Logo Przewdonik Katolicki

Więcej Pokory

Krzysztof Pochmara
Fot.

Pontyfikat to nie kadencja - to kolejne wersy zapisane w dwutysiącletniej księdze historii chrześcijaństwa. Dwie sfery - sacrum i profanum - zostały pomylone w medialnych relacjach dotyczących wyboru papieża. Widać, że nawet w polskiej katolickiej kulturze sfera sacrum staje się niezrozumiała i nieczytelna. Światli ludzie nie potrafią zrozumieć jej specyfiki, odróżnić tego, co przelotne,...

Pontyfikat to nie kadencja - to kolejne wersy zapisane w dwutysiącletniej księdze historii chrześcijaństwa.



Dwie sfery - sacrum i profanum - zostały pomylone w medialnych relacjach dotyczących wyboru papieża. Widać, że nawet w polskiej katolickiej kulturze sfera sacrum staje się niezrozumiała i nieczytelna. Światli ludzie nie potrafią zrozumieć jej specyfiki, odróżnić tego, co przelotne, od wiecznego, tego co powierzchowne, od prawdziwego; ulegają pokusie wpisania niecodziennych zjawisk w schematy "plastikowej" rzeczywistości. Komentarze niektórych polskich mediów na temat przebiegu konklawe i nowo wybranego Papieża przypominały płytkie i niedorzeczne komentarze mediów zlaicyzowanej Europy. Też sprowadziły te wydarzenia do politycznej rozgrywki, w której wygrała radykalna prawica.

Wybory papieskie 2005


Gdy kardynałowie zjeżdżali do Rzymu, przedstawiano ich jak generałów ciągnących z armiami na wojnę. Gdy przygotowywali się do konklawe - opisywano rosnące napięcie przed wielkim starciem. Gdy dyskutowali przy wspólnych posiłkach - imputowano im zakulisowe gierki, bezkompromisowe konstruowanie frakcji i sojuszy. Gdy zamknęli za sobą drzwi Kaplicy Sykstyńskiej, Rzym powinien zamilknąć. Skoro zabrakło realnych podstaw dla konstruowania plotek, intryg i teorii - media zupełnie popuściły cugle wyobraźni. Rozpoczęły się rankingi kardynałów i niemające końca spekulacje wokół nazwiska następcy. Przeliczano głosy - wedle poglądów, upodobań, osiągnięć, pochodzenia, wieku i koloru skóry. Zabrzmiały głosy rozpaczy nad skłóconym i bliskim rozłamu Kościołem, gdy kolejne głosowania kończył czarny dym. Pojawiły się nawet domniemane przecieki o przebiegu konklawe.
Wszystko to złożyło się na kiepski spektakl, w którym wielu dziennikarzy - jakby zagubionych w nieznanej im rzeczywistości - rozpaczliwie, po omacku próbowało wpisać dziejące się wydarzenia w znane im ramy demokratycznych schematów. Trudno powiedzieć, czy to pogoń za sensacją, czy raczej pospolita ignorancja sprawiła, iż media nie zauważyły tego, co działo się naprawdę. A stała się rzecz piękna i prosta zarazem - miliony katolików na całym świecie modliło się o dobrego pasterza, a konklawe, w najgłębszej trosce o dobro Kościoła, tegoż dobrego pasterza wybrało, przekazując mu powołanie Pana.
Nie było żadnych zaciekłych potyczek - choć nimi próbowano wyjaśniać zamknięte drzwi Kaplicy Sykstyńskiej. Zabrakło kampanii wyborczych - choć media dopatrzyły się takowej w wypowiedziach i homiliach purpuratów. Rekompensując bolesny brak sondaży, dzielono hierarchów na stronnictwa: postępowe i reakcyjne, pozaeuropejskie, europejskie i włoskie, "wojtyłowców" i resztę, białych i czarnych, starych i młodych - by potem dokonać arytmetycznej rachuby i wyłonić zwycięzcę.
W tym szaleństwie tylko nielicznym przeszła przez myśl konstatacja, że Kościół katolicki nie jest pierwszym lepszym rozkrzyczanym Sejmem, konklawe to nie zwyczajne wybory, pontyfikat nie jest wywalczoną kadencją, a Pierścienia Rybaka się nie zdobywa. Wystąpił wyraźny deficyt zdrowego rozsądku. Zabrakło ludzi, którzy przekrzykując zgiełk obwieściliby, że w Kościele de facto nie ma frakcji liberalnej i konserwatywnej, nie ma linii Jana Pawła II - jest tylko, lepiej lub gorzej realizowana, linia Jezusa Chrystusa. Podkreślił to zresztą Benedykt XVI, kiedy rozpoczynając posługę na Stolicy Piotrowej, uspokoił obawy przed "skrętem w prawo" czy mityczną kontrrewolucją i przypomniał, że nauka Chrystusa od dwóch tysiącleci nie zmienia się.

Owieczki pasące pasterza?


Morbus democraticus - zaraza demokracji - doprowadziła też do wykolejenia tradycyjnego myślenia o władzy. W chwilach odejścia Jana Pawła II do wieczności i wyboru Benedykta XVI starły się dwie wizje.
Wedle pierwszej (tradycyjnej) władza pochodząca od Boga jest służbą. Ojca Świętego, za pośrednictwem Kolegium Kardynalskiego, powołuje do służby Bogu i Kościołowi sam Duch Święty i tej władzy należy się posłuszeństwo. Władza, pozostając poza naszym wpływem, nabiera szczególnej mocy i autorytetu. Co bardzo istotne - służy ludowi, realizując wolę Bożą, a nie odwrotnie. Wierni, nawet jeśli pasterz jest pełen pokory i dobroci, nie powinni zapominać, kto komu przewodzi.
Wedle drugiej (demokratycznej) koncepcji władca ma być jedynie fachowcem wybranym przez wyborców dla realizacji ich własnej woli. Dobry rząd słucha głosu społeczeństwa i robi dokładnie to, czego ono oczekuje, gdyż normy moralne stoją w hierarchii ważności poniżej oczekiwań ludu.
Demokratyczne rozumienie władzy owocuje kierowanymi pod adresem nowego papieża żądaniami takich czy innych działań. Z wpływu wszechobecnej demokracji bierze się pewnie roszczeniowa postawa pozbawiona pokory. Czyżby statystyczny katolik rzeczywiście sądził, że wie lepiej niż Kościół, jakie są prawdy wiary? Czyżby odczuwał potrzebę wskazania Duchowi Świętemu, który z purpuratów byłby najwłaściwszym papieżem? Czyżby rościł sobie prawo decydowania o istnieniu piekła, o słuszności celibatu kapłanów? Gdyby tak było - znaczyłoby to, iż wystąpiły niebezpieczne przerzuty morbus democraticus na wszelkie sfery życia.

Przyjąć dar, zrozumieć znaki


Nad wyborem Benedykta XVI nie powinniśmy się zastanawiać w kategoriach czy to dobrze, czy źle. Otrzymaliśmy pasterza w darze od Pana i starajmy się zrozumieć, dlaczego właśnie on został nam dany. Słynną ortodoksję i surowość kardynała Ratzingera powinniśmy odbierać jako znak. Papieska konsekwencja i bezkompromisowość przy jednoczesnej łagodności i skromności są bardzo wymowne. Znamienne jest powołanie strażnika doktryny, prefekta Kongregacji Nauki Wiary na Stolicę Piotrową, w czasach kiedy tryumfuje relatywizm i zwątpienie. Znamienny jest wybór zwykłego katolika żyjącego w zdrowej i czystej wierze wbrew presjom środowisk postępowych, które usiłują stworzyć wrażenie, że największymi problemami Kościoła są celibat księży i brak kapłaństwa kobiet.
Kształt medialnej reakcji na zmianę na Stolicy Apostolskiej winien mobilizować katolików do żarliwej wiary, do głębszego zasłuchania się w głosy duszpasterzy, byśmy zrozumieli, że poza demokracją i rynkiem jest jeszcze dużo przestrzeni rządzącej się własnymi prawami, byśmy nie mieli problemów ze zrozumieniem zjawisk sfery sacrum, przyjmowaniem darów, czytaniem znaków, wyrażaniem posłuszeństwa, uszanowaniem autorytetu i pokornym uznaniem tajemnic.
Matka Teresa z Kalkuty zapytana, co należałoby zmienić w Kościele, odpowiedziała - mnie i ciebie. Ta pełna prostoty riposta jest niezwykle mądra - ilustruje najwłaściwszą z postaw katolika wobec Watykanu. Zamiast głosem sondaży domagać się od papieża reform, oczekiwać takiego lub innego stylu - umiejmy wsłuchać się w jego głos i pokornie przyjąć napomnienia pasterza naszych dusz.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki