Pewien ksiądz opowiadał niedawno w telewizji o człowieku, który postanowił rzucić alkohol w czasie, kiedy umierał Ojciec Święty. Od tej pory ów mężczyzna każdego drugiego dnia miesiąca uczestniczy w czuwaniach w intencji Jana Pawła II. I nie pije do dziś. Na to wspomnienie nałożył mi się jednak inny widok: drzwi hipermarketów, na których dzień po śmierci Papieża wisiały tabliczki: zamknięte z powodu śmierci Jana Pawła II. Tydzień później te same markety przeżywały znów oblężenie klientów spragnionych swoich „tradycyjnych” niedzielnych zakupów... Dwa jakże odmienne obrazy. Ale każdy z nich ukazuje nieco prawdy o nas Polakach – sierotach po Wielkim Janie Pawle II.
Badacze naszej współczesnej cywilizacji są zgodni, że śmierć stała się dziś czymś wstydliwym i upokarzającym. Dlatego też umieranie zostało zamknięte w murach szpitali, hospicjów i domów starców. Tymczasem w tradycyjnej kulturze ludowej śmierć oznaczała nie tylko utratę bliskiej osoby, ale stawała się także wielkim wspólnym przeżyciem. W tym czasie wszelkie różnice społeczne i konflikty odkładano na bok. Żałoba jednała i pogłębiała więzi społeczne. I choć czas sacrum musiał się kiedyś skończyć, w ludziach pozostawało z reguły coś dobrego.
Nie inaczej było w przypadku śmierci Jana Pawła II. Zjednoczenie narodu, pojednanie, powszechna zgoda. Kiedy zaś podmuch wiatru zamknął Ewangelię leżącą na papieskiej trumnie, wielu odczytało to jako symboliczny znak końca pewnego okresu i jednocześnie początek nowego dzieła. Czy jednak my, Polacy, potrafiliśmy dobrze wykorzystać czas, jaki minął od tamtych pamiętnych kwietniowych wydarzeń?
Ziarno nie obumarło
W czasie zeszłorocznych narodowych rekolekcji obiecywaliśmy sobie, że staniemy się lepsi i że zachowamy tak charakterystyczną dla tamtych dni niepowtarzalną atmosferę powszechnej życzliwości i braterstwa. Tymczasem szybko wróciliśmy do naszych starych przyzwyczajeń i polskiej swarliwości. Ale wydaje się, że mimo wszystko ziarno posiane w czasie Wielkiego Tygodnia nie do końca w nas obumarło.
– Na pierwszy rzut oka niewiele zostało z tamtych uniesień. Ale to tylko ta zewnętrzna warstwa, bo przecież Polacy pokazali w czasie Wielkiego Tygodnia zdolność do głębokiego, zbiorowego przeżywania. Spontanicznym reakcjom obrazującym ogromne przywiązanie do Jana Pawła II towarzyszyła także zaduma nad śmiercią, cierpieniem, przemijaniem. Myślę, że choćby dzięki temu staliśmy się lepsi. Na powierzchni tego nie widać, ale ta zdolność w nas została – uważa socjolog prof. Zdzisław Krasnodębski z uniwersytetu w Bremie, który jest przekonany, że wydarzenia z kwietnia 2005 roku ukazały Polaków jako wspólnotę wyjątkową na tle reszty Europy. – Nie wiem doprawdy, co musiałoby się stać w Niemczech, żeby doszło tam dziś do podobnego zjednoczenia społeczeństwa – dodaje prof. Krasnodębski.
Mniej optymistyczny pozostaje w swoich ocenach socjolog religii prof. Józef Baniak. – Ludzie jeżdżą na pielgrzymki, manifestują przywiązanie do Papieża, ale poza tą warstwą zewnętrzną nie pozostaje wiele – twierdzi prof. Baniak. Jego zdaniem śmierć Jana Pawła II nie przekuła się w żaden sposób na zmianę postaw społeczno-etycznych Polaków, a znajomość nauczania papieskiego pozostaje nadal na zatrważająco niskim poziomie.
Daleki od takiej oceny jest biskup pomocniczy archidiecezji częstochowskiej Antoni Długosz. – Ci, którzy rzeczywiście głęboko przeżywali śmierć Papieża, nie zawiedli. Oni nadal korzystają z tamtych ubogacających doświadczeń. I choć minęła ta wielka euforia związana z konaniem Ojca Świętego, to ludzie coraz chętniej sięgają do przesłania Jana Pawła II. Zwłaszcza kiedy obserwują to, co dzieje się dziś w polityce – mówi biskup Długosz.
Pamięć nad cokoły
Niestety, niektórzy potraktowali śmierć Papieża jako okazję do łatwego zarobku czy taniego rozgłosu. Postać Ojca Świętego pojawiła się więc ze zdwojoną siłą na breloczkach, długopisach, widokówkach. Masowo także zaczęto „produkować” pomniki i nadawać papieskie nazwy placom, ulicom czy szkołom. To było zjawisko obserwowane już za życia Jana Pawła II, nigdy jednak nie przybrało ono takich rozmiarów jak w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. – Pomnikomania jest w ogóle polską specjalnością, to jest pewien zastępnik, który ma zagłuszyć nasze wyrzuty sumienia. Wydaje nam się, że jak postawimy Papieżowi pomnik, to już nic więcej nie musimy robić – ocenia prof. Baniak.
Tymczasem ważne jest nie tylko upamiętnienie pontyfikatu Jana Pawła II, ale także, a może przed wszystkim, gromadzenie spuścizny po nim. Na szczęście takich inicjatyw nie brakuje. Jednym z najważniejszych tego typu przedsięwzięć stało się powołanie kilka miesięcy temu przez kard. Stanisława Dziwisza Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się!”.
– Świadomi odpowiedzialności wobec Kościoła krakowskiego i ludzi dobrej woli, pragniemy w ten sposób nie tylko oddać hołd Wielkiemu Rodakowi, ale nade wszystko chcemy upamiętnić i utrwalić w widzialnym znaku jego osobę wraz z całym duchowym dziedzictwem jego pontyfikatu. Czynimy to zwłaszcza z myślą o tych, którzy przyjdą po nas, by i oni dzięki temu dziełu mogli poznać i pokochać Sługę Bożego, i w wierności jego nauczaniu i świadectwu razem z nim iść do Chrystusa – tak o idei powstania Centrum mówił metropolita krakowski.
A przecież to nie jedyna inicjatywa tego typu. Od wielu lat działa bowiem Instytut Jana Pawła II KUL, Instytut Jana Pawła II w Krakowie czy Ośrodek Dokumentacji Pontyfikatu Jana Pawła II. Teraz w Warszawie ma z kolei powstać Instytut Myśli Jana Pawła II.
Kibice jak politycy
Po śmierci Jana Pawła II kibice spontanicznie gromadzili się na stadionach, śpiewając: „Nie ma lepszego od Jana Pawła II” i „Papież z nami, kibicami”. Media chętnie pokazywały zaś powiązane szaliki zwaśnionych klubów, mające symbolizować kibicowskie pojednanie. Tyle tylko, że w niecały rok po tym, gdy na stadionie Cracovii zgromadziło się 15 tys. kibiców uczestniczących w nabożeństwie w intencji Ojca Świętego, w tym samym Krakowie znów zasztyletowany został kibic Wisły. Sytuacja wróciła więc do „normy”.
Sami kibice uważają, że zeszłoroczne pojednanie było wyolbrzymione i sztucznie napompowane przez media, bo to się pięknie wpisywało w poetykę tamtych dni. Podobnie zresztą, jak zniknięcie z telewizyjnych ekranów kłócących się polityków.
– Po wielkich, narodowych rekolekcjach związanych z umieraniem Papieża, jego przesłanie stało się oczywistym elementem programowym deklarowanym przez zdecydowaną większość uczestników życia politycznego. Nawet lewica unikała wchodzenia w sprawy obyczajowe i wycofała z pierwszych szeregów dyżurnych antyklerykałów. Tyle tylko, że taka sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Przesłanie papieskie to nie jest język, którym posługują się na co dzień politycy. Logika polityki jest zupełnie inna – ocenia socjolog i politolog dr Tomasz Żukowski.
I faktycznie, już kilka dni po śmierci Papieża politycy skoczyli sobie do gardeł ze zdwojoną siłą. Szybko okazało się, że narodowe rekolekcje nie nauczyły ich niczego, zwłaszcza zaś tego, że można się spierać, a mimo wszystko znajdować sferę wspólną. Dziś spadkobiercy polskiego Sierpnia, tak chętnie odwołujący się do papieskiej nauki społecznej, są podzieleni bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
A mówili o Pokoleniu JPII...
Niedawne badania przeprowadzone wśród studentów Uniwersytetu kard. Stefana Wyszyńskiego – a więc osób przynajmniej teoretycznie mocno zaangażowanych religijnie – pokazują, że mniej niż połowa z nich uważa, że wśród młodych ludzi istnieje Pokolenie JPII. Ponad 30 proc. twierdzi zaś, że nawet jeśli istnieją jakieś przejawy takiej wspólnoty, to wkrótce same znikną.
