Autor scenariuszy do filmów Stanisława Barei, tysięcy tekstów satyrycznych, aktor, konferansjer, grafik. Z wykształcenia malarz, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Jacek Fedorowicz – człowiek wielu umiejętności i profesji.
Sam uważa siebie przede wszystkim za felietonistę. Owszem, debiutował jako plastyk w studenckim czasopiśmie „Medyk Gdański”, a później rysował do innych gazet, „Dookoła Świata”, „Szpilek” i do lokalnego „Dziennika Bałtyckiego”. – Ale tak naprawdę chciałem być dziennikarzem - wspomina dziś. – W 1953 r. oznaczało to jednak kompletną bezwolność i konieczność pisania tego, co PZPR każe. Wymyśliłem więc sobie, że wspaniałą ucieczką od komunizmu będzie malarstwo.
Poważny chudzina
Urodził się w 1937 roku w Gdyni, w rodzinie warszawiaków rozkręcających polską gospodarkę morską. Kiedy ojciec w 1939 r. poszedł na front, matka wraz z dwuletnim wówczas Jackiem wyjechała do Warszawy. Ale zaraz po wojnie, gdy tylko nadarzyła się okazja, wrócili do Gdyni. W szkole podstawowej koledzy z gdyńskiego podwórka nazywali Jacka inteligentnym i nad wyraz poważnym chudziną. Chłopak był po prostu od nich dwa lata młodszy. Maturę zdał w wieku niespełna szesnastu lat, w warszawskim Liceum św. Augustyna, za namową wujka Jerzego Hagmajera, wówczas wiceszefa „PAX”-u.
W tym samym, 1953, roku zdał egzaminy do gdańskiej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Wówczas nic jeszcze nie zapowiadało ani poprawy jego ekonomicznego statusu, ani błyskotliwej kariery aktorskiej. Jednak już w następnym roku w gdańskim studenckim teatrzyku „Bim– Bom” spotkał indywidualnościami polskiego kina: Zbigniewa Cybulskiego i Bogumiła Kobielę. Założyli kabaret, którego działalność jeszcze wtedy mogła się dla nich skończyć więzieniem. - Myślę, że nie zdawaliśmy sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie może nieść kabaret w tamtych czasach – wspomina Jacek Fedorowicz. - Prawdę mówiąc były to już czasy szybko upadającego stalinizmu. To, co robiliśmy w grudniu 1954 roku, było jeszcze niezwykle odważne, ale już trzy miesiące później było trochę inaczej. W maju 1955 roku, kiedy wygraliśmy festiwal teatrów studenckich w Warszawie, już nic nam nie groziło. Spotykały nas same zaszczyty i apanaże - opowiada. 
Mała stabilizacja socjalistycznej demokracji
Rodzina Jacka Fedorowicza była antyhitlerowska i antykomunistyczna, te dwa totalitaryzmy przyniosły śmierć dwom braciom babki Jacka. Tadeusz Sokołowski, jego ojciec chrzestny, koniarz, rotmistrz, olimpijczyk z 1936 roku, cichociemny zrzucony z Anglii na Kresy Wschodnie, gdzie zakładał komórki AK na terenie dzisiejszej Białorusi, został zamordowany przez gestapo w Mińsku. Jak pisze Jędrzej Tucholski w książce „Cichociemni”: „zakatowany został na śmierć na schodach budynku gestapo w Mińsku”. – Drugi mój ukochany dziadek, Zygmunt Sokołowski, pułkownik RAF, wrócił do kraju i został zamordowany w 1952 roku przez komunistów na Rakowieckiej w Warszawie – wspomina Jacek Fedorowicz .
W 1956 r. Jacek Fedorowicz, jak wielu Polaków, zaufał Gomułce. - Miałem chwilę słabości do Gomułki. Choć później ani przez moment nie czułem, że żyję w wolności. Okazało się, że wprawdzie nie ma powrotu do stalinizmu, ale jest powrót do totalitaryzmu. Przybrał on postać cywilizowaną, ale nie można było mówić ani o wolności, ani o demokracji - podkreśla.
Zdobył dyplom i podjął pracę w powstającym właśnie w Warszawie tygodniku dla młodzieży „ITD”, a także rozpoczął współpracę z reżimową telewizją. - Przyjechałem do Warszawy nie po to, by zrobić karierę, ale z przyczyn ekonomicznych - przyznaje Fedorowicz. - Za rysunek w „Dzienniku Bałtyckim” dostawałem dwadzieścia złotych, za taki sam w „Szpilkach”... dwieście. Za tekst felietonu w „Dzienniku Bałtyckim” osiemdziesiąt złotych, w „Szpilkach” – osiemset.
W połowie lat 60. Jacek Fedorowicz współrealizował i występował z Bogumiłem Kobielą w najpopularniejszym telewizyjnym programie rozrywkowym Jerzego Gruzy pt. „Poznajmy się”; u schyłku lat 60. w niemniej lubianych widowiskach: „Małżeństwo doskonałe” i „Kariera”. „Telewizyjne szaleństwo” jednak się skończyło. Gdy do władzy doszedł I sekretarz PZPR Edward Gierek, Fedorowicz opuścił telewizję.
- W tym samym mniej więcej czasie dostałem propozycję od radiowego Programu III, by pisać i wygłaszać 10-minutowe felietony. To były, jak na tamte czasy, można powiedzieć, felietony antykomunistyczne, w tym sensie, że pokazywały absurdy komunizmu - dodaje.
Po jakimś czasie felietony ułożyły się w książkę „W zasadzie TAK”, która zyskała entuzjastyczną recenzję Stefana Kisielewskiego w paryskiej „Kulturze”. Kisielewski uznał, iż jest to najbardziej antykomunistyczna publikacja wydana za pieniądze komunistyczne.
W połowie lat 70. Jacek Fedorowicz stał się jednym z autorów i wykonawców radiowego programu satyrycznego „Sześćdziesiąt minut na godzinę”. „Kolega kierownik”, w którego się wcielił, był powszechnie postrzegany jako postać wyraźnie antyreżimowa, choć w ramach działającej cenzury. Jak wykazały ówczesne badania OBOP, był to najbardziej popularny program emitowany w polskim radiu i telewizji.
Lata 80.
W 1980 r. całą swoją popularność Jacek Fedorowicz przekazał na rzecz „Solidarności”. Przez szesnaście miesięcy jej legalnego działania angażował się w wiele imprez i uroczystości związanych z jedyną wówczas w państwach socjalistycznych formacją niepodległościową. Po wprowadzeniu przez PZPR stanu wojennego – zaufanie, jakim obdarzało go społeczeństwo, oddał dla niepodległości Polski. Jak dziś przyznaje, lata 80. były dla niego czasem wspaniale prosperującej kultury bez cenzury. – Był to dla mnie czas, który przynosił mi niesamowitą satysfakcję, bo wreszcie robiłem to, co chciałem – podkreśla.
W stanie wojennym Jacek Fedorowicz zerwał całkowicie z oficjalnymi mediami. Jego pastisze reżimowego serwisu informacyjnego „Dziennik telewizyjny” stały się jednym z najważniejszych programów kulturalnych w walce przeciwko komunistom. Największe oddziaływanie miały jednak jego satyryczne rysunki, znakomicie komentujące sytuację społeczno-polityczną. Obśmiewały reżim i działania jego prominentów, kapitalnie komentowały aktualne wydarzenia w Polsce. Swoje wystawy rysunków Fedorowicz prezentował w kilkuset polskich kościołach. W latach 80. był oczekiwany niemal we wszystkich miastach Polski. Każda grupa tworząca wówczas kulturę alternatywną za punkt honoru poczytywała sobie pokazanie jego prac i zorganizowanie spotkania z autorem. Zasługi Jacka Fedorowicza dla Polski dwa lata temu docenił prezydent Lech Kaczyński, nadając mu jedno z najwyższych odznaczeń RP: Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.
– Muszę jednak podkreślić przede wszystkim wielką rolę Kościoła w prezentacji kultury niezależnej. To przecież Kościół umożliwiał te moje wystawy. W każdym mieście był jakiś proboszcz albo wikary antykomunista. Doszło do tego, że ja te swoje wystawy musiałem „klonować”, by mogły być prezentowane jednocześnie w czterech miejscach.
Jacek Fedorowicz prowadził też zupełnie niesatyryczne wykłady o propagandzie komunistycznej. - Miałem kilka udanych esejów, m.in. o języku propagandy, cenzurze, a także o kulturze niezależnej jako alternatywie. Wówczas bowiem kultura niezależna była na takim poziomie, że intelektualista dzięki tzw. drugiemu obiegowi, w ogóle nie potrzebował kontaktu z kulturą sygnowaną przez państwo. Nie musiał kupować oficjalnych gazet, chodzić, do kina czy teatru. Podziemie dawało alternatywę – mówi.
Warto dodać, że wraz z małżonką Anną uczestniczył w pracach Prymasowskiego Komitetu Pomocy Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom przy warszawskim kościele pw. św. Marcina. – Ale tu zadziałała moja popularność telewizyjna, która sprawiła, że mnie są przypisywane zasługi innych. Boli mnie to i wielokrotnie przeszkadza. Nie byłem najdzielniejszy, najbardziej pracowity w gronie pracujących tam osób, ale ciągle przez życie „idą za mną” komplementy, które muszę dementować – podkreśla Jacek Fedorowicz. – A tak naprawdę największe zasługi miała moja żona Anna. To ona okazała się wybitnym geniuszem organizacyjnym, wybitnym konspiratorem, choć to moja twarz była znana.