Dwudziestego czwartego kwietnia br. w konińskim Domu Kultury "Oskard" odbyło się niezwykłe spotkanie mieszkańców miasta z najsłynniejszym jego przedstawicielem - Janem Andrzejem Pawłem Kaczmarkiem - zdobywcą Oscara za muzykę do filmu "Marzyciel". W trakcie benefisu, na który przybyli nie tylko przyjaciele z jego licealnej klasy, ale także wychowawczyni prof. Znamirowska, władze miasta nadały kompozytorowi tytuł Honorowego Obywatela Miasta Konina. Jan Kaczmarek jest drugą po Janie Pawle II osobą, którą uhonorowano tym tytułem.
Jesteśmy z niego naprawdę dumni! - mówił jeden z uczestników benefisu. - W tych trudnych czasach, kiedy trzeba mieć tzw. plecy, by do czegoś dojść, jego życie zdaje się krzyczeć, że wystarczy głowa i talent.
Spotkanie zdominowały wspomnienia z czasów konińskiej młodości kompozytora. - Połączenie muzyki i filmu było chyba moim przeznaczeniem - mówił laureat. - Już mój dziadek Maciński w czasach kina niemego grywał na pianinie w kinie, dając "podkład" do obrazu. Gdy miałem sześć lat, dostałem skrzypce. Byłem tak uszczęśliwiony, że z nimi spałem. Trzymałem je pod kołdrą w łóżku. Któregoś dnia zapomniałem, że tam są i skoczyłem na nie. Tak skończyła się moja kariera skrzypka. Rodzice postanowili więc kupić fortepian. W tym miejscu jeden z obecnych na benefisie kolegów laureata przypomniał, że jako licealista Kaczmarek grywał na skrzypcach pastorałki w trakcie świątecznego kolędowania w domach przy ulicy Armii Czerwonej. Zachował się nawet turoń, z którym chodzili kolędnicy. Kompozytor kontynuował: - W pewnym momencie miałem już naprawdę dość szkoły muzycznej. Ciągłe ćwiczenia stawały się dla mnie torturą, a ja byłem przecież dojrzewającym chłopakiem, świat mnie fascynował, chciałem z niego czerpać garściami, a musiałem siedzieć i grać na fortepianie.
Ciekawa jest historia, jaką opowiedział szkolny przyjaciel kompozytora: - Mieszkałem przy ul. Powstańców Wielkopolskich, piętro niżej mieszkała pani od nauki gry na fortepianie, u której Janek brał lekcje. Przybiegł kiedyś przed tą lekcją do mnie, skądś wykombinował rozcięty gips i wspólnie z kolegą, za pomocą bandaża, montowaliśmy mu ten gips na prawej ręce. Janek schodził do nauczycielki, pokazywał gips, a ona biedna tak mu współczuła! Przyszła potem do mojej mamy i mówiła, że ten Jasiek taki zdolny, a ciągle ma jakieś przykre kontuzje! Również prof. Znamirowska, która przybyła na benefis aż z Krakowa, opowiadała ze swadą o lekcjach języka polskiego Janka: - Poprosiłam go kiedyś, by przeczytał mi swoją pracę domową. Trochę się zmieszał, ale wstał, otworzył zeszyt i zaczął czytać. Po dłuższej chwili podeszłam do niego i zobaczyłam, że "czyta" z pustych kartek...
Kaczmarek był też muzyczną gwiazdą licealnego teatrzyku "Ósemka". Przyjaciele wspominali, że gdy któryś z młodych aktorów zapominał tekstu w trakcie przedstawienia, ich nadworny pianista śpieszył mu z pomocą. By odwrócić uwagę publiczności od pechowca, zaczynał grać, np. nokturn Chopina. - Ależ ja umiałem zagrać tylko dziewiętnaście taktów tego nokturnu! - roześmiał się w odpowiedzi kompozytor. - W ogóle bardzo źle gram na fortepianie - dodał poważnie. - Gdy kończyłem szkołę muzyczną, na egzaminie końcowym grałem tak źle, że do dziś się dziwię, że mi to zaliczyli.
Maturzysta Jan Kaczmarek nie wiązał swojej przyszłości z muzyką. Po egzaminie dojrzałości pojechał pociągiem do Poznania na egzaminy wstępne na prawo: postanowił zostać dyplomatą. Wsiadając do pociągu, zapomniał o walizce, która stała na peronie. Na studia został przyjęty, a walizki nikt nie ukradł. Na stałe do Konina nie powrócił już nigdy.
Na widowni siedziało wielu młodych ludzi. Czy byli wśród nich tacy, których porwały słowa kompozytora przekonującego, że konieczna jest wiara w posiadany talent?