Nowy prezes Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stępień nie zamierzał być prawnikiem. Został nim, jak uważa, bardziej z przypadku niż potrzeby.
Sześćdziesięciolatek. Mąż i ojciec dwojga dorosłych dzieci – Hani i Tomka. Dziadek. Anegdociarz. Może godzinami opowiadać o Sandomierzu, w którym wychował się, i środowisku, które go kształtowało. Uważa, że wszystko co dobre, pochodzi z… Sandomierza. Tu jest najpiękniejsza architektura i stąd wywodzą się najwspanialsi ludzie. – Należy do Towarzystwa Naukowego Sandomierskiego. Publikuje teksty za łamach „Zeszytów Sandomierskich” – uzupełnia przyjaciel od dzieciństwa, Krzysztof Burek. – Sandomierz jest dla niego miejscem pamięci, oparcia.
Człowiek renesansu
Jak sobie przypomina, od najmłodszych lat w jego rodzinnym domu nigdy nie słyszał ciepłych słów pod adresem komunistów. Po raz pierwszy świadomie „przeżył” dramat własnego kraju, kiedy jego ukochana starsza siostra cioteczna, Wanda Kruk, opowiadała o rewolucji poznańskiej 1956 roku. – W rok później komuniści apelowali, aby głosować bez skreśleń. Pamiętam stojącego z ojcem pana Drozdowskiego. Widzę, jak wyjmuje z kieszeni niewielki czerwony ołówek i mówi: „Apelują do nas, byśmy głosowali bez skreśleń, a ja będę skreślał” – wspomina Jerzy Stępień.
Z domu wyniósł szacunek dla nauki. Przywiązanie do wiary i Kościoła to zasługa matki i ciotki, zakonnicy u albertynek.
Szkoła podstawowa i średnia to lektura „Trylogii”, nauka gry na pianinie i miłość do jazzu. Młodość to również Sandomierz i kółko polonistyczne prowadzone przez Zofię Bażant, która ukształtowała jego do dziś trwające zainteresowania architekturą, historią sztuki, teatrem. I być może właśnie dzięki niej „Jerzy jest człowiekiem renesansu”, jak mówi o nim przyjaciel, adwokat Wojciech Czech.
Jazz
Jerzy Stępień godzinami potrafi mówić o jazzie. To jego pasja. Dzięki niej, jak sam podkreśla, udało mu się przeżyć „beznadziejność komunizmu”. W połowie lat 70. wraz z przyjaciółmi – Wojtkiem Czechem i Krzysztofem Jabłońskim – organizował pierwsze koncerty jazzowe w Kielcach. Był już wtedy sędzią.
– Poznaliśmy się w 1974 roku. To, co nas zbliżyło do siebie, to głęboka niechęć do komunizmu i miłość do jazzu – opowiada Jacek Jabłoński. – Był wtedy i jest człowiekiem szalenie otwartym, erudytą.
Od lat 70. datuje się też przyjaźń Stępnia z wybitnymi muzykami jazzowymi, m.in. Zbigniewem Namysłowskim i Janem Ptaszynem-Wróblewskim. – Jurek Stępień to człowiek bardzo koleżeński. Zawsze ma czas usiąść przy kawie – mówi Jan Ptaszyn-Wróblewski, kompozytor, saksofonista. – Zawsze był i jest na bieżąco z problematyką jazzową. Jest również kimś w rodzaju naszego ambasadora w innych środowiskach.
Prawo
Prawo nie było dla Jerzego Stępnia wymarzonym wydziałem. Wybierał się na filologię germańską w Warszawie, ale logik w rodzimym liceum podpowiedział mu, że ze swoim sposobem myślenia powinien iść na prawo. Wówczas, w 1964 roku, mówiono: dostają się na prawo na ogół ludzie, którzy mają w kieszeni legitymację PZPR albo ZMS. Choć nie zapisał się do żadnej z nich, na prawo zdał. I niemal od razu zajęcia wydały mu się przeładowane marksizmem i przez to nudne. Więc cały wolny czas najchętniej poświęcał na słuchanie koncertów jazzowych. Towarzyszył mu pianista Krzysztof Karpiński, dziś prezes Sądu Apelacyjnego. W jakiś czas później Stępień sam zaczął grać na saksofonie.
Dwuletnia aplikacja sędziowska Jerzego Stępnia została ukoronowana znakomicie zdanym egzaminem w 1971 roku i wyróżnieniem pracą w kieleckim sądzie rewizyjnym. – Zaprosił mnie sędzia Napiórkiewicz i mówi, że rozpocznę pracę od sądu rewizyjnego. To był ewenement, żeby asesor otrzymywał tego rodzaju pracę – wspomina Jerzy Stępień. – Poczułem się niezwykle wyróżniony, ale prawda była inna… W sądzie były niezwykłe zaległości i szukali jakiegoś młodego do roboty na zastępstwo, bo jakiś inny sędzia chorował. Przez półtora miesiąca rozpatrywałem więc w sądzie rewizyjnym II instancji, ale sen trwał krótko. Po półtora miesiąca wylądowałem w sądzie karnym w Opatowie. Nie miałem żadnego lokum i mieszkałem w pokoju narad. Budziła mnie sprzątaczka o szóstej rano, bo przychodziła palić w piecach.
W 1979 roku postanowił zrezygnować z pracy w sądzie. Został radcą prawnym.
Działacz „Solidarności”
W niecały rok później został doradcą NSZZ „Solidarność” w kieleckiej Fabryce Łożysk Tocznych „Iskra”, a niebawem wiceprzewodniczącym Zarządu Regionu Świętokrzyskiego „S”. Podczas pierwszego krajowego zjazdu był jego sekretarzem. – Nie miałem na początku jasności, czym jest ta „Solidarność”. Wiedziałem, że na pewno związkiem zawodowym. W miarę upływu czasu zdobywałem jednak przekonanie, że stajemy się ruchem niepodległościowym – wspomina dziś Jerzy Stępień.
13 grudnia 1981 został internowany na rok i wkrótce ponownie aresztowany za udział w proteście przeciwko delegalizacji „Solidarności”. Wyszedł z więzienia na początku 1983 roku i włączył się w działalność podziemną. Z żoną działał też w Biskupim Komitecie Pomocy. Rozpoczął współpracę z ogólnopolskim pismem podziemnym „Tygodnik Wojenny”. Czas do obrad Okrągłego Stołu Jerzy Stępień określa jako znakomitą naukę politycznego dojrzewania, krystalizowania się jego poglądów na państwo i kwestie samorządowe. Oficjalnie pracował jako radca prawny w kurii biskupiej. Po rozwiązaniu „Tygodnika Wojennego” rozpoczął współpracę z ogólnopolskim podziemnym dwutygodnikiem „Samorządna Rzeczpospolita”, zajmującym się m.in. problematyką samorządu pracowniczego i lokalnego. – W jednym z pierwszych numerów „Samorządnej” przeczytałem wywiad z prezydentem na uchodźstwie, Kazimierzem Sabatem – wspomina Jerzy Stępień. – Mówił, że na Zachodzie idea samorządu pracowniczego już się zużyła, a słowo samorząd pojawia się wyłącznie w kontekście samorządu lokalnego. Uświadomiłem sobie wówczas, że jest to najbardziej istotna sprawa na najbliższe lata w walce o wolną Polskę.
Senator
Przyśpieszenia nabrała też kariera Jerzego Stępnia, jak wielu ludzi ówczesnej opozycji. Został senatorem pierwszej kadencji. Za rządu Jana Krzysztofa Bieleckiego był już jednym z liderów w reformowaniu administracji państwa. Został również generalnym komisarzem wyborczym, przygotowującym pierwsze w powojennej Polsce wolne wybory samorządowe. – Kiedy już znalazłem się w Senacie, zaczął się u mnie proces ogarniania całości państwa – wspomina Jerzy Stępień.
– Jako prawnika zawsze go interesowało, jak dane zagadnienie prawne wyglądało przed wojną, jak w innych krajach. Uważał, że prawo nie służy tylko temu, żeby rozwiązać jakiś tam problem, tylko żeby rozwiązać problemy życiowe. A do tego, żeby je należycie rozwiązać, nie wystarczy opanowanie wiedzy prawniczej. Tu trzeba jeszcze wyważać najróżniejsze wartości – mówi prawnik, profesor Hubert Izdebski. – Chciałbym jeszcze podkreślić, że Jerzy zawsze wyróżniał się swoją dobrocią, chęcią wysłuchania innych, życzliwością dla ludzi, świata.
– Stępień był jednym z tych, którzy po 1989 roku nadawali ton w kwestii podstawowych ustaw ustrojowych w Polsce. Ma bardzo głęboko zakorzenioną myśl samorządową i duże zasługi w budowaniu samorządności. Świetnie się z nim współpracuje również dlatego, że jest człowiekiem miłym, towarzyskim – opowiada prof. Jerzy Regulski, były senator, przewodniczący Fundacji Demokracji Lokalnej.
– Jest świetnym prawnikiem, ale ja przede wszystkim Jurka Stępnia odbieram jako dobrego człowieka – mówi prawnik prof. Michał Kulesza. – Jeśli jest do czegoś przekonany, to staje się na swój sposób zawzięty. Jak coś złapie, to nie popuści. Nie jest wielkim wodzem, ale człowiekiem idei.
Trybunał
W 1991 roku, podczas prac nad senackim projektem Konstytucji, Jerzy Stępień uważał, że Trybunał Konstytucyjny jest zbędny. Był przekonany, że o konstytucyjności aktów normatywnych powinien decydować Sąd Najwyższy. Kiedy więc w dwa lata później ze środowiska prawników przyszła propozycja, by zasiadł w Trybunale – odmówił. Ale już w 1997 roku zgodził się kandydować, jednak ówczesna koalicja sejmowa „nie dogadała się” i nie został wybrany. Objął funkcję podsekretarza stanu w MSWiA, odpowiedzialnego za jeden z ważnych elementów reformy administracyjnej państwa. Od niego zależała nowa mapa Polski w podziale administracyjnym państwa. I, według oceny fachowców, doskonale sobie z tym poradził.
Z końcem XX wieku usytuowanie Trybunału Konstytucyjnego w Polsce zmieniło się w sposób zasadniczy. Jego orzeczenia stały się ostateczne. Jerzy Stępień zaś został jego sędzią, a w sześć lat później – jego przewodniczącym.
Jerzy Stępień:
– Chciałbym jako prezes Trybunału Konstytucyjnego poprawić jego współpracę z parlamentem w przestrzeni koniecznych zmian w prawie, które muszą być wprowadzone w wyniku naszego działania. My jesteśmy tzw. negatywnym ustawodawcą. Mamy prawo usunąć jakiś akt prawny, nawet całą ustawę, i to nieraz robimy. Ale nie jesteśmy w stanie wypełnić tej luki jakimś pozytywnym aktem prawnym. I tutaj jest potrzebna współpraca parlamentu. Dotąd jednak nie udało się stworzyć mechanizmu zapełniania tych luk. Mam pewne doświadczenie parlamentarnie, czuję parlament i wiem, gdzie można by pewne stosowne procedury uruchomić.