Logo Przewdonik Katolicki

Oficyna z kagankiem

Mateusz Wyrwich
Fot.

W tym roku mija 30. rocznica powstania podziemnego wydawnictwa Niezależna Oficyna Wydawnicza Nowa, które do 1989 roku wydało w podziemiu ponad 500 tytułów książek blisko czterystu krajowych i zagranicznych autorów. Publikacja ich twórczości była zakazana przez cenzurę. Niezależna Oficyna Wydawnicza na początku swej działalności nie była związana z Komitetem Obrony...

W tym roku mija 30. rocznica powstania podziemnego wydawnictwa Niezależna Oficyna Wydawnicza „Nowa”, które do 1989 roku wydało w podziemiu ponad 500 tytułów książek blisko czterystu krajowych i zagranicznych autorów. Publikacja ich twórczości była zakazana przez cenzurę.

Niezależna Oficyna Wydawnicza na początku swej działalności nie była związana z Komitetem Obrony Robotników, jak to często błędnie podają wydawnictwa encyklopedyczne. Jej założycielem nie był też Mirosław Chojecki – co sam konsekwentnie zaznacza. Oficyna nie powstała również w Warszawie, lecz inicjatywa jej powstania zrodziła się na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Początki
– Finalizowaliśmy właśnie druk pierwszego numeru nielegalnego kwartalnika ZAPIS – opowiada po latach jeden z twórców Oficyny, Janusz Krupski – kiedy Piotr Jegliński, z którym zakładaliśmy wydawnictwo, stwierdził, że nie mamy nazwy. Wówczas Wit Wojtowicz, dziś dyrektor muzeum w Łańcucie, powiedział: „Niech będzie Nieocenzurowana Oficyna Wydawnicza”. Dodał jeszcze znak graficzny: kaganek – jako kaganek oświaty – i taki był początek Oficyny.

– Pod nazwą „Nieocenzurowana Oficyna” wyszła jednak chyba tylko jedna pozycja. No, może więcej, ale już dzisiaj nie pamiętam. Zaproponowałem kolegom z Lublina, że może by dać „niezależna”, i tak już zostało – wspomina Mirosław Chojecki, działacz opozycji, wieloletni szef Oficyny, dzięki któremu stała się ona największym wydawnictwem w latach 70.

– Postanowiliśmy, że Mirek w Warszawie zajmie się rozkręcaniem wydawnictwa, a my w Lublinie miesięcznika SPOTKANIA – uzupełnia Janusz Krupski.

Z AK-owskiej rodziny
Mirosław Chojecki opozycję „ma we krwi”, jak sam dziś mówi. Pochodzi z rodziny AK-owskiej – zarówno ojciec, jak i matka działali w antyhitlerowskim podziemiu. Matka, Maria Stypułkowska-Chojecka, brała udział w zamachu na Franza Kutscherę, dowódcę SS i policji, kata Warszawy. Ojciec po wojnie spędził wiele lat w stalinowskich więzieniach. Atmosfera w domu była więc zdecydowanie antykomunistyczna. Wśród jego znajomych byli wprawdzie koledzy o lewicowych poglądach, jednak kontestujących komunizm w ówczesnym wydaniu. Z Janem Lityńskim wspólnie słuchał jazzu. Jeszcze w latach 60. poznał Jacka Kuronia, a z czasem całe środowisko tworzące Komitet Obrony Robotników. – Ale moja przygoda z opozycją była zupełnie przypadkowa. Któregoś dnia szedłem ulicą i spotkałem Piotra Naimskiego, z którym studiowałem wcześniej chemię na UW. Zaproponował mi współpracę z KOR. Znałem też, od czasów harcerstwa w szkole podstawowej, Antoniego Macierewicza – opowiada Chojecki. – Drukowałem komunikaty KOR i „Biuletyn Informacyjny”. To był mój debiut. Pierwszą broszurką były „Wypadki czerwcowe i działalność KOR”. Kolejna to „W imieniu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”, czyli przemówienia adwokatów w procesach radomskich.



Sto dolarów od CIA
Piotr Szwajcer, zanim pojawiła się „Nowa”, już miał „doświadczenia drukarskie”. W połowie lat 70. wraz z żoną Ewą przepisali na maszynie kilkadziesiąt egzemplarzy książki Leszka Kołakowskiego „Tezy o nadziei i beznadziejności” i rozdali je wśród znajomych na uczelni. Jednak Piotr w „Nowej” nie został drukarzem. Niemal od samego początku istnienia wydawnictwa przez lata był szefem kolportażu Oficyny. – Studiowałem na pierwszym roku psychologii. Pewnego dnia przyszedł Mirek Chojecki i spytał, czy nie mógłbym mu pomóc. Zgodziłem się. Nie wiedziałem jednak, że potrwa to tyle lat. Pierwszym zadaniem, jakie mi powierzył, było rozdzielanie papieru. Później wszedłem pod opiekuńcze skrzydła Grzesia Boguty. Szybko zacząłem zajmować się organizowaniem grup osób do składania wydrukowanych tytułów książek i biuletynów. Niebawem też SB wezwała mnie na przesłuchanie. Jeden z esbeków zadał mi pytanie: „A czy pan wie, że za kaptowanie takich naiwnych jak pan, Chojecki dostaje po 100 dolarów od CIA?”. Po wyjściu z przesłuchania zaraz zadzwoniłem do Mirka i powiedziałem mu, żeby się ze mną podzielił „tą setką” od CIA... Oczywiście rozmowa była podsłuchiwana i w ten sposób na dłuższy czas nie byłem wzywany na przesłuchania.

„Czarna księga cenzury”
W skład kolegium redakcyjnego wydawnictwa w różnym czasie wchodzili: Maria Fedecka, Konrad Bieliński, Grzegorz Boguta, Marek Borowik, Mirosław Chojecki, Janek Kofman, Marek Kubin, Andrzej Werner, Adam Widmański i Adam Michnik, który od początku miał decydujący głos w sprawach wydawniczych. Książką – wydarzeniem „Nowej” lat 70. była opublikowana w 1978 r. „Czarna księga cenzury” autorstwa Tomasza Strzyżewskiego, który wykradł dokumenty cenzury i wyjechał do Szwecji. – Wydaliśmy ją w nakładzie półtora tysiąca egzemplarzy, ale praktycznie na rynku jej nie było – mówi Mirosław Chojecki. – Aniela Stainsbergowa i Jan Józef Lipski zrobili listę prominentnych osób w PRL, do których wydanie powinno trafić. Dostali ją m.in. wszyscy posłowie, rektorzy szkół wyższych, stowarzyszenia, redaktorzy naczelni różnych mediów.

Sitodruk
Wielkim przełomem w ówczesnym ruchu wydawniczym było zastosowanie przez drukarza „Nowej”, fizyka Witolda Łuczywo, sitodruku na potrzeby podziemnych wydawnictw. Zastosowanie tej techniki przełamywało monopol na informację. – Okazało się, że teraz można samemu napisać tekst, samemu go wydrukować i rozpowszechnić w dowolnym nakładzie, ponieważ technika sitodrukowa była niezwykle prosta – wyjaśnia Mirosław Chojecki. – Opracowaliśmy też taki system dystrybucji i kolportażu, że nawet jeśli SB jakieś książki nam konfiskowała, to nie wszystkie. Na ogół jedną czwartą nakładu.

– Na początku jednak nie było wielu zainteresowanych czytaniem podziemnych wydawnictw – wspomina Piotr Szwajcer. – Było to przykre, szczególnie jeśli ten brak zainteresowania spotykał cię ze strony bliskich, którzy na dodatek starali się wykazać bezsens tego, co robisz. Pamiętam moje wizyty w SGPiS. Tam był kompletny brak zainteresowania bibułą. Ludzie mówili, że ich to po prostu nie obchodzi. Gdyby przynajmniej stwierdzali jednoznacznie: „Weź tę antykomunistyczną bibułę”, to by oznaczało jakąś aktywność, reakcję... A tu kompletna pustka. Ratowało nas tylko to, że środowisko skupione wokół „Nowej” wytworzyło swój świat, który żył według własnych prawideł. Motorem do działania była dla nas duża integracja i pełne zaufanie wewnątrz środowiska. Dla młodych ludzi w moim wieku wyrastanie w takiej grupie było bardzo ważne.

– Dla mnie prowadzenie „Nowej” było kapitalnym doświadczeniem. Miałem wielką satysfakcję, kiedy wychodził kolejny tom – zapewnia Mirosław Chojecki. – Spotykasz na przykład w tramwaju czy pociągu kogoś, kto czyta wydaną przez ciebie książkę zawiniętą w komunistyczną „Trybunę Ludu”... To było ogromne wrażenie i jednocześnie nagroda za wszystkie zatrzymania czy prześladowania rodziny. Była też w tym pewna doza próżności, kiedy w Radiu Wolna Europa słyszałeś, jak zasiadano do dyskusji o wydanej przez ciebie publikacji.

Rok 1980
Rok 1980 przyniósł poważną konkurencję niezależnych wydawnictw. Mirosław Chojecki przeszedł do „Solidarności”, by budować jej „naziemne” struktury. Później przez lata działał na emigracji. Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego i aresztowaniem wielu jej redaktorów i współpracowników „Nowa” na kilka lat straciła status głównej oficyny. Jej ponowny powrót do świetności nastąpił w połowie lat 80. wraz z objęciem kierownictwa Oficyny przez Grzegorza Bogutę, który doprowadził „Nową” do niepodległej Polski.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki