Przyszłość Kościoła jest jasna
ks. Adam Adamski
Fot.
Oczekiwania, plany, prognozy towarzyszą nam ze szczególną siłą, gdy stajemy na progu jakiegoś etapu historii. Tak jest też teraz, gdy zakończył się stosunkowo długi okres, który będziemy nazywać "czasem pontyfikatu Jana Pawła II", i gdy jednocześnie rozpoczyna się "czas pontyfikatu Benedykta XVI". Jest rzeczą zrozumiałą, że nasuwają się pytania: jaki będzie ten pontyfikat? Czym...
Oczekiwania, plany, prognozy towarzyszą nam ze szczególną siłą, gdy stajemy na progu jakiegoś etapu historii. Tak jest też teraz, gdy zakończył się stosunkowo długi okres, który będziemy nazywać "czasem pontyfikatu Jana Pawła II", i gdy jednocześnie rozpoczyna się "czas pontyfikatu Benedykta XVI". Jest rzeczą zrozumiałą, że nasuwają się pytania: jaki będzie ten pontyfikat? Czym będzie się charakteryzował? Na co Papież będzie kładł nacisk? Co zmieni w Kościele? Mogą temu towarzyszyć lęki i obawy lub nadzieja i wewnętrzny pokój.
Fenomen Kościoła polega na tym, że przenikają się w nim dwa porządki (wymiary): doczesny i wieczny, naturalny i nadprzyrodzony. O tym, że nie ma między nimi prostej korelacji pozwalającej tłumaczyć jedną rzeczywistość w kategoriach drugiej, świadczą słowa samego Jezusa: "ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, co Bóg przygotował tym, którzy Go miłują" oraz że "drogi nasze nie są drogami Bożymi". Człowiek w swoim patrzeniu na świat skazany jest, w mniejszym bądź większym stopniu, na fragmentaryczność, subiektywizm i co się z tym wiąże, niedoskonałość dokonywanych ocen. Ale tak czy inaczej, nasze widzenie świata odnosi się tylko do "tego świata", który i tak przeminie. Wszystkie nasze kalkulacje mają głębszy sens o tyle, o ile mogą zaważyć na naszej wieczności. Wieczność jednak każdego z nas jest ostatecznie wyłącznie w naszych rękach. Nie dlatego że możemy siebie sami zbawić czy "unieśmiertelnić", ale dlatego że Bóg nie cofa swojego zbawczego daru, natomiast człowiek może powiedzieć Bogu "nie" i odrzucić tę ofertę. Ale te zagadnienia dotyczą już obszaru rzeczywistości "nie z tego świata", którą możemy objąć jedynie aktem wiary. Nieuwzględnianie tego wymiaru Kościoła czyni refleksję nad nim chybioną, a przez to bezużyteczną dla człowieka wierzącego lub skandalizująco-sensacyjną dla niewierzącego.
Co będzie z Kościołem?
Odpowiedź na to pytanie musi uwzględniać wspomniane dwa jego wymiary. Wymiar ludzki, doczesny można poddać analizom społecznym, kulturowym, demograficznym, a nawet politycznym. Kościół bowiem w tym wymiarze, jak wszystko, co doczesne (czyli nie wieczne, ale do jakiegoś czasu), zmienia się, ewoluuje, przeżywa lepsze lub gorsze okresy. W tym też wymiarze Kościół w niektórych krajach obecnie zamiera. Dla nas, Polaków, jest to szczególnie widoczne i niepokojące, ponieważ dotyczy krajów bliskich nam geograficznie i kulturowo. Dla pełności obrazu trzeba jednak zauważać, że są to tylko niektóre kraje, a jednocześnie w wielu innych miejscach Kościół rozkwita (kraje Afryki, Azji, Ameryki Południowej). Stwierdzenie tego nie jest formą taniej pociechy, lecz przypomnieniem zjawiska zawsze obecnego w Kościele w jego wymiarze doczesnym. W całej jaskrawości widać to w historii Azji Mniejszej czy Afryki Północnej. Kiedyś były to tereny na wskroś chrześcijańskie. Św. Augustyn był przecież biskupem Hippony w północnej Afryce. Aleksandria czy Antiochia były tętniącymi życiem ośrodkami chrześcijańskiej kultury i nauki. A dziś? Dla Kościoła w Polsce przełomu XX i XXI w. to tylko jedna z wielu kart historii Kościoła. W naszej bowiem pamięci historycznej na pierwszy plan wysuwa się chrześcijańska Europa (z poczesnym miejscem zajmowanym przez nas), która bierze odpowiedzialność za odkrywany od czasów Kolumba (1492 r.) Nowy Świat i podejmuje tam wysiłki ewangelizacyjne. Tak przyzwyczailiśmy się do takiej wizji Kościoła, że obecne przesunięcie się "wiosny Kościoła" na inne kontynenty, jawią się nam jako zwiastun czegoś niepokojącego dla niego. A przecież, gdy "wiosnę" przeżywał Kościół w Aleksandrii czy Antiochii, kraj nad Wartą i Wisłą pozostawał nieobecną w świadomości ówczesnych chrześcijan zimną i groźną północą. A potem "zima Kościoła" zapanowała w północnej Afryce i Azji Mniejszej, a "wiosennym klimatem" zaczął cieszyć się kraj Polan. Patrząc z tej perspektywy, trudno uciec przed pytaniem: dlaczego czas i miejsce, w których my żyjemy, miałyby być adekwatnym i ostatecznym punktem odniesienia w ocenie sytuacji Kościoła? To, co doczesne, z natury rzeczy jest do czasu. A w Kościele istotniejsze jest to, co wykracza poza horyzont doczesności. Ciągle aktualne są słowa Jezusa: "Ja jestem z wami, aż do skończenia świata" i "(...) zbuduję Mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą". Patrząc na kraje Afryki, Azji czy Ameryki Południowej, które z terenów do niedawna misyjnych stały się samodzielnymi, tętniącymi życiem Kościołami lokalnymi z tubylczymi zakonnicami, księżmi, biskupami, a nawet kardynałami, trzeba stwierdzić, że to właśnie tam jest teraz "wiosna Kościoła" i wspaniałe perspektywy. Powiemy, ale to Trzeci Świat, który niewiele ma do powiedzenia w globalnej wiosce współczesności? Tak, ale tak samo było z nami przed tysiącem lat, gdy stawaliśmy w progach Kościoła. Byliśmy wtedy prawie drugie tysiąc lat w tyle w stosunku do "wiosny Kościoła" w Jerozolimie i Rzymie.
Zawsze w dialogu ze światem
"Wiosna Kościoła" w Jerozolimie rozpoczęła się w dniu Zesłania Ducha Świętego. Po wyjściu z Wieczernika apostołowie przemówili różnymi językami. To samo orędzie ciągle wymaga głoszenia na różne sposoby, tak aby dotarło do każdego. W Jerozolimie to nie słuchacze mieli się nauczyć języka apostołów (jak chcą wiedzieć, niech się uczą), lecz apostołowie przemówili w sposób zrozumiały dla słuchaczy (naszym zadaniem jest, aby oni się dowiedzieli). Dziś, gdy chrześcijański paradygmat myślenia często jest obcy współczesnemu człowiekowi, rzeczą Kościoła jest szukać, uwzględniających "język komunikacji tego świata", odpowiednich form głoszenia Dobrej Nowiny. O tej konieczności boleśnie przekonał się św. Paweł, gdy w Atenach usłyszał: "posłuchamy cię innym razem". Głoszenie tej samej Ewangelii zawsze wymaga uwzględnienia mentalności słuchacza. O realizowaniu tego postulatu od zarania dziejów Kościoła dobitnie świadczą przekazane nam przez tradycję dwie wersje wyznania tej samej wiary: tzw. pacierzowego (Skład apostolski - streszczenie wiary Apostołów) i mszalnego (Symbol nicejsko-konstantynopolitański - owoc refleksji dwóch pierwszych soborów sformułowany zgodnie z mentalnością grecką).
Program bez programu gwarancją
Rzeczą Kościoła - teologów, nawet papieża, nie jest wymyślanie czegokolwiek, lecz otwieranie się na znaki czasu, właściwe ich odczytywanie i realizowanie w duchu posłuszeństwa wiary. Dlatego Benedykt XVI na progu swojej posługi stwierdził: "Moim prawdziwym programem jest to, by nie realizować swojej własnej woli, nie kierować się swoimi ideami, ale wsłuchiwać się z całym Kościołem w słowo i w wolę Pana oraz pozwolić się Jemu kierować, aby On sam prowadził Kościół w tej godzinie naszej historii". Dzięki temu przyszłość Kościoła jest jasna i oczywista. Realizujemy przecież Boży, a nie własny plan. "Na końcu czasów Królestwo Boże osiągnie swoją pełnię. Wtedy sprawiedliwi, uwielbieni w ciele i duszy, będą królować z Chrystusem na zawsze, a sam wszechświat materialny zostanie przemieniony" (KKK, 1060).