O filmie Sylwestra Latkowskiego było głośno jeszcze przed premierą. Po niej zrobiło się jeszcze goręcej. W dyskusji, która towarzyszyła pierwszej emisji filmu Nic się nie stało, reżyser rzucał nazwiskami celebrytów, wzywając ich do tego, by przyznali się, co robili i co widzieli. W odpowiedzi aktorzy i dziennikarze zaczęli grozić reżyserowi pozwami sądowymi. To wszystko sprawiło, że dziś więcej mówi się o samym filmie niż o problemie, który on porusza. A szkoda.
W obronie nastolatek
Ofiarami procederu pokazanego przez Latkowskiego są nastoletnie dziewczyny. Były „łowione” przez Krystiana W., pseudonim „Krystek”, który oferował im pracę w modnych sopockich klubach. Co się działo później? Dziewczyny gwałcono, a następnie szantażowano, że jeśli nie będą chciały się zgodzić na kolejne spotkanie, to nagranie z ich udziałem zostanie upublicznione. Ten proceder trwał kilka lat.
O sprawie zrobiło się głośno, gdy jedna ze skrzywdzonych dziewczyn – czternastolatka! – popełniła samobójstwo. Ale nawet to nie wystarczyło, by organy ścigania na poważnie zainteresowały się tym, co działo się w Trójmieście i okolicach. To dzięki matce tragicznie zmarłej dziewczyny udało się odszukać inne ofiary „Krystka” i zainteresować sprawą media, ale to nadal było za mało dla wymiaru sprawiedliwości.
Ostatecznie osoby, które krzywdziły nastolatki, trafiły na ławę oskarżonych („Krystek” odsiaduje już nawet jeden wyrok: trzy lata więzienia za brutalny gwałt na 16-latce). Na początku 2019 r. rozpoczął się proces, w którym nazywany „łowcą nastolatek” Krystian W. został oskarżony o szereg przestępstw, które miał popełnić na 33 młodych dziewczynach – pięć z nich nie miało ukończonych 15 lat, a tylko trzy były pełnoletnie. Wśród tych przestępstw, popełnionych w latach 2006–2015, znalazły się gwałty, pedofilia, nakłanianie do nierządu i czerpanie korzyści z prostytucji. Razem z „Krystkiem” oskarżonych jest czterech innych mężczyzn, w tym Marcin T., lokalny biznesman i właściciel kilku sopockich klubów, któremu prokuratura zarzuciła popełnienie przestępstw seksualnych na pięciu nieletnich, w tym jednej, która nie ukończyła 15. roku życia.
Sprawiedliwość jest ślepa
Co ciekawe, prokuratura nie wnioskowała o areszt Marcina T. Nie dostał też zakazu opuszczania kraju. To nie jedyny problem z działaniem wymiaru sprawiedliwości, jaki udało się wytknąć Sylwestrowi Latkowskiemu. O innych napisał dziennikarz Onetu Mikołaj Podolski, który od lat sam zajmował się tym tematem (to on pięć lat temu zwrócił się z prośbą do Latkowskiego o pomoc w nagłośnieniu sprawy).
Chodzi m.in. o to, że biznesman Marcin T., oskarżony – przypomnijmy – o pięć przestępstw seksualnych na nieletnich, wyszedł z aresztu za kaucją w wysokości… 30 tys. złotych. Sąd nie widział też powodu, by uznać za mataczenie tego, że kolega Marcina T. wpływa na jedną z pokrzywdzonych dziewczyn. W filmie pokazano też rozmowę z kobietą, która mieszka blisko miejsca, w którym „Krystek” i Marcin T. mieli wykorzystywać dziewczyny. Jak powiedziała, zgłaszała sprawę policji – bez efektów. Latkowskiemu udało się dotrzeć też do kolejnych informacji świadczących o możliwych powiązaniach tej sprawy z prokuratorami i sędziami. Opieszałość prokuratury poskutkowała tym, że liczba oraz waga zarzutów postawionych Marcinowi T. jest mniejsza, niż być powinna.
To wszystko wnioski dziennikarza, który jak mało kto zna sprawę „łowcy nastolatek” z Pomorza. Trójmiejski wymiar sprawiedliwości ma więc się z czego tłumaczyć. To – poza cierpieniami ofiar, których zeznania mogliśmy usłyszeć w filmie – najbardziej szokujący wniosek płynący z filmu Nic się nie stało.
Co widzieli celebryci
Ale bohaterami głośnego dokumentu są nie tylko ofiary, sprawcy, śledczy i sędziowie. Są także celebryci. Latkowski pokazał zdjęcia aktorek, aktorów, dziennikarzy, reżyserów i satyryków, którzy – no właśnie – odwiedzili, a może regularnie bywali w lokalu, którego właścicielem był Marcin T., a po tym jak wybuchła afera, publicznie bronili Zatoki Sztuki. Film sugeruje, że wiedzieli, co się tam działo. W dyskusji, która odbyła się zaraz po jego premierze, Latkowski wymieniając ludzi z nazwiska, poszedł jeszcze dalej: zaapelował, by powiedzieli, co robili, a czego nie robili w Zatoce Sztuki oraz by powiedzieli, co widzieli.
Reakcja była natychmiastowa. Wywołani celebryci zapowiedzieli, że z Latkowskim i TVP pójdą do sądu. Reżyser mówi, że spodziewał się takiego obrotu sprawy i że jest przekonany, że wyjdzie „na jego”. Faktem jest jednak, że w filmie reżyser nie przedstawił dowodów, które obciążałyby którąkolwiek z pokazanych gwiazd. Postawione przez dziennikarza zarzuty poskutkowały jednak tym, że wymienione z imienia i nazwiska postaci z show biznesu spotkały się z falą hejtu, a nawet groźbami (ten scenariusz jest dobrze znany: łatwo wykreować pewną atmosferę, której efekty mogą być trudne do przewidzenia). Oczywiście zasadne jest pytanie, dlaczego pokazane w filmie gwiazdy udzieliły wsparcia temu lokalowi? Czy naprawdę, po tym jak wybuchła afera, nie wiedziały, do czego w nim dochodziło? Ale to zupełnie inny kaliber zarzutów niż sugerowanie, że ten czy inny celebryta jest pedofilem.
Wnioski
Szkoda, że po emisji Nic się nie stało najwięcej mówi się o wątku celebrytów. To akurat najsłabsza, bo niepoparta dowodami część filmu Sylwestra Latkowskiego. Teza o przemilczanych celebrytach pedofilach brzmi dość chwytliwie, ale czy na serio można mówić o tym, że problem był przemilczany, jeśli mówiły o nim „Gazeta Wyborcza”, Onet czy telewizja TVN?
Największym atutem dokumentu jest pokazanie, jak ze sprawą wykorzystywanych nastolatek postępowali śledczy i sądy. Dość powiedzieć, że według informatora Latkowskiego, w 2018 r. – a więc trzy lata po wybuchu afery! – Marcin T. miał w swoim klubie pokój, do którego ściągał młode dziewczyny. Jego wspólnik „Krystek” siedział wtedy w więzieniu, a on robił to, co wcześniej. Jak widać zasada „zero tolerancji dla pedofilii” nie obowiązywała wszystkich w jednakowym stopniu. Oby emisja filmu Nic się nie stało sprawiła, że wreszcie zacznie.