Logo Przewdonik Katolicki

Za cmentarnym murem

Ks. Mariusz Pohl
Fot.

Gdy podróżujemy malowniczymi szosami Beskidu Niskiego lub wędrujemy po jego bezdrożach, a w oddali dostrzeżemy gęstą kępę wiekowych lip, jaworów i modrzewi, to możemy być prawie pewni, że ocieniają one albo malowniczą, drewnianą cerkiew, albo stary cmentarz. Przypuszczenie to potwierdza się po kilkudziesięciu minutach, kiedy docieramy do drzew. Rzeczywiście, między grubymi, lipowymi...

Gdy podróżujemy malowniczymi szosami Beskidu Niskiego lub wędrujemy po jego bezdrożach, a w oddali dostrzeżemy gęstą kępę wiekowych lip, jaworów i modrzewi, to możemy być prawie pewni, że ocieniają one albo malowniczą, drewnianą cerkiew, albo stary cmentarz. Przypuszczenie to potwierdza się po kilkudziesięciu minutach, kiedy docieramy do drzew. Rzeczywiście, między grubymi, lipowymi pniami widać niewysoki, kamienny murek i żelazną furtkę.



Już sam mur jest wspaniałym dziełem sztuki. Płaskie, wypłukane przez wodę kamienie, wydobyte kiedyś z łożyska potoku, ułożone bez żadnej zaprawy, porośnięte mchem i kwitnącymi kwiatami, trwają tak od dziesięcioleci. Zdumiewa harmonia między naturalnym podłożem a, bądź co bądź, sztucznym wytworem człowieka. Nie wiadomo, gdzie przebiega granica między ziemią a murem. Gdy teren jest pofałdowany i stromy, jak to w górach, to mur wznosi się i opada spokojną linią wraz z podłożem, opasując cmentarz łagodnym owalem i wytyczając krąg świętej ciszy i pokoju.
Nie znajdzie się dwóch identycznych murów, tak jak w potoku nie ma dwóch jednakowych kamieni. Są mury smukłe, z głazów sześciennych, o równoległych, prostych krawędziach, ułożonych równymi warstwami, zwieńczone wielkimi, płaskimi płytami - a wszystko to jest dziełem natury, która połamała fliszowe skały jakby pod sznurek. W wąskich szczelinach tych murów zdołają zakorzenić się jedynie małe paprotki i czepne krzewinki poziomek. Są też mury przysadziste, wręcz wybrzuszone od własnego ciężaru, z bardziej obłych kamieni. Tu w grubych szczelinach nazbierało się sporo ziemi i próchnicy, a to stanowi doskonałe podłoże dla różnych roślin, nawet brzózek.
Centralnym elementem każdego muru jest furtka. Choć właściwie większość ogrodzeń dałoby się przekroczyć bez żadnego wysiłku, to jednak kuta w żelazie bramka, albo lekka furta z sosnowych szczeblinek, stanowi tajemny łącznik między obszarem codziennego życia a przestrzenią sakralną. Po tej stronie muru pasą się kozy i gęsi, wyszczypując na krótko gęstą murawę; po tamtej stronie żadne zwierzę nie ma dostępu, dlatego trawa rośnie zwykle wysoka, póki ktoś się nie zlituje i jej nie skosi, a wtedy na całym cmentarzu unosi się wspaniała woń suchego siana. Furtki, zwłaszcza te żelazne, mają wymyślne zasuwki i zawiasy, które przy każdym otwarciu towarzyszą wchodzącemu wspaniałą muzyką skrzypienia i metalicznych trzasków. Żelazo jest ciepłe, nagrzane słońcem i wygładzone tysiącami spracowanych rąk.
Przekraczając cmentarną furtę, wchodzimy do innego świata. Na pewno nie jest to świat martwy. Wiejskie cmentarze żyją. Wtóruje nam cały czas świergot ptaków, zasiedlających gęste konary drzew. Gorące powietrze pulsuje wręcz od brzęczenia much, bąków i trzmieli. Od kwitnących lip dolatuje nie tylko oszałamiający miodowy zapach, ale także basowe buczenie tysięcy pracowitych pszczół. Gdzieś słychać stukanie dzięcioła, który leczy drzewa z robaków. W oddali kuka kukułka i wrzaskliwie kłócą się sójki. Pod wieczór odezwie się słowik, a nocą w dziuplach obudzą się puszczyki. To na pewno nie jest atmosfera śmierci, lecz życia. Nasze cmentarze są przesycone świadectwem, że z chwilą śmierci życie wcale się nie kończy - ono dopiero rozkwita jakimś niewysłowionym bogactwem.
Znakiem i symbolem tego bogactwa życia wiecznego są cmentarne krzyże. Któż je zliczy i opisze! Rzeźbione w kamieniu, kute w żelazie, odlewane z żeliwa, drewniane, z gontowym daszkiem albo z blaszanym baldachimem ponad pasyjką. Widziałem kamienny krzyż z miękkiego piaskowca, który nie sprostał próbie czasu: pasyjka i część pionowej belki krzyża były całkowicie skorodowane przez deszcze, wichry, mrozy i upały. Żeliwne krzyże są często poobijane. Kruchy odlew nie oprze się wandalowi, który na nagrobku pokazuje swoją siłę.
Na starych cmentarzach krzyże są ustawione nieregularnie, pojedynczo lub w małych grupach pod drzewami. Są i te skromniejsze, w szeregach wzdłuż muru, zarośnięte pokrzywami lub dziewanną. Wyjątek stanowią krzyże na cmentarzach wojskowych z czasów pierwszej wojny światowej. W całym Beskidzie zginęło wtedy kilkaset tysięcy żołnierzy austriackich, rosyjskich, polskich, niemieckich… Wojenne cmentarze są rozrzucone po całym pograniczu, na południe od linii Gorlice-Jasło. Zwykle są one dziełem architektów, więc i układ grobów jest uporządkowany. Cmentarze liczą sobie blisko sto lat. Wiele z nich zostało odnowionych. Ale równe rzędy krzyży z nazwiskami polskimi i niemieckimi pospołu świadczą o okrucieństwie i bezsensie wojny. Każdy z tych tysięcy krzyży jest symbolem tragicznie przerwanego życia, bólu, tęsknoty, niespełnionych marzeń i powołania. Cmentarze wojenne, choć piękne i malownicze, zioną chłodem i grozą.
Co innego cmentarze wiejskie. Ile w nich ciepła, nadziei, ciszy i pokoju. Każda wioska miała swój cmentarz, bo każdy chciał być pochowany u siebie. To było miejsce jakby dalszego ciągu życia, harmonijnie wkomponowane w topografię wsi, blisko cerkwi. Co niedzielę po nabożeństwie, albo i częściej, odwiedzane przez bliskich, utrzymywane w porządku i ładzie.
A ponieważ życie idzie do przodu i zmienia się, więc i cmentarze powoli się zmieniają. Przybywa nagrobków z lastryka, w trawie między grobami walają się plastikowe kwiaty i szkła po zniczach, kamienne murki są niekiedy zastępowane płotem z typowych prefabrykatów z betonu albo stalową siatką. Zamiast lip i jaworów sadzi się mniej kłopotliwe w utrzymaniu iglaki. Cmentarze powoli zatracają swój niepowtarzalny charakter. Starym ludziom umierać się nie chce, gdy pomyślą, że zostaną pochowani pod betonowym krzyżem, przy siatce, jak na działce.
Kto wie, czy nie jesteśmy ostatnim pokoleniem, które ma jeszcze szczęście nacieszyć oczy widokiem starych cmentarzy, nasycić się ich atmosferą, zapachem, ciszą. W miastach już tego nie ma. I dlatego skorzystajmy z tej szansy. Gdy w czasie wakacji będziemy przejeżdżać przez wioskę, może nawet w Beskidzie, i zobaczymy kępę modrzewi, mur cmentarny z furtką, zatrzymajmy na chwilę auto, by wstąpić na cmentarz i chwilę się pomodlić.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki