Szkoda tylko, że ta nasza inteligencka opozycja taka marna i głupia” – pisał Stefan Kisielewski „Kisiel”, nasz przewodnik po rzeczywistości schyłku lat 70., oceniając w swych Dziennikach bilans społecznego buntu, który rozegrał się w czerwcu 1976 r. Zawiódł go tym razem instynkt polityczny, nie dostrzegł znaków nadciagającego czasu, uległ przekonaniu, że ogół polskiego społeczeństwa jest bierny, nieskłonny do idealistycznych zapałów, że środowiska opozycyjne nie potrafią nawiązać kontaktu z „ludem”, że same skazują się na marginalizację. Rzeczywiście, w połowie lat 70. zdawać się mogło, że przyszłość nie niesie żadnej nadziei, że przystosowanie społeczeństwa do peerelowskich realiów jest normą, a konformizm stał się dominującą postawą Polaków. Na cóż było liczyć, czego się spodziewać, jakiej odmiany oczekiwać? Któż mógł przypuszczać, że byliśmy w przededniu historycznych zmian, a w społeczeństwie narastał potencjał protestu, ukryty, widoczny dla nielicznych? Nawet tak przenikliwi obserwatorzy jak „Kisiel” nie byli tego świadomi, nie dostrzegali, że PRL sama wychowała sobie swoich grabarzy.
Rewolucja godności
Tymczasem bunt społeczny czerwca 1976 r. wyzwolił energię, ukrytą do tej pory, niezauważalną, ale przecież realnie istniejącą nie tylko wśród elit, także w środowiskach robotniczych. Komunistyczni aparatczycy, ale również ludzie pokroju „Kisiela”, żyjący w swoistym inteligenckim „bąblu”, krążący pomiędzy warszawskim Nowym Światem i krakowską Wiślną, nie potrafili dostrzec, że narasta „rewolucja godności”, że „Robotnicy 80” różnią się od poprzedniego pokolenia, że nie wystarczy im spełnienie najprostszych potrzeb. Wiatr historii wiał coraz mocniej, a wzmagało go poczucie urażonej godności tych, którzy mieli być legitymacją „władzy ludowej”. Aparat PZPR nie spostrzegł, że głoszone przez partyjną propagandę ideały: władzy ludu, sprawiedliwości społecznej, egalitaryzmu etc., zostały przyjęte i zaaprobowane przez ów „lud”, który uwierzył, że takie zasady winny rządzić państwem i społeczeństwem. Partia sama zgotowała sobie zgubę, tworząc kontrast pomiędzy cynizmem własnego aparatu i idealizmem ludu, uwierzyła, że nikt nie bierze poważnie jej haseł. Dla partyjnych propagandzistów były one środkiem do skutecznego manipulowania społeczeństwem, ono zaś brało je na poważnie i oczekiwało ich realizacji. Prosta recepta na kontestację, opór i bunt, i to w bezprecedensowo szerokim wymiarze.
Przebudzenie
Chyba wielu, tak jak „Kisiel”, mogło być zaskoczonych erupcją opozycyjnych zaangażowań poczynając od roku 1976. Nagle okazało się, że istnieje w naszym kraju głęboko ukryty potencjał oporu, ujawniła się alternatywna wobec systemu scena polityczna, zróżnicowana intelektualnie i programowo, pragnąca Polski wolnej, choć niekoniecznie postrzegająca ją w tej samej formie. Przyjrzyjmy się ówczesnym inicjatywom, koncepcjom i podziałom. Ich wspólnym mianownikiem był sprzeciw wobec łamania praw człowieka przez władze PRL. Szczególne znaczenie miały tu dwa wydarzenia: projekt nowelizacji konstytucji PRL w 1975 r. i represje wobec robotników zaangażowanych w bunt czerwca 1976 r. Propozycje zmian konstytucyjnych wzbudziły opór w wielu środowiskach, krytycznie ocenił je również Kościół. Władze planowały wprowadzenie do tekstu konstytucji sformułowań dotyczących „kierowniczej roli partii” i „nierozerwalności braterskiego sojuszu Polski i Związku Radzieckiego” oraz o uzależnieniu respektowania przez władze PRL praw obywateli od wykonywania przez nich obowiązków wobec państwa. Reakcją było przebudzenie środowisk opozycyjnych pozostających od 1968 r. w uśpieniu. Pod koniec roku 1975 pięćdziesięciu dziewięciu polskich intelektualistów podpisało list otwarty zredagowany przez Jana Olszewskiego i Jacka Kuronia. Odwoływano się w nim do Aktu Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, który władze PRL podpisały kilka miesięcy wcześniej, zobowiązując się do poszanowania praw obywatelskich, m.in. wolności sumienia, wolności słowa, wolności zrzeszania się oraz wolności pracy i nauki. Rzecz jasna władze PRL nie miały zamiaru stosować się do tych zobowiązań, jednak wobec coraz gorszej sytuacji gospodarczej i rosnącego zadłużenia na Zachodzie nie mogły ich całkowicie lekceważyć.
Wielobarwny KOR
Rzeczywistym początkiem zorganizowanego oporu okazał się jednak czerwiec 1976 r. i fala represji wobec robotników zaangażowanych w ówczesne wydarzenia. Reakcją na to stało się powołanie Komitetu Obrony Robotników (KOR). Jego inicjatorami byli, co może dziś niektórych zdziwić, Jacek Kuroń i Antoni Macierewicz. Symbolizowana przez te nazwiska wielobarwność organizacji miała być, przynajmniej początkowo, jej charakterystyczną cechą. „To, co przede wszystkim uderza w KOR-ze, to integracja ludzi o różnych rodowodach. Byli tam ludzie o przekonaniach chrześcijańsko-demokratycznych, byli starzy socjaliści, jak Cohn i Steinsbergowa, byli żołnierze AK, jak Rybicki czy Lipski. A z drugiej strony byli ludzie z pokolenia »68«, wywodzący się z tradycji lewicowej, tacy jak: Kuroń, Michnik, Lityński i inni. Byli księża, ks. Zieja, ks. Kamiński, działacze katoliccy jak Kowalska czy Wujec. Trzeba dodać tu ludzi wywodzących się z harcerstwa, którzy rozpoczęli tu swoją działalność publiczną, jak Antoni Macierewicz i Piotr Naimski” – tak opisywał KOR jego współpracownik Aleksander Smolar. Można dodać, że angażowali się również ludzie kultury, tacy jak wybitna aktorka Halina Mikołajska i poeta Stanisław Barańczak. Główną myślą przywódców KOR było przerzucenie mostu pomiędzy środowiskami inteligenckiej opozycji i robotnikami, pozbawionymi wówczas jakiegokolwiek wsparcia. Organizowano zbiórki pieniędzy i pomoc prawną, emisariusze KOR odwiedzali Radom i Ursus, powoli budowało się poczucie solidarności ponad podziałami społecznymi, to poczucie, które miało zaowocować cztery lata później. To wszystko robiono jawnie, testując odporność reżimu. Władze, jeśli chciały pozostać w logice systemu totalitarnego, musiały jednak zareagować, choć było to trudniejsze ze względu na wspomniane wyżej zobowiązania międzynarodowe. Działacze opozycji stali się zatem przedmiotem rozmaitych operacji SB, które miały utrudnić im życie, podważyć zaufanie w ich środowiskach, zakłócić życie prywatne i zawodowe. Sugestywny obraz tego nękania znaleźć można we wspomnieniach wybitnego pisarza Mariana Brandysa, męża Haliny Mikołajskiej. Najścia mieszkania przez grupy „oburzonych przedstawicieli klasy robotniczej”, rewizje, zatrzymania na 48 godzin, podpalanie drzwi wejściowych, podcinanie opon w samochodzie, rozsiewanie plotek o współpracy Mikołajskiej z SB, to tylko kilka przykładów tego, jak „liberalna” podobno ekipa gierkowska traktowała swych politycznych oponentów. Halinę Mikołajską, osobę niezwykle szlachetną, o wielkiej wrażliwości, doprowadziło to do próby samobójczej. Działania SB były również bardziej brutalne, 7 maja 1977 r. w Krakowie odnaleziono zmasakrowane zwłoki Stanisława Pyjasa, studenta UJ i współpracownika KOR. Do dziś nie wiemy wszystkiego o tej zbrodni.
Różne drogi
KOR był przestrzenią współpracy ponad podziałami, a takie struktury nie wykazują się z reguły trwałością. Tak było i w tym wypadku. Szybko ujawniły się różnice ideowe, osobiste ambicje i odmienne wizje działania. Nie bez znaczenia była też operacyjna robota SB, która za pomocą swych agentów infiltrowała środowiska opozycyjne i podsycała istniejące w nich animozje. Nie było sporu co do tego, że Polska powinna odzyskać niepodległość i że powinna być demokracją parlamentarną, strategie osiągnięcia tego celu były już bardzo różne. Główna linia podziału dotyczyła priorytetu: niepodległość czy społeczeństwo obywatelskie, rozbudzanie patriotyzmu niepodległościowego czy dążenie do tworzenia struktur społecznej integracji.
Jacek Kuroń mawiał: „Zamiast podpalać komitety, zakładajmy je”, uznawał, że pełna wolność będzie rezultatem organicznikowskich działań poszerzających zakres świadomości obywatelskiej Polaków. Środowiska skupione wokół Andrzeja Czumy i Leszka Moczulskiego poszły własną drogą, odrzuciły „minimalizm” niepodległościowy KOR-u i stworzyły własną organizację Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO). To nie był koniec różnic i podziałów, jeszcze przed sierpniem 1980 r. powstały m.in.: Konfederacja Polski Niepodległej, Ruch Młodej Polski, Polskie Porozumienie Niepodległościowe i Wolne Związki Zawodowe.
Opór faktycznie powszechny?
Barwna mozaika przedsierpniowej opozycji była czymś niezwykłym w krajach bloku sowieckiego, ukazywała żywotność i bogactwo koncepcji polskich środowisk oporu społecznego. Nie oszukujmy się jednak, że było to zjawisko masowe: „Od lat buduje się obraz powszechnego – narodowego – oporu. To obraz wygodny i chwalebny, ale czy prawdziwy?” – pyta prof. Andrzej Friszke w książce Anatomia buntu i zwraca uwagę, że ludzie, którzy stawiali opór komunistycznej władzy, byli często otoczeni murem niezrozumienia, a nawet wrogości ze strony współobywateli. On sam ocenia liczebność wszystkich struktur opozycji demokratycznej na zaledwie około 1500 osób. Jednak jeśli jej oddziaływanie ocenialibyśmy jedynie na podstawie tej liczby, nie uzyskalibyśmy obrazu prawdziwego i mielibyśmy trudności ze zrozumieniem przyczyn powszechnego buntu w sierpniu 1980 r. Uwzględnić trzeba przecież fundamentalną rolę Kościoła, szczególnie po wyborze kard. Karola Wojtyły na papieża, tym tematem zajmę się osobno w ramach następnego tekstu w tym cyklu. Społeczny wymiar aktywności środowisk opozycyjnych był znacznie szerszy, niż sugerowała to ich liczebność. Aby to zrozumieć, trzeba wziąć pod uwagę przynajmniej dwie kwestie: powstanie i rozwój tzw. drugiego obiegu wydawniczego oraz organizowanie niezależnego systemu oświaty.
W drugim obiegu
Ważnymi okazały się w tym zakresie tradycje Polskiego Państwa Podziemnego, którego wielu bohaterów angażowało się w działalność opozycyjną, w PRL. Na pierwszym miejscu należy wspomnieć o Niezależnej Oficynie Wydawniczej (NOWa) założonej w 1977 r. z inicjatywy studentów KUL: Bogdana Borusewicza, Piotra Jeglińskiego i Janusza Krupskiego, a prowadzonej później przez Mieczysława Chojeckiego. NOWa przez 12 lat wydawała poza cenzurą książki, czasopisma i dokumenty, w sumie ponad 500 tytułów. Na wydawnictwach NOW-ej pojawiało się hasło: „Od nas samych zależy los wolnego słowa w Polsce” i śmiało można powiedzieć, że druk, kolportaż oraz czytelnictwo prasy i podziemnej literatury stały się jednym z zalążków społeczeństwa obywatelskiego w kraju. W działalność wydawnictwa przez lata zaangażowanych było blisko tysiąc osób, a dzięki sieci kolportażu jej publikacje docierały także poza obszar wielkich miast i centrów oporu społecznego. Do tytułów NOW-ej należały książki krajowych autorów objętych zakazem druku, literatura piękna – w tym twórczość Czesława Miłosza, proza Tadeusza Konwickiego i Jacka Bocheńskiego, wiersze Jerzego Ficowskiego, Wiktora Woroszylskiego i Stanisława Barańczaka – czasopisma, takie jak kwartalnik „Zapis” (pierwsze wydawnictwo NOW-ej), oraz przedruki z wydawnictw emigracyjnych, na przykład Instytutu Literackiego w Paryżu: Kompleks polski (1977) i Mała Apokalipsa (1979) Tadeusza Konwickiego, Miazga Jerzego Andrzejewskiego (1979) oraz dzieła z literatury światowej, które nie mogły ukazać się w Polsce – na przykład Rok 1984 i Folwark zwierzęcy George’a Orwella oraz Blaszany bębenek Güntera Grassa. Uzupełnieniem działalności wydawniczej było samokształcenie. Tu zadziałały tradycje nie tylko okupacyjne, ale również z okresu zaborów, przykład czerpano z niezwykle wówczas poczytnej książki Bohdana Cywińskiego Rodowody Niepokornych. W roku 1978 powstał tzw. Uniwersytet Latający, a później Towarzystwo Kursów Naukowych, organizowano wykłady wybitnych uczonych w prywatnych mieszkaniach. Słuchacze mieli sposobność słuchać m.in.: Stefana Amsterdamskiego, Władysława Bartoszewskiego, Jerzego Jedlickiego i Jana Strzeleckiego. Ta forma aktywności opozycyjnej była przez władze zwalczana ze szczególną konsekwencją.
Trudno w ramach tak krótkiego tekstu ująć wszystkie przejawy tego obywatelsko-opozycyjnego boomu, który wybuchł w Polsce po 1976 r. I tak odnoszę wrażenie, że mogłem nieco znużyć Czytelników nazbyt „podręcznikowym” ujęciem.Chciałem jednak pokazać, parafrazując Winstona Churchilla, że także i w Polsce, w przededniu wielkiej zmiany roku 1980, „tak wielu zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”.