Logo Przewdonik Katolicki

Pilecki – święty polskiego patriotyzmu

Tadeusz M. Płużański
Marsz pamięci / fot. PAP

Rotmistrz wraca właśnie do pamięci zbiorowej Polaków, choć miał na zawsze pozostać w bezimiennym dole. „Oświęcim przy tym to była igraszka” – mówił o swoim komunistycznym procesie.

Do tej pory nikt w pookrągłostołowej Polsce nie ośmielił się zarzucać Rotmistrzowi czegokolwiek.
W tym rzeczy najbardziej obrzydliwej – współpracy z komunistami. To oni miesiącami rozpracowywali grupę Rotmistrza. Oni ich aresztowali, od samego początku poddali ich niesłychanie brutalnemu śledztwu i zorganizowali pod nadzorem bezpieki pokazowy proces. I to oni na podstawie sfingowanych zarzutów skazali bohatera Polski Podziemnej na karę śmierci, a następnie ten wyrok wykonali – na sowiecką modłę, metodą katyńską, strzałem w tył głowy. Zwłoki Rotmistrza wywieziono następnie w nieznanym kierunku. Dziś wiemy, że rtm. Pilecki został zrzucony do zbiorowego dołu, na śmietnik. Dziś jest to Kwatera „Ł” Powązek Wojskowych w Warszawie.
Trzeba było wielu lat, by ktoś ponownie, wzorem komunistów, podniósł rękę na Rotmistrza. Tą osobą okazał się profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Andrzej Romanowski – literaturoznawca, a nie