– Pokolenie JPII jest czystym mitem. To przejaw myślenia pobożnożyczeniowego. Tymczasem realia są takie, że większość młodzieży znajduje się poza Kościołem – mówi prof. Józef Baniak.
Także zdaniem prof. Zdzisława Krasnodębskiego o istnieniu danego pokolenia można mówić dopiero w dłuższej perspektywie czasu. – Mam wrażenie, że Pokolenie JPII za szybko zadekretowano. Chyba zbyt łatwo uznano, że śmierć Papieża stanie się doświadczeniem formującym pewną wspólnotę opartą na wartościach. Tymczasem w moim przekonaniu o takiej wspólnocie będzie można mówić za 10-20 lat, kiedy dzisiejsi młodzi odpowiedzą sobie na pytanie, co ich w istocie uformowało. I być może wówczas wrócą do tych wartości – uważa prof. Krasnodębski.
Jeszcze inną tezę prezentuje dr Tomasz Żukowski. – Życie, osoba i przesłanie Jana Pawła II były ważne dla kilku kolejnych, wchodzących w dorosłość, generacji Polaków. W tym znaczeniu można mówić nie o jednym, a o kilku pokoleniach JPII czy nawet o społeczeństwie JPII – uważa Żukowski. Rzecz jasna – dodaje socjolog – nie oznacza to, że wszyscy Polacy w pełni identyfikują się z całością papieskiego nauczania i stosują je w życiu. Zmierzające do tego ruchy moralno-religijne mają – z natury rzeczy – charakter elitarny. Z wielu różnych badań socjologicznych wynika jednak, że osoby bardziej religijne są częściej aktywne, proobywatelskie, zaś w ich rodzinach rzadziej pojawiają się patologie.
Tematyka zadana
Wśród wielu ludzi do dziś jednak pozostał żal o zamknięte drzwi niektórych kościołów w czasie, kiedy umierał Ojciec Święty. Zdaniem dr. Żukowskiego krytykowanie zachowania niektórych księży podczas ubiegłorocznych kwietniowych dni nie może przesłaniać faktu, że polski Kościół w znakomitej większości potrafił jednak właściwie odpowiedzieć na potrzeby wiernych.
– Z badań wynika, że połowa Polaków uczestniczyła w owym czasie we Mszy niedzielnej, jedna czwarta – we Mszy odprawianej w kościele innego dnia, jedna piąta – w nabożeństwach zorganizowanych na ulicach i placach polskich miast. Co szósty dorosły Polak przystąpił do Komunii, co ósmy – do spowiedzi. To są milionowe liczby, a przecież ktoś ich musiał spowiadać czy komunikować – wylicza dr Żukowski.
Bardziej krytyczne stanowisko prezentuje prof. Józef Baniak. – Kościół mówi nadal językiem Trydentu. Księża nie znają ludzkich problemów, nie znają młodzieży i nie potrafią jej zagospodarować. Wystarczy spojrzeć, ilu młodych ludzi przychodzi do kościołów. Oni głosują nogami – twierdzi prof. Baniak.
Biskup Antoni Długosz przyznaje, że w kwietniu ubiegłego roku nie wszyscy księża stanęli na wysokości zadania, apeluje jednak o to, aby naszej wiary nie opierać na pojedynczych ludzkich błędach, bo – przywołując słowa księdza Jana Twardowskiego – Kościół, sam święty, jest wspólnotą ludzi, którzy nie są świętymi, ale grzesznikami, dążącymi do świętości.
– Ewangelię i doktrynę papieską będziemy odkrywali ciągle, bo jest to tematyka zadana ludziom. Kościół ma do spełnienia ogromną rolę w przekazywaniu i podtrzymywaniu tego posłannictwa – mówi częstochowski hierarcha.
A już wkrótce czeka nas pierwszy test, który być może pokaże, na ile owocnie przeżyliśmy pierwszy rok od śmierci Papieża. Tym testem będzie pielgrzymka Benedykta XVI do Polski. Wtedy okaże się, czy potrafimy otworzyć się na Papieża Niemca tak bardzo, jak potrafiliśmy czynić to wobec „naszego” Ojca Świętego. Nie zapominajmy przy tym, że nowy Papież przyznaje się otwarcie do kontynuacji myśli i nauczania Jana Pawła II, którego na każdym kroku nazywa Wielkim.