Wszystko zaczęło się w Koninie
Aleksandra Polewska
Komponując muzykę do "Marzyciela", zanurzałem się we własnym dzieciństwie, które kojarzy mi się z nadwarciańskimi łąkami - podkreślał w licznych wywiadach Jan A. P. Kaczmarek, zdobywca tegorocznego Oscara. We wspomnieniach z najmłodszych lat, a także młodości kompozytora, "zanurzali się" wraz z nim mieszkańcy rodzinnego Konina podczas benefisu zorganizowanego 24 kwietnia z okazji...
Komponując muzykę do "Marzyciela", zanurzałem się we własnym dzieciństwie, które kojarzy mi się z nadwarciańskimi łąkami - podkreślał w licznych wywiadach Jan A. P. Kaczmarek, zdobywca tegorocznego Oscara. We wspomnieniach z najmłodszych lat, a także młodości kompozytora, "zanurzali się" wraz z nim mieszkańcy rodzinnego Konina podczas benefisu zorganizowanego 24 kwietnia z okazji jego przyjazdu.
W miejscowym kinie przedwojennego Konina pewien młodzieniec o nazwisku Kazimierz Maciński wraz ze swoim kwintetem ilustrował muzyką nieme filmy. Kinowi muzycy wykonywali zwykle ówczesne szlagiery, czasami jednak Kazimierz prezentował również własne kompozycje. Tak więc wszystko zaczęło się w Koninie i to na długo przed moim narodzeniem - skwitował z uśmiechem tę opowieść Jan Kaczmarek w czasie benefisu. Co ma jednak wspólnego ze zdobytym przez niego Oscarem wspomniany przedwojenny muzyk? Osiem lat po wojnie urodził mu się wnuk, któremu nadano aż trzy imiona: Jan Andrzej Paweł. By ukochany wnuczek mógł podglądać prowadzone przez dziadka lekcje gry na skrzypcach, Kazimierz wyciął dziurę w drzwiach, a gdy Jaś skończył sześć lat, podarował mu instrument. - Byłem tak uszczęśliwiony, że spałem z tymi skrzypcami. Trzymałem je pod kołdrą w łóżku. Któregoś dnia zapomniałem, że tam są i skoczyłem na pościel. Tak skończyła się moja kariera skrzypka, a rodzice postanowili kupić fortepian - wspominał, będąc w Koninie. Jak się okazało, skrzypiec jednak nie porzucił. Obecni na spotkaniu przyjaciele opowiadali, że nastoletni Janek grywał na nich pastorałki w czasie świątecznego kolędowania w domach na konińskiej starówce. - To były często góralskie takty, a turonia, z którym wędrowaliśmy, mam do dziś! - chwalił się jeden z kolegów kompozytora.
Natomiast dzięki fortepianowi Janek stał się gwiazdą licealnego teatrzyku "Ósemka". Razem z kolegą z klasy skomponowali w latach sześćdziesiątych hymn stuletniego wówczas I Liceum Ogólnokształcącego w Koninie. "Jesteśmy młodzi, silni i zdrowi, wierzymy: będzie nasz ten świat" - tak rozpoczyna się pierwsza zwrotka utworu, którego śpiew pierwszoklasiści ćwiczą na lekcjach wychowawczych od dziesięcioleci.
Janek chyba bardzo przejął się słowami: "wierzymy: będzie nasz ten świat" - komentowała tekst hymnu jedna z koninianek. Bo dziś świat naprawdę jest jego! W trakcie benefisu szkolni przyjaciele Kaczmarka wspominali, że gdy w czasie przedstawień któryś z młodziutkich aktorów zapomniał tekstu, Janek natychmiast śpieszył mu z pomocą i zaczynał grać z wielkim przejęciem, choćby nokturn Chopina. - Jestem bardzo wrażliwy na cierpienie innych - śmiał się kompozytor. - A oni cierpieli! Rumienili się ze wstydu, więc by odwrócić od nich uwagę publiczności, zaczynałem grać. Ale nokturnu Chopina umiałem zagrać tylko 19 taktów... W pewnym momencie fortepian stał się jednak dla przyszłego zdobywcy Oscara prawdziwym narzędziem tortur. - Byłem dojrzewającym chłopakiem, fascynowało mnie życie, chciałem z niego czerpać garściami, a musiałem siedzieć i grać! To były dla mnie straszne męczarnie.
Jeden z jego klasowych przyjaciół mieszkał w bloku, tuż nad mieszkaniem nauczycielki gry na fortepianie młodego Kaczmarka. - Pewnego dnia wpadł do mnie przed lekcją. Trzymał rozcięty, używany gips i stary bandaż. Poprosił mnie i kolegę byśmy zakuli mu w ten gips prawą rękę. Gdy to zrobiliśmy, zszedł do nauczycielki i wytłumaczył, że nie jest w stanie grać. Ona bardzo się przejęła. Przyszła wieczorem na ploteczki do mojej matki i zaczęła się żalić, że ten Jasiek taki zdolny, a ma takiego pecha! Wciąż spotykają go jakieś przykre kontuzje! Janek był zadowolony, że lekcje przepadły, a ja, że nie będę musiał słuchać tego brzdąkania, bo wiadomo, że w bloku takich lekcji muszą przymusowo słuchać także sąsiedzi nauczycieli muzyki! W końcu o wszystkim dowiedziała się mama Janka. Dopóki jednak sprawę udawało się utrzymać w tajemnicy, przyszły kompozytor korzystał z podkradanej wolności i przesiadywał nad Wartą lub spacerował po nadrzecznych łąkach ze swoimi ślicznymi koleżankami. - Do dziś gram bardzo źle na fortepianie, skonkludował ten wątek artysta. - Na egzaminie końcowym w szkole muzycznej grałem tak fatalnie, że do dziś nie wiem, jak to się stało, iż mi go zaliczono. O wiele lepiej czuł się w ogólniaku. - Bardzo dużo zawdzięczam swoim nauczycielom z konińskiego liceum - mówił z powagą. Szczególnie pani prof. Znamirowskiej z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Otwierała nas na nowe media, na kulturę, dzięki niej odkryłem teatr i dzięki niej nie miałem żadnych problemów z przygotowaniem przemowy na galę oscarową - zakończył żartobliwie, spoglądając na siedzącą u jego boku panią profesor, która na benefis przyjechała specjalnie z Krakowa. - Oj, różnie to bywało z twoją nauką! Pracowitością nie grzeszyłeś! - roześmiała się w odpowiedzi, po czym spojrzała w stronę widowni. - Kiedyś poprosiłam go, by przeczytał pracę domową. Wstał, otworzył zeszyt i czyta. Po dłuższej chwili podeszłam do niego i zobaczyłam, że czyta z pustych kartek! On od początku nadawał się do teatru!
Na benefisie pojawił się (również pochodzący z Konina) aktor Szymon Pawlicki.
- Pan Szymon przyjechał do szkoły, chyba z jakimś monodramem - wspominał Kaczmarek. - Po przedstawieniu rozmawiał z nami długo o teatrze, aktorstwie i wszystkim, co się z tym wiązało. Dziś nie pamiętam dokładnie, co takiego powiedział, że mój świat zatrząsł się w posadach, ale pamiętam, że gdy wyjechał, wiedziałem, że chcę moje życie związać z teatrem. To jest jeden z tych ludzi, których spotkanie wpłynęło na kształt całego mojego życia.
Oczywiście później miałem różne wątpliwości i kryzysy, ale efekt tamtej rozmowy jest taki, że teatr stał się częścią mnie samego. Poza tym mój najstarszy syn ma na imię Szymon - kompozytor spojrzał na Pawlickiego z serdecznym uśmiechem. - To po panu, panie Szymonie! Po maturze Jan Kaczmarek zdecydował się zdawać na prawo. Postanowił bowiem zostać dyplomatą. - Jechałem na egzaminy wstępne do Poznania i byłem tak przejęty tymi nowymi perspektywami, że zapomniałem zabrać do pociągu walizki. Została na peronie. Ale na studia mnie przyjęli, a po powrocie do Konina walizka się znalazła. Możliwe, że potencjalni złodzieje myśleli, że w środku jest bomba - roześmiał się i dodał: ja zawsze miałem szczęście.
Gdy dziennikarze pytali go, dlaczego wciąż czuje potrzebę pokonywania kolejnych przeszkód i zdobywania kolejnych szczytów, odpowiedział: - To efekt pochodzenia, ludzie, którzy wyrywają się z prowincji, mają więcej powodów, by postrzegać świat jako źródło nieograniczonych możliwości.