Przy jednym stole jedliśmy chleb
Mateusz Wyrwich
Fot.
[...] Od czasów, których już nikt nie pamięta, u wrót miasta Małe Jastrzębie, niegdyś na rozstajach, stała figurka świętego Jana Nepomucena. Czeskiego kanonika i męczennika zamordowanego u końca czternastego wieku za to, że nie zdradził spowiedzi swojej królowej. Wedle znów niepamiętnego czasu ludzie wchodząc do Jastrzębia, bądź wyruszając z miasteczka w drogę odmawiali pacierze...
[...] Od czasów, których już nikt nie pamięta, u wrót miasta Małe Jastrzębie, niegdyś na rozstajach, stała figurka świętego Jana Nepomucena. Czeskiego kanonika i męczennika zamordowanego u końca czternastego wieku za to, że nie zdradził spowiedzi swojej królowej. Wedle znów niepamiętnego czasu ludzie wchodząc do Jastrzębia, bądź wyruszając z miasteczka w drogę odmawiali pacierze przed figurą. [...]
[...] Któregoś dnia więc, kiedy komuniści zastawiali kolejnymi blokami figurkę św. Nepomucena, jastrzębiacy postanowili otoczyć opieką tego, który dotychczas sam ich ją otaczał przez wieki. Zaczęli tedy coraz liczniej zbierać się i modlić pod figurą. Na pierwszej Mszy świętej, pod niebem gwiazd latem 1973 roku, wiernych było ledwie czterysta osób. Lecz mimo szykan ze strony SB, na mroźnej pasterce tego samego roku modliło się już blisko dwadzieścia tysięcy. W rok później ponad czterdzieści tysięcy.
[...] Mimo represji wobec wiernych i księży za odprawianie nabożeństw przy Nepomucenie święty męczennik tajemnicy spowiedzi gromadził kolejne tysiące ludzi. Chciano wymodlić - i wymodlono - pierwszą po wojnie świątynię w Jastrzębiu. Jedynym z organizatorów modlitw - nabożeństw przy św. Nepomucenie był ksiądz Bernard Czernecki. Dziś nazywany kapelanem "Solidarności".
- Organizował wykłady. Głównie z zakresu nauki społecznej Kościoła. Była to wielka pomoc w konstruowaniu ducha wolności w ludziach. Jastrzębie było budowane jako miasto socjalistyczne. Drugie takie jak Nowa Huta. To bardzo widać teraz. Były osiedla. Ale nie było żadnego centrum. Tak samo chciano rozbić ludzi. Kościół "na górce" bardzo integrował wszystkich. Był tym centrum. Obojętnie, czy byli to górnicy, nauczyciele lub lekarze. Z wszystkimi ksiądz Bernard potrafił otwarcie rozmawiać. Nie bał się, że będzie wśród nich jakiś esbek czy prowokator. Czekaliśmy na Mszę za Ojczyznę jak na kolejną porcję siły. Baliśmy się o księdza. Bo na każdej Mszy świętej stał jakiś esbek. Ale ludzie byli na tyle odważni, że kiedy ksiądz intonował "Boże coś Polskę", wszyscy podnosili ręce w górę ze znakiem "V". Było wiadomo, że na tej Mszy i tylko w tym kościele można było się taką odwagą pochwalić. Pracowałam w urzędzie miasta. W pokoju na biurku miałam Matkę Bożą Częstochowską. Komuniści wytykali mi to. Myślę, że gdyby nie ksiądz prałat, nie zdobyłabym się na taki gest wobec Matki Boskiej (Stanisława Krauz, działaczka "Solidarności").
- Ksiądz prałat jest synem naszej ziemi. Ma bardzo dobry kontakt ze Ślązakami i napływowymi. I nigdy nie oceniał nikogo ze względu na "śląskość". Jego plebania zawsze była dla nas ostoją. Miejscem, gdzie dawano podwójne dary. Materialne i duchowe. Uczył nas zawsze, że nie należy walczyć z człowiekiem, ale z systemem. Ze złem. I to była bardzo trudna nauka. Budował w nas indywidualną odwagę. Przede wszystkim umiejętnie wiązał nasze życie z Ewangelią (Romuald Bożko, działacz "Solidarności").
- Był, jest również dyplomatą. Jego kazania w stanie wojennym miały niezwykłą konstrukcję. Były bardzo dla nas zrozumiałe, a zarazem nie można się było do nich przyczepić z jakichś powodów politycznych. Miały wewnętrzną dumę. I to, co ważne, choć Służba Bezpieczeństwa wzywała nas wielokrotnie na przesłuchania, to dzięki formacji księdza myśmy się trzymali. Człowiek nie pękał. Działając w podziemiu, miałem świadomość tego, że może nastąpić wpadka. Ale miałem też absolutną pewność, że moja rodzina nie zostanie sama (Leopold Sobczyński, działacz "Solidarności").
[...] Od powstania "Solidarności" i przez cały stan wojenny w kościele pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła w Jastrzębiu trwała praca wiodąca do niepodległości. Niektórzy wykruszali się. Wtapiali w odrutowaną jak przed laty codzienność. Ksiądz proboszcz prałat Bernard Czernecki trwał. Pomagał więzionym i internowanym w obozach. Rodzinom prześladowanych. Pokrywał sumy zasądzone przez kolegia, opłacał obrońców oskarżonych. Zapraszał z wykładami wybitnych luminarzy kultury, którzy swoje talenty oddawali dla "Solidarności", dla niepodległości. Ksiądz obiecał, że o tym, jakie działania podziemne były prowadzone wówczas na plebanii, powie dopiero na Sądzie Ostatecznym. Choć nie ukrywa, że na plebanii spotykali się ludzie z różnych struktur podziemnych. Przyjmowano tu krajowych i zagranicznych gości, którzy chcieli się dowiedzieć, co dzieje się w Jastrzębiu, na Śląsku. - Było jedno zabawne spotkanie z tamtych czasów - wspomina dziś ksiądz prałat Czernecki. - Odwiedziła mnie grupa Francuzów. Nie wiedziałem, że tamtejszych komunistów. Zadawali mi mnóstwo pytań. I co zabawne, po powrocie do Francji rzucili legitymacjami partyjnymi. Bo dowiedzieli się u mnie, dlaczego partia robotnicza wypowiedziała robotnikom wojnę. Była też z nimi kobieta, która porównywała Jaruzelskiego do Pinocheta. Poznałem ich również z wyrzuconymi z kopalń górnikami. Byłem zaangażowany w obronę tych wszystkich skazanych za przywództwo w strajku. Kiedy ci ludzie wracali z więzień, odwiedzałem wszystkich dyrektorów kopalń i pytałem: "Czy przyjmie pan zwolnionych górników?". Odpowiadali - nie. No i dlatego zatrudniłem ich na plebanii.
[...] Ksiądz nie ukrywa jednak, że w jego "karierze odwagi" były chwile, kiedy bał się o swoje życie. - Miałem bardzo trudny moment, kiedy przyjechał do mnie w styczniu 1983 roku bp Herbert Bednorz - opowiada ksiądz proboszcz. - Wcześniej wezwano biskupa do komendy wojewódzkiej i pokazano spreparowane przeciwko mnie dowody. Dużą teczkę. I decyzję generała Gruby o tymczasowym aresztowaniu mnie. Zamierzali zrobić rewizję na plebanii. Także pokazowy proces. Powiedziano, że mogę tego uniknąć, pod warunkiem jednak, że wyjadę za granicę. I dano mi na to pięć dni. Biskup powiedział, że sam muszę podjąć decyzję, pamiętając o tym, do czego zdolna jest SB. Odpowiedziałem biskupowi, że nie potrzebuję do zastanowienia się nie tylko pięciu dni, ale i pięciu sekund. Bo ojczyznę mam tylko jedną i nigdzie innej szukał nie będę. Jeśli natomiast trzeba ponieść konsekwencję za walkę o wolną ojczyznę, to ją poniosę. Choć daleki jestem, by robić z siebie męczennika czy bohatera. Ale nie mogę milczeć, jak wilki atakują owce. Moim obowiązkiem jest być dobrym pasterzem. I taka była moja odpowiedź. Biskup odpowiedział: "Jesteśmy z tobą. Pamiętaj, gdyby cię aresztowali i mówili, że jesteś sam, że biskup ma inne zdanie niż ty, nie wierz im. Dla nas jest ważne to, co ty robisz i mówisz. Jesteśmy z tobą". Czekałem z niecierpliwością, kiedy mnie zamkną albo coś ze mną zrobią. Jacyś "nieznani sprawcy" poodkręcali mi koła w samochodzie. Ale Opatrzność czuwała. Nie pamiętam już dziś, ile razy byłem przesłuchiwany. Kilkanaście, może więcej? Byłem szykanowany przez urząd skarbowy. Przez kolegia za zakłócanie porządku publicznego. W roku śmierci ks. Popiełuszki przyszedł do mnie pewien eksksiądz. Bardzo zmaltretowany. Powiedział, że był przesłuchiwany przez 4 godziny przez SB na mój temat. Pytano go, czy piję. Czy jestem na coś chory. Jakich używam leków. Czy jestem z jakąś kobietą. Mówiłem, żeby się nie martwił. Czekałem z niecierpliwością, że mnie zamkną albo w jakiś inny sposób wyeliminują. Nie do końca wiedziałem, o co im chodzi. Podczas przesłuchań pytali mnie o jakieś nieistotne szczegóły. Zrozumiałem to dopiero po śmierci Popiełuszki.[...]
Po 1989 roku ksiądz prałat Bernard Czernecki nie zaprzestał odprawiać Mszy za Ojczyznę. Kiedy patrzy z dystansem na ćwierćwiecze od czasu powstania "Solidarności", to widzi wielkie osiągnięcia narodu. - Mam jednak trochę takie podwójne spojrzenie na obecną rzeczywistość. Widzę ją pozytywnie, ponieważ jestem przekonany, że protesty robotnicze były i są dziełem Pana Boga. Służyły naprawie Rzeczypospolitej. Mamy niepodległość, wolność. Mamy otwarte granice. Nie ma żelaznej kurtyny. Jako kapłan mam pełną swobodę. Martwi mnie tylko to, że robotnicy upominający się w swoich postulatach w 1980 roku o Polskę sprawiedliwą, szanującą godność każdego człowieka, o Polskę patriotyczną i katolicką, nie zawsze mogą ją taką widzieć. A przecież nie tylko wierzący śpiewali, ale cała "Solidarność" śpiewała, całe podziemie: "Tylko pod tym krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska będzie Polską, a Polak Polakiem". I to pozostawia wiele dziś do życzenia. Martwi mnie bezrobocie i to, że to, co się dzieje dziś w gospodarce to nie prywatyzacja, ale rozgrabianie Polski. To smutne, bo w końcu z wieloma z obecnych prominentów przy jednym stole jedliśmy chleb.
Tekst stanowią fragmenty książki Mateusza Wyrwicha zatytułowanej "Kapelani Solidarności 1980-1989", która ukaże się w lipcu tego roku