Logo Przewdonik Katolicki

Złość piękności szkodzi

Jadwiga Knie-Górna
Fot.

Z Jackiem Moskwą, wieloletnim korespondentem z Watykanu, rozmawia Jadwiga Knie-Górna Pamięta Pan swoje pierwsze bezpośrednie spotkanie z Janem Pawłem II? Choć moje życie upłynęło w cieniu Karola Wojtyły, to osobiście poznałem go dopiero po jego wyborze na Stolicę Apostolską. Moje pierwsze bezpośrednie spotkanie z Ojcem Świętym odbyło się w pamiętnym czerwcu...

Z Jackiem Moskwą, wieloletnim korespondentem z Watykanu,
rozmawia Jadwiga Knie-Górna

Pamięta Pan swoje pierwsze bezpośrednie spotkanie z Janem Pawłem II?
– Choć moje życie upłynęło w cieniu Karola Wojtyły, to osobiście poznałem go dopiero po jego wyborze na Stolicę Apostolską. Moje pierwsze bezpośrednie spotkanie z Ojcem Świętym odbyło się w pamiętnym czerwcu roku 1979, podczas pierwszej podróży nowo wybranego Papieża do Ojczyzny. Byłem obecny na historycznej Mszy św., odprawianej przez Jana Pawła II na placu Zwycięstwa, i tak się dla mnie szczęśliwie złożyło, że mój sektor znajdował się bardzo blisko namiotu, w którym urządzono polową zakrystię. Dzięki temu widziałem Ojca Świętego z odległości kilkunastu metrów. Przeżycia z tego dnia pozostawiły we mnie niezatarty ślad.

Natomiast moje pierwsze dziennikarskie spotkanie z Janem Pawłem II odbyło się podczas wizyty w Szwajcarii. Tam też nastąpiła pierwsza wymiana zdań z Ojcem Świętym, która odbyła się w dość humorystycznej sytuacji. Podczas długiego oczekiwania na przyjazd Ojca Świętego poznaliśmy bardzo zabawnego czarnoskórego seminarzystę z Kamerunu, który na głowie miał charakterystyczny czarny kapelusz, a na piersi przypięty herb Gdańska. Kiedy w końcu Papież przyjechał, to nasz nowo poznany murzyński przyjaciel krzyknął po polsku „niech żyje Papież!”. Tylko tyle bowiem zdążyliśmy go nauczyć. Ojciec Święty, zaskoczony, zatrzymał się i spytał po polsku „skąd jesteście?”. Murzyn, nic nie rozumiejąc, bezradnie spojrzał na Ojca Świętego, a ja bezsensownie odpowiedziałem, że jesteśmy z Paryża, bo stamtąd bezpośrednio przyjechaliśmy.

Przez ponad piętnaście lat był Pan watykańskim korespondentem. Czy pamięta Pan okoliczności, w jakich został Pan oficjalnie przedstawiony Ojcu Świętemu?
– Było to 26 sierpnia 1990 roku, w dziesiątą rocznicę podpisania wydarzeń sierpniowych, na audiencji generalnej w Castel Gandolfo. Następnego dnia w tym samym miejscu przyjęty miał być Lech Wałęsa, którego wizytę obsługiwałem z ramienia Telewizji Polskiej. Podczas uroczystej prezentacji uklęknąłem przed Papieżem, który na moim czole uczynił znak krzyża. To ojcowskie błogosławieństwo jest jednym z najcenniejszych wspomnień, jakie zachowałem z tego pontyfikatu. Potem tych spotkań było mnóstwo, jednak nigdy nie było możliwości przeprowadzenia dłuższej rozmowy z Janem Pawłem II.

Jak brylant cenię sobie natomiast jedno z naszych spotkań, które miało miejsce pewnej wiosennej niedzieli roku 1994. Odbyło się ono w Pałacu Apostolskim, gdzie Papież przyjmował sporą grupę Polaków, w której szczęśliwie znalazłem się razem ze swoją rodziną. Tego dnia po modlitwie Anioł Pański Jan Paweł II bardzo zdenerwowany komentował konferencję demograficzną w Kairze, gdzie pod naciskiem wielu środowisk międzynarodowych miano uchwalić, aby aborcja była zalecana jako jedna z metod regulacji urodzin. Ojciec Święty, który do tego problemu przywiązywał dużą wagę, podniósł głos do tego stopnia, że zamienił się on w krzyk, po czym się załamał i stał się okropną chrypą. Na zakończenie wspomnianej audiencji nawiązując do tego wydarzenia, powiedziałem: „Ojcze Święty, proszę na siebie uważać, ponieważ dzisiaj rano byliśmy bardzo zaniepokojeni głosem Ojca Świętego”! Papież już odchodził; nagle odwrócił się i powiedział: „To ze złości”, a po chwili dodał: „A złość piękności szkodzi”. Natomiast najbardziej wstrząsające wspomnienie z pontyfikatu Jana Pawła II, jakie zachowałem w swojej pamięci, wiąże się z jego wizytą na Kubie. Byłem wówczas jedynym polskim dziennikarzem, który w tej podróży towarzyszył Papieżowi na pokładzie jego samolotu. Jan Paweł II udał się tam m.in. do szpitala dla trędowatych. Spotkanie tych biednych, ciężko okaleczonych trądem ludzi z bardzo już schorowanym i zmęczonym Papieżem wywarło na mnie ogromne wrażenie. Zostało ono spotęgowane słowami, które Jan Paweł II wówczas do nich skierował: „Jestem jednym z was”.

Towarzyszył Pan Ojcu Świętemu w jego wielu podróżach. Czy podczas którejś z nich widział Pan łzy Jana Pawła II?
– Był taki moment podczas pielgrzymki Ojca Świętego do Ziemi Świętej. Podczas niezwykle wzruszającej uroczystości w Yad Vashem widziałem jeden jedyny raz Papieża ocierającego łzy. Ojciec Święty płakał podczas odczytywania po polsku listu pewnej Żydówki, która przed wywiezieniem do obozu koncentracyjnego powierzała w nim swoje jedyne dziecko katolickiej przyjaciółce...

Zbliża się pierwsza rocznica śmierci Jana Pawła II. Czy jego umieranie na oczach niemal całego świata nadało, czy też przywróciło mediom ludzki wymiar?
– Żyjemy w epoce telewizyjnej i wszystko dzieje się w obiektywie kamery, dostrzegam w tym przesadną tendencję do robienia z każdego wydarzenia spektaklu. Niestety, dzieje się to także wewnątrz samego Kościoła. Stąd moje bardzo mieszane odczucia co do tak medialnego ukazywania odchodzenia Ojca Świętego.

Jestem człowiekiem, który widział wiele rzeczy na świecie, także okropnych, dlatego nie mam „oczu na mokrym miejscu”, natomiast kiedy w Niedzielę Wielkanocną widziałem, jak Jan Paweł II bez rezultatu próbuje wykrztusić z siebie słowo, popłakałem się. W tym momencie jestem skłonny zgodzić się z poglądem, że media mają czasem ludzki wymiar, ale z drugiej strony uważam, że ten stary, otoczony pewną tajemniczością model informowania przez Watykan o dolegliwościach papieży, kiedy świat o ich chorobach dowiadywał się w dniu ich śmierci, był znacznie lepszy. Takie podejście służyło zachowaniu sakralnego charakteru następcy Chrystusa. Po prostu mam duże wątpliwości związane z tzw. religijno-festiwalową religijnością.

Gdzie zastała Pana wiadomość o śmierci Jana Pawła II?
– W chwili, kiedy Papież umierał, byłem w studiu radiowym i tam oczekiwałem na wiadomość, której wszyscy się już wtedy spodziewaliśmy. Przedtem byłem na Placu św. Piotra, gdzie ogromne wrażenie zrobił na mnie widok tłumu rozmodlonej młodzieży. Natomiast w samym momencie śmierci Papieża byłem już w studiu. Wiadomość o niej wypłynęła z jednego źródła, tak więc cały świat w jednej i tej samej chwili dowiedział się o jego odejściu do Domu Pana.

Czy zgadza się Pan ze stwierdzeniem, że odejście Ojca Świętego jest początkiem nowej epoki?
– Wrócę do pewnej rozmowy, którą przeprowadziłem z ówczesnym biskupem Stanisławem Dziwiszem. Postawił mi wówczas takie samo pytanie: Czy ten pontyfikat będzie zamknięciem pewnej epoki? Czy też otwarciem nowej? Jestem bardzo sceptyczny wobec triumfalizmu w Kościele, myślę, że jest to element, który dzięki Polakom, a także Włochom, został przy okazji pontyfikatu Jana Pawła II zbyt mocno wyeksponowany. Od Stefana Frankiewicza, długoletniego ambasadora Rzeczpospolitej przy Watykanie, wiem, że Papieża także trapiły owe wątpliwości. Opowiadał mi o jednej z rozmów z Janem Pawłem II, podczas której Ojciec Święty mówił, że należy uważać na triumfalizm w Kościele, a być może nawet trzeba z nim skończyć.

Uważam, że ową masowość bierze się za „nową wiosnę” Kościoła. Proszę rozejrzeć się w Polsce, czy widać elementy jakiegoś bardziej chrześcijańskiego życia? Nie! Proszę spojrzeć choćby na gazety, które wydają jakieś albumy czy też inne tytuły poświęcone Papieżowi, a z drugiej strony propagują te wszystkie wartości, którym Jan Paweł II był przeciwny. Taka jest Polska. Być może wspaniały pontyfikat Jana Pawła II był momentem ożywienia na takiej zasadzie, jak to się dzieje z chorym człowiekiem, który przez pewien moment czuje się lepiej, by potem dalej pogrążać się w chorobie. Są oczywiście pewne powody do optymizmu, ale generalnie ciągle znajdujemy się w epoce kryzysu chrześcijaństwa, któremu Jan Paweł II próbował się przeciwstawiać i choć był wielkim Papieżem, to był także tylko człowiekiem, dlatego ogólny przebieg wydarzeń niestety się nie zmienił.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki