Logo Przewdonik Katolicki

Rzymska katecheza

al. Janusz Bartczak
Fot.

Będąc alumnem Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku, bardzo chciałem pojechać do Włoch zobaczyć Rzym, spotkać Papieża, beztrosko pospacerować po placach i zaułkach Wiecznego Miasta, zjeść prawdziwą, włoską pizzę Nie przewidziałem, że moje spotkanie z Italią i jej zabytkami odbędzie się według zupełnie innego scenariusza, że będzie przysłonięte łzami...

Będąc alumnem Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku, bardzo chciałem pojechać do Włoch – zobaczyć Rzym, spotkać Papieża, beztrosko pospacerować po placach i zaułkach Wiecznego Miasta, zjeść prawdziwą, włoską pizzę… Nie przewidziałem, że moje spotkanie z Italią i jej zabytkami odbędzie się według zupełnie innego scenariusza, że będzie przysłonięte łzami całego świata, który zjednoczy się w modlitwie za zmarłego Papieża.

Wiadomość o możliwości wyjazdu do Rzymu na „ostatnią audiencję” Jana Pawła II napełniała mnie pragnieniem, aby tam i z nim być, modlić się, płakać i wzruszać. Dobiegające z mediów informacje o narastających korkach ulicznych wokół Rzymu nasunęły – nie tylko mnie – myśl, by pozostać w Polsce i dzięki transmisji telewizyjnej zobaczyć nawet najdrobniejsze szczegóły ceremonii pogrzebowej. Myśl tę szybko porzuciłem. Licząc na pomoc w dotarciu jak najbliżej Watykanu, zacząłem szukać wsparcia u znajomych, w różny sposób związanych z Rzymem. Kilka prób, wszystkie na próżno. Postanowiłem uklęknąć przed Najświętszym Sakramentem, żałując głęboko, iż ten niezawodny sposób odłożyłem na koniec.

W kwietniową noc, dziesięć godzin przed ceremonią żałobną, stałem na środku pustego Placu św. Piotra. Zdawało się, że między kolumnami Berniniego odbija się echo pielgrzymich błagań: „Adesso e nell’ora della nostra morte. Amen”. (Teraz i w godzinę śmierci naszej). Jedynym komentarzem do tej chwili, jaki wówczas przyszedł mi do głowy, był fragment Psalmu 118: „Lepiej się uciekać do Pana, niż pokładać ufność w człowieku”.

Jak się później okazało, nie najważniejsze były warunki, w jakich oczekiwaliśmy na „ostatnią audiencję”. Nieistotne było, że karabinierzy i wolontariusze przemieszczali nas z miejsca na miejsce, za każdym razem coraz dalej od Bazyliki. Nie miało znaczenia, że chłodną noc spędziliśmy na progu sklepu, siedząc na kartonach i okrywając się kocami otrzymanymi od służb porządkowych (to także znak Bożej Opatrzności!).

Rzymskie doświadczenie nauczyło mnie wdzięczności za warunki domowe i seminaryjne, w jakich mogę żyć. Ukazało mi komfort i bezpieczeństwo, jakie miałem zawsze zapewnione, a na które nie zawsze odpowiadałem postawą wdzięczności. Uważałem dotąd, że to mi się po prostu należy. Dzięki błogosławionym chwilom na rzymskim bruku dostrzegłem sens przywracania nadziei bezdomnym i ubogim. Teraz wiem, jak niewiele czasem trzeba, aby podarować im skrawek nieba.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki