W ostatnich tygodniach przetoczyła się i toczy nadal dyskusja, w jaki sposób uczcić pamięć Ojca Świętego Jana Pawła II. Nie wyschły jeszcze łzy i nie wypaliły się znicze, a oto w zupełnie specyficzny sposób wraca do nas osoba Ojca Świętego inwigilowanego przez "osoby z najbliższego otoczenia". I mamy polskie piekiełko. Zadziwiające jest to, że niemal zaraz po śmierci Papieża Prezes IPN, dawkując informacje i w ten sposób zwiększając napięcie, przekazuje do publicznej wiadomości dane na temat "szpiega". Wreszcie, na specjalnie zwołanej konferencji ogłasza pełne dane osoby. Na poparcie tego zarzutu nie przedstawia żadnych dowodów, każe czekać jeszcze miesiąc. Trudno oprzeć się wrażeniu, że człowiek, któremu prokurator zarzuciłby najcięższe zbrodnie, byłby w znacznie lepszej sytuacji. Jest oczywiste, że życie publiczne musi być czytelne, przezroczyste i dotyczy to - i to w pierwszej kolejności - ludzi Kościoła. Obowiązują jednak podstawowe zasady, przede wszystkim ta, aby człowiekowi oskarżonemu, i to publicznie na oczach całej Polski, dać możliwość wcześniejszego ustosunkowania się do postawionych mu zarzutów. Tego zabrakło. Rozpoczął się spektakl medialny, który potrwa przez najbliższe tygodnie z punktem kulminacyjnym, gdy IPN opublikuje materiały.
Oczyszczanie pamięci zbiorowej jest konieczne. Jednak, tak jak wszędzie, także tutaj powinny obowiązywać zasady i właściwa kolejność. Najpierw kaci, czyli ci, którzy byli politycznymi mocodawcami totalitarnego systemu PRL. Który z nich poniósł jakąkolwiek odpowiedzialność? Są nietykalni. Co więcej, niektórzy, jak generał w ciemnych okularach, przedstawiani przez niektóre środowiska niemal jak patrioci. Dalej, ci wszyscy, którzy z własnego wyboru, świadomie, dla łatwiejszego życia i wygody współpracowali z reżymem, a dzisiaj najczęściej mają się bardzo dobrze. Wreszcie, na końcu, ofiary; ci, których złamano, szantażowano, zastraszono. A z oceną tego konkretnego przypadku, o którym tak głośno, poczekajmy na dowody.