Logo Przewdonik Katolicki

Doświadczyłem i doświadczam cudów

Mateusz Wyrwich
Fot.

W stanie wojennym był jednym z najbardziej aktywnych działaczy Solidarności Pomorza Zachodniego. Twórcą lub współtwórcą niemal każdej struktury prasowej i poligraficznej w Szczecinie. Dziś już prawie nikt o nim nie pamięta. Nie dostał nawet zaproszenia na obchody ćwierćwiecza Związku. Wiesław Szajko nie potrafi wiele mówić o sobie. Czuje się nieco zażenowany. Powiada,...

W stanie wojennym był jednym z najbardziej aktywnych działaczy „Solidarności” Pomorza Zachodniego. Twórcą lub współtwórcą niemal każdej struktury prasowej i poligraficznej w Szczecinie. Dziś już prawie nikt o nim nie pamięta. Nie dostał nawet zaproszenia na obchody ćwierćwiecza Związku.

Wiesław Szajko nie potrafi wiele mówić o sobie. Czuje się nieco zażenowany. Powiada, że nie ma się co rozwodzić nad jego działalnością. Robił tylko to, do czego się zobowiązał, składając przysięgę związkową. I zaraz dodaje, że największą dla niego nagrodą jest doświadczanie cudów przemiany ludzi w latach 80.

Dojrzewał w rodzinie, o którą wielokrotnie upominała się historia. Dziadek ze strony matki, Czesław Wiśniewski, walczył w AK. Katowany przez Informację Wojskową, nigdy nie zaparł się swoich poglądów. O tym wiele mówiono w rodzinie.

Cud przemiany
Wiesław Szajko, co podkreśla, przed powstaniem „Solidarności” właściwie nie kontestował PRL. Powstanie Związku było więc dla niego nie lada zaskoczeniem. Szybko jednak zaczął organizować struktury związkowe w Wojewódzkim Związku Spółdzielni Rolniczych „Samopomoc Chłopska” w Szczecinie, gdzie podjął pracę na rok przed wybuchem strajków. Wkrótce tak dalece zaangażował się w działalność związkową, że on – 24-latek – zdobył zaufanie blisko 600-osobowej zbiurokratyzowanej załogi i został wybrany na przewodniczącego KZ NSZZ „Solidarność”. Został również delegatem na Walne Zebranie Delegatów „Solidarności” Pomorza Zachodniego. Czas szesnastu miesięcy działania legalnej Solidarności Wiesław Szajko zalicza do najbardziej zajmujących intelektualnie i emocjonalnie w swoim życiu. – Największym cudem, jaki wówczas zobaczyłem, była przemiana ludzi, która wtedy nastąpiła – opowiada. – Ci biurokraci, którzy jeszcze niedawno byli skłonni utopić swojego kolegę w łyżce wody za kilka złotych podwyżki, w 1980 roku nagle się odmienili. I nie było w tym konformizmu. Oni naprawdę w tym czasie byli inni. Nawet ci najgorsi. Nagle każdy był wobec siebie uprzejmy, serdeczny. Skłonny do niesienia pomocy.

Stan wojenny
Nawet na myśl mu nie przyszło, że komuniści wprowadzą stan wojenny. A kiedy już to się stało, był przekonany, że potrwa on kilka dni i że staną wszystkie zakłady w Polsce. Komuniści będą musieli się poddać i zasiąść do stołu rokowań. Rzeczywistość okazała się brutalniejsza. Szczególnie w Szczecinie, gdzie po krótko trwających strajkach działalność podziemnych struktur „S”, poza prasowymi i kolporterskimi, na długie lata przycichła. Wśród nieugiętych był Wiesław Szajko. Na grudniowy strajk stoczniowców przynosił żywność ze swoich „chłopskich” zakładów. Wydawał, wraz z kilkoma osobami, pierwszą podziemną gazetę „Jedność” – kontynuację do niedawna legalnego pisma związkowego. Po rozbiciu strajku, razem z Olgierdem Wojciechowiczem, rozpoczął wydawanie pierwszych ulotek w nakładzie kilkudziesięciu tysięcy. W styczniu 1982 roku zaczęli wydawać własną gazetkę – „Prolet”. Informowali w niej o aktualnej sytuacji w kraju. Publikowali też pierwsze grypsy od internowanych w Wierzchowie. W tekstach ideowych starali się podnosić ducha narodu. „Wojenna idylla” trwała jednak tylko do 11 listopada. Zadenuncjował go działacz ze Stargardu Szczecińskiego, ale ktoś inny, niczym anioł stróż, ostrzegł go przed „kotłem” założonym w jego mieszkaniu. – I wówczas Olgierd Wojciechowicz wykazał się niezwykłą odwagą, wręcz brawurą – wspomina Szajko. – Moja mama wówczas ciężko chorowała. On robił jej zastrzyki. Obmyślił sobie, że pod pretekstem zrobienia zabiegu wejdzie w ten „kocioł” i zorientuje się, co się rzeczywiście dzieje. Na kilka godzin został zatrzymany przez SB, przesłuchano go i na tym się skończyło. W trakcie rewizji esbecy znaleźli powielacz w naszej piwnicy. Olgierd, który ze mną na co dzień drukował, zaproponował im pomoc w ładowaniu maszyny do samochodu, aby w razie czego mógł wytłumaczyć obecność jego odcisków palców na powielaczu.

Aresztowania
Od tego momentu Wiesław Szajko zaczął się ukrywać. SB rozesłała za nim listy gończe. Kiedy jednak zmarła jego matka, zdecydował, że mimo istniejącego niebezpieczeństwa, pójdzie na pogrzeb. SB szczelnie otoczyła cmentarz, lecz nie odważyła się go zatrzymać. Miał liczną obstawę złożoną z kolegów z podziemia i rodziny. Tym razem uniknął aresztowania. Jednak kilka miesięcy później został aresztowany przez nieroztropność. Wyszedł w lipcu 1983 r. dzięki amnesti. Od tego czasu był już pod stałą obserwacją SB. Nie przeszkodziło mu to w dalszej działalności. Stał się tylko bardziej ostrożny. Ponownie zaangażował się w pracę drukarską i wydawniczą. Nawiązał kontakt z ogólnokrajowymi warszawskimi pismami. Przed kolejnym już aresztowaniem był wydawcą bądź drukarzem aż siedmiu pism. Jednak tym razem nie padł ofiarą denuncjacji. Został aresztowany i brutalnie pobity podczas majowej manifestacji w 1984 r. – Był to dla mnie bardzo trudny czas. Wówczas w szczecińskim podziemiu, i tak niezbyt rozbudowanym, panował kryzys – wspomina Wiesław Szajko. – Mieliśmy kłopoty ze zdobyciem mieszkań na drukarnie, z zakupem farby czy papieru. Siedziałem w tym więzieniu i czasami nieco już wątpiłem, czy nasza działalność ma sens. Po wyjściu na wolność przez dłuższy czas nie bardzo mogłem się zebrać do jakieś dynamicznej aktywności. Działałem, ale bez większego przekonania. Dopiero wyjście Andrzeja Milczanowskiego z więzienia wniosło do mojej pracy, jak również do szczecińskiego podziemia, nowego ducha. On wprowadził pewien porządek. Zorganizował również sporo sprzętu drukarskiego.

Zmiany i rozczarowanie
Wkrótce potem Szajko w 1986 r., wraz z przyjaciółmi z podziemia, Dorotą i Zbigniewem Jasinami oraz Szczepanem Araszkiewiczem, założyli Szczecińską Oficynę Solidarności. Wśród wydanych przez Oficynę publikacji znalazły się m.in. tom wierszy Joanny Kulmowej oraz „Krzyk” Jacka Kaczmarskiego. Nadal też drukowano kilka podziemnych czasopism. Nadszedł rok 1988. W sierpniu rozpoczęły się strajki w szczecińskim porcie i w zakładach komunikacyjnych. Wiesław Szajko, wraz z Wojciechowiczem, podjął się drukowania „Kuriera Strajkowego” i „Kuriera Międzystrajkowego”. Jednak nie sądził, że nowa fala strajkowa może zakończyć czas zniewolenia. Już same obrady „okrągłego stołu” uznał za sukces opozycji, otwierający drzwi do wolności, a wybory z 4 czerwca 1989 r. – do niepodległości. Był pewien, że wraz z przejęciem odpowiedzialności za kraj przez działaczy opozycji dojdzie do rozliczenia komunistów za zbrodnie czterdziestolecia i ruinę gospodarczą kraju. – Poczułem się jednak oszukany przez liderów ówczesnej opozycji, m.in. przez Geremka, Mazowieckiego, Michnika – opowiada po latach Szajko. – A już wręcz szokiem było dla mnie, gdy Michnik mówił, że Kiszczak jest człowiekiem honoru, a Bujak licytował swoją legitymację „Solidarności” na aukcji organizowanej przez żonę Kiszczaka. To była ordynarna kpina z ideałów Związku i naszego działania w podziemiu.

Nowy czas, nowe wartości
W wolnej Polsce Wiesław Szajko podjął pracę jako drukarz w ZR NSZZ „Solidarność” Pomorza Zachodniego. Ożenił się, został ojcem. Powoli zaczęli przychodzić do „Solidarności” nowi ludzie. Często zwykli urzędnicy, którzy chcieli szybko zrobić kariery. Dla niektórych z nich Szajko stawał się coraz bardziej kłopotliwym świadkiem ich braku politycznego zaangażowania w stanie wojennym. Tym, którzy nawoływali do tego, „by skończyć z kombatanctwem”, coraz częściej zadawał pytanie: A gdzie ty byłeś w stanie wojennym? Tym, którzy atakowali Kościół pod pozorem jego „reformowania” przypominał, że jeszcze niedawno korzystali z ochrony tego „nienowoczesnego” polskiego Kościoła. W końcu musiał się rozstać z pracą w „Solidarności”. Był rok 1991. Do dziś nie ma stałej pracy. Przez lata był rozżalony na sytuację społeczno-polityczną w Polsce, a także na ludzi „Solidarności”, którzy nie potrafili stanąć w obronie ideałów, o jakie walczyła „S” lat stanu wojennego. Dziś, jak podkreśla, dzięki Bogu i żonie Dorocie, która stopniowo zachęciła go do pogłębiania wiary, doznał kolejnego cudu. Nie żywi nienawiści do ludzi, którzy niegdyś doprowadzili Polskę do ruiny. Jest dumny, że syn i jego pokolenie żyją w niepodległej Polsce. Nie jest jednak pozbawiony krytycyzmu. – Mimo że Polska jest dziś wolnym krajem, to uważam, że lewicowy odłam „Solidarności” ze swoim relatywizmem dał przyzwolenie na różnego rodzaju afery korupcyjne. Nie było odcięcia się od komunizmu. Nie dokonano rozliczenia. Afery gospodarcze, właśnie z udziałem postkomunistów, wpłynęły na negatywne postrzeganie „Solidarności”, jako formacji dążącej do zmian. Kolejne obciążenie to przyzwolenie na uwłaszczenie się nomenklatury komunistycznej i na wykorzystywanie przez „czerwonych”, często przedsiębiorców, swoich pracowników. Oszukiwanie na podatkach. Zatrudnianie ludzi na czarno. Zmuszanie ich do pracy na całym etacie, a płacenie za pół. Jest to niewątpliwa zasługa polityków, którzy nie potrafili obronić i przestrzegać podstawowego hasła: Bóg, honor i ojczyzna. Teraz, za rządów PiS i prezydentury Lecha Kaczyńskiego, Polska zaczyna odzyskiwać tożsamość, ale też można zaobserwować, jak skutecznie bronią się postkomunistyczne układy. Mam jednak nadzieję, że w końcu wyborcy zdecydują, że to postkomuniści przegrają, a nie Polska.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki