W ostatnich tygodniach światowe media obiegła informacja, że wenezuelski prezydent Hugo Chavez, wspólnie z przywódcami innych państw Ameryki Południowej, otwiera nowy "kontynentalny" kanał telewizyjny - Telesur, czyli Telewizję Południa. Przedsięwzięcie to jest reklamowane jako narzędzie "integracji Ameryki Łacińskiej i Karaibów" oraz przeciwstawienia się dominacji kulturowej Stanów Zjednoczonych w tym regionie świata - rodzaj anty-CNN.
Telesur jest wspólnym przedsięwzięciem rządów Wenezueli, Argentyny, Kuby i Urugwaju. Kapitał zakładowy "międzypaństwowej" spółki akcyjnej pochodzi w większości ze skarbu Wenezueli. Dwadzieścia procent udziałów w spółce ma Argentyna, a 19 proc. Kuba. Brazylijczycy dotychczas nie zaangażowali się w to przedsięwzięcie finansowo, natomiast zaoferowali pomoc techniczną.
Siedzibą nowej telewizji ma być Caracas. Chavez zachował też dla siebie pakiet kontrolny w powołanej spółce - 51 proc. udziałów ma stanowić własność rządu tego kraju.
Telesur ma być całodobowym kanałem informacyjnym. Jak można wyczytać na stronach internetowych tej telewizji, jej celem ma być "promowanie integracji narodów i ludów Ameryki Łacińskiej oraz Karaibów". Nowa telewizja ma promować także "demokrację partycypacyjną, wzmocnienie wielobiegunowości świata" oraz "sprawiedliwość społeczną". Hasła te z wielką dozą prawdopodobieństwa można rozumieć jako promocję populistycznej dyktatury prezydenckiej ? la Chavez oraz walkę z interesami Stanów Zjednoczonych. Obecność zaś wśród właścicieli nowego medium komunistycznego władcy Kuby - Fidela Castro - pozwala domyślać się, o jaką wizję społecznej sprawiedliwości może chodzić twórcom Telewizji Południa.
Nowa inicjatywa ma więc charakter na wskroś polityczny. Na czele władz nowego kanału stanął Andres Izarra, który jest jednocześnie ministrem informacji w wenezuelskim rządzie.
Po co ta telewizja?
Twórcy nowego przedsięwzięcia medialnego nie kryją nawet swoich zamiarów. Izarra zapowiada walkę z "dyktaturą medialną" CNN oraz "rozmontowanie medialnego obszarnictwa". Charakterystyczny styl jego wypowiedzi nie dziwi w ustach tego polityka. Bierze on wprawdzie udział w debatach nad "modelem socjalizmu XXI wieku", ale jak widać, frazeologię czerpie z arsenału dwudziestowiecznej propagandy komunistycznej.
Jeszcze dosadniej niż Izarra wyrażał się na temat celów nowego kanału telewizyjnego sam Chavez. "Telesur to plan ataku - mówił. - ...Jeszcze nie zaatakujemy Waszyngtonu. Wszystko w swoim czasie. Na razie zrzucimy z siebie tyranię CNN i innych sieci, które nam sączą truciznę i służą światowemu żandarmowi i interesom wielkiego kapitału... Ja CNN wypowiadam wojnę medialną".
Izarra reklamuje swój kanał jako medium niezależne, samofinansujące się, w którym nie będzie reklam. Taka ambitna polityka jest oczywiście możliwa, ponieważ Telesur może liczyć na stałe zastrzyki finansowe pochodzące od państwa wenezuelskiego, które od kilku lat korzysta z dobrej koniunktury cenowej na ropę. Wenezuela jest przecież piątym eksporterem tego surowca na świecie i jednym z najistotniejszych państw w OPEC.
Krytycy nowego przedsięwzięcia nie bez racji wskazują, że jest to nie tyle próba poszerzenia oferty medialnej na rynku południowoamerykańskim, co raczej realizacja zamiaru kontroli przestrzeni informacyjnej ze strony tamtejszych rządów, a zwłaszcza najambitniejszego dzisiaj polityka południowoamerykańskiego - Hugo Chaveza.
Komentatorzy zwracają uwagę, że wbrew deklaracjom jej twórców projekt Telesur nie może być porównywany do arabskiej Al-Dżaziry. Tamta jest medium prywatnym, którego popularność i znaczenie opiera się na rzeczywistej niezależności od surowej cenzury państwowej, panującej we wszystkich niemal państwach arabskich. Tymczasem Telesur ma być głosem wielonarodowego konsorcjum opartego na kapitale państwowym, którego głównym przeciwnikiem na rynku nie będzie sieć Teda Turnera, lecz lokalne prywatne kanały informacyjne.
Edukacja nowego człowieka
Nie jest to pierwsze doświadczenie Chaveza z telewizją. Jednym z najskuteczniejszych narzędzi propagandowych utrwalających sprawowaną przezeń od 1998 r. władzę stał się cotygodniowy program telewizyjny "Aló, presidente" ("Halo, panie prezydencie"), podczas którego prowadzi on osobiście rozmowy z widzami.
Telesur jest idealnym narzędziem dla przeprowadzenia przez prezydenta Wenezueli zapowiadanej "rewolucji boliwaryjskiej (od nazwiska Simona Bolivara - XIX-wiecznego przywódcy walki o niepodległość hiszpańskich kolonii w Ameryce Południowej)". Idea Telewizji Południa łączy w sobie bowiem dwie ambicje Chaveza, dominujące nad okresem jego prezydentury: z jednej strony promowanie integracji Ameryki Łacińskiej i zapewnienie w ramach tego procesu odpowiedniego miejsca Wenezueli, z drugiej zaś - budowę nowego, "sprawiedliwszego" społeczeństwa. Aby osiągnąć to drugie, potrzebne jest - zdaniem wenezuelskiego przywódcy i jego zwolenników - wychowanie nowego człowieka.
Nowa telewizja jest tylko jednym z ambitnych eksperymentów kulturowych, które mają służyć temu celowi. Innym przedsięwzięciem tego rodzaju jest tworzenie nowego systemu edukacyjnego - masowych szkół "boliwaryjskich". Jak mówi minister edukacji Chaveza - Aristobulo Isturiz: "Jeśli nie wprowadzimy zmian kulturowych, nie będzie rewolucji. Jeśli pragniesz republiki, formuj republikanów. A narzędziem formacji republikanów jest edukacja". Ma to być szkoła obowiązkowa i darmowa, przeciwstawna "tradycyjnemu" modelowi kształcenia, jako zbyt indywidualistycznemu. Szkoła "boliwaryjska" ma być oparta na realizacji nie programu szkolnego, ale niesprecyzowanych konkretnych projektów. Jej celem ma być stworzenie warunków społecznych dla zaprowadzenia "demokracji socjalnej" oraz " socjalizmu XXI wieku". Jak ta edukacja ma wyglądać, niech świadczy fakt, że Chavez w krytycznym dla swej władzy okresie 2002-2003 dla wsparcia swych zamierzeń edukacyjnych sprowadził do Wenezueli kilka tysięcy nauczycieli z komunistycznej Kuby.
Kościół zaniepokojony
Projekty edukacyjne prezydenta oraz jego bliskie związki z komunistyczną Kubą wzbudzają zrozumiały niepokój wenezuelskiej hierarchii kościelnej. Choć Chavez prezentuje się publicznie jako katolik, jego zdecydowanym krytykiem jest przewodniczący Episkopatu Wenezueli, arcybiskup Meridy Baltazar Porras Cardoso. Biskup oskarża reżim o tendencje populistyczne i chęć zmilitaryzowania społeczeństwa. Uważa też, że Chavez, jak większość dyktatorów, obawia się niezależności instytucji Kościoła i stąd biorą się powtarzające się jego ataki na Kościół, a zwłaszcza na hierarchów. W stosunkach państwo-Kościół kilkakrotnie dochodziło już do spięć, a w 2001 roku, w geście protestu przeciwko polityce władz, doszło do bardzo spektakularnego "strajku" religijnego - zamknięto na pewien czas wszystkie kościoły stolicy kraju - Caracas.
Biskupi już nieraz zwracali uwagę, że mimo deklarowanej troski o biednych i spektakularnych akcji socjalnych, mających zjednać Chavezowi popularność wśród najuboższych, w Wenezueli można zanotować stały wzrost bezrobocia i korupcji, paraliż produkcji, wzrost przestępczości - liczby morderstw, porwań i rabunków, naruszenia praw człowieka, a także spadek jakości życia przeciętnego mieszkańca kraju.
Wśród zarzutów stawianych Chavezowi przez hierarchię kościelną znalazł się także ten o doprowadzeniu do skrajnego skłócenia społeczeństwa. Kraj dzieli się dziś na zagorzałych zwolenników i skrajnych wrogów prezydenta. W tej sytuacji normalne współżycie na dłuższą metę nie wydaje się możliwe.
Mimo nierozwiązanych problemów wewnętrznych prezydent Wenezueli nie rezygnuje ze swych ambitnych planów w polityce zewnętrznej. Ekspansja i integracja medialna to zaledwie początek - Hugo Chavez proponuje dalsze, jeszcze donioślejsze kroki integracyjne: scalenie południowoamerykańskich przedsiębiorstw zajmujących się wydobyciem gazu ziemnego oraz ropy naftowej a także stworzenie wielkiego latynoamerykańskiego międzynarodowego banku inwestycyjnego.
Unia Południowoamerykańska
Z Chavezem czy bez niego, integracja kontynentu wydaje się pogłębiać. Jej ostatnim, bodaj najpoważniejszym, krokiem było powołanie w listopadzie zeszłego roku Południowoamerykańskiej Wspólnoty Narodów, złożonej z dwunastu państw regionu. Ambicją Chaveza jest przewodzić temu procesowi. A też pewne możliwości ku temu ma - finansuje bowiem lewicowe i lewackie ruchy w Kolumbii, Ekwadorze czy Boliwii. Jemu też przypisuje się wielki wpływ na mającą ostatnio miejsce destabilizację tego ostatniego kraju i obalenie jego prezydenta.
O powodzeniu całej tej ambitnej, czy może raczej awanturniczej, polityki, a w szczególności także o przyszłości Telewizji Południa, zadecyduje w każdym razie koniunktura na wenezuelską ropę. Bez dochodów z ropy Chaveza nie będzie po prostu stać na realizację swych planów.