Logo Przewdonik Katolicki

"Zła się nie ulęknę..."(2)

Ks. Waldemar Karasiński
Fot.

Dalsza część rozmowy, jaką przeprowadziłem z Klemensem Sobocińskim, kombatantem Armii Krajowej w stopniu porucznika, dotyczy jego losów po zakończeniu II wojny światowej. Mój rozmówca dzielił los tysięcy polskich patriotów, których gehenna trwała także po ustaniu działań wojennych. W maju 1945 r. Europa cieszyła się z odzyskania wolności, narody przystąpiły do odbudowy zniszczeń,...

Dalsza część rozmowy, jaką przeprowadziłem z Klemensem Sobocińskim, kombatantem Armii Krajowej w stopniu porucznika, dotyczy jego losów po zakończeniu II wojny światowej. Mój rozmówca dzielił los tysięcy polskich patriotów, których gehenna trwała także po ustaniu działań wojennych.



W maju 1945 r. Europa cieszyła się z odzyskania wolności, narody przystąpiły do odbudowy zniszczeń, wracali do domów więźniowie, jeńcy, ludzie wywiezieni na roboty do III Rzeszy...
- Cieszyliśmy się, że znienawidzony wróg ponosi klęskę. W kwietniu 1945 r. zostałem powołany do odbycia półtorarocznej zasadniczej służby wojskowej. Służyłem w IV Pułku Kawalerii w Łodzi, a po zlikwidowaniu kawalerii w Samodzielnym Batalionie Operacyjnym w Gdańsku. Po powrocie do cywila, zadenuncjowany, zostałem aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa w Płocku i osadzony w areszcie śledczym UB.

Jakie zarzuty skierowano przeciwko Panu? Jaki był przebieg śledztwa?
- Nie było jakichś specjalnych zarzutów. Śledztwo odbywało się o różnych porach dnia i nocy. Wprowadzonemu do pokoju przesłuchań pokazywano dwie gumowe pały, określając je słowami: "To jest artykuł, a to jest paragraf". Zasadnicze pytanie w śledztwie brzmiało: "Ilu, bandyto, zabiłeś naszych ludzi i kto więcej do bandy należy?" Torturowano różnymi metodami, wśród nich było klamrowanie palców i zrywanie paznokci, gwałtowne pojenie wodą z amoniakiem, która wdzierała się do płuc ofiary, wieszanie za nogi i bicie ciężkim narzędziem w miejsce pod piętami, bicie ciała, przywiązanego do kozła gimnastycznego. Wyjącego z bólu uderzano ciężkim przedmiotem w okolicę nerek. Brakuje wtedy powietrza, człowiek wewnętrznie krzyczy, a nie może wydobyć głosu. Drzwi pokoju tortur były wygłuszone, jeden z oprawców grał na fortepianie. Dobiegające dźwięki były dodatkową, psychiczną katuszą. Nie chcę dłużej mówić o torturach, nie mogę.

Po śledztwie odbył się tzw. proces sądowy...
- Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie 24 listopada 1948 r. uznał mnie winnym przestępstwa z artykułu 14, § 1 Dekretu z 13 czerwca 1946 r. "O przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa" i skazał na karę siedmiu lat więzienia i czterech lat utraty praw publicznych i obywatelskich praw honorowych. Najpierw siedziałem w Płocku, później w ciężkim więzieniu w Rawiczu, skąd trafiłem do Strzelc Opolskich, do kamieniołomu. Przez 18 miesięcy ładowałem wózki kamieniem. Później była harówka przy piecu wapiennym, w wysokiej temperaturze, w wapiennym pyle, i równie zabójcza praca w młynie wapiennym. Czułem, że niedługo umrę i często się modliłem. Później dowiedziałem się, że miałam w płucach spory otwór. Dzięki Bogu, z czasem zrósł się, zwapniał.

W ten sposób dożył Pan chwili, kiedy w Polsce ogłoszono amnestię.
- Wieść o tym, że w 1952 r. wyszła amnestia, bardzo podbudowała więźniów. Kilkudziesięciu z nas oznajmiono, że choć amnestia nas nie obejmuje, to jednak mamy prawo pisać zażalenie do Prokuratury Generalnej. Zaczęliśmy pisać. Niektórzy jednak nie zażalenie, lecz prośbę o zastosowanie amnestii. Okazało się, że wnoszący prośbę z amnestii skorzystali. Pozostali siedzieli w więzieniu rok i dłużej. Wielu z nich zmarło. Opuszczając więzienie, każdy z nas musiał podpisać zobowiązanie, że nie ujawni tajemnic więziennych. Za niedotrzymanie zobowiązania groził kolejny wyrok.

Po wyjściu z więzienia powrócił Pan do domu rodzinnego, do Michałkowa.
- Po powrocie ważyłem 47 kg. Dzięki opiece rodziców wracałem do zdrowia i równowagi. Poznałem dziewczynę, Pelagię z Dąbrowskich, która w październiku 1954 r. została moją żoną. Zamieszkaliśmy w Dobrzyniu n. Wisłą, a półtora roku później sprowadziliśmy się do Włocławka. Podjąłem pracę w Zakładach Celulozowo-Papierniczych, gdzie zatrudniony byłem do czasu przejścia na emeryturę. Z małżeństwa mamy dwóch synów: Marka i Jerzego. Marek jest księdzem, dyrektorem Caritas diecezji włocławskiej. Jerzy jest pracownikiem Caritas. Dodam, że 16 sierpnia 1993 r. Sąd Wojewódzki w Płocku unieważnił ciążący na mnie wyrok z 1948 r.

Jak z perspektywy czasu ocenia Pan minione lata, czy myśli Pan o swoich prześladowcach?
- Trudno pogodzić się z myślą, że Polak mógł tak nienawidzić Polaka. Nie chciałbym, aby dawni oprawcy byli karani takimi metodami, jakich używali wobec nas. Jednak całe nasze środowisko wierzyło, że ludzi tych prawo nie uzna za kombatantów, że nie będą korzystali z przywilejów. Byli sadystami. Może dziś żałują swych nikczemnych czynów. Ufam, że osądzi ich sam Bóg.

Rozmawiał

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki