Pracochłonne są również przygotowania oprawy muzycznej uroczystości i świąt kościelnych. Coraz częściej zdarza się także, że na indywidualne życzenie trzeba sięgnąć do repertuaru klasycznego i po prostu wyćwiczyć wybraną inwencję bądź preludium.
– Bycie organistą to przede wszystkim posługa, a dopiero później praca – mówi Andrzej Joras, organista z parafii farnej w Gnieźnie. – Myślę, że każdy z nas właśnie w ten sposób podchodzi do wykonywanych przez siebie czynności. Za każdym razem, kiedy nasza muzyka służy głębszemu przeżyciu liturgii przez wiernych, dziękujemy Bogu za dar, jakim nas obdarzył. Nasz śpiew i gra jest bowiem radosnym i uroczystym wyznaniem wiary. Jest to także rozmowa z Bogiem, tyle, że w nieco „wyższej tonacji” i w bardzo uroczystej formie. Prawdziwy organmistrz zasiada przecież do kontuaru organów z takimi samymi myślami i uczuciami, z jakimi wierni otwierają swe modlitewniki, chcąc wyrazić wdzięczność Bogu za wszystkie łaski jakie od niego otrzymują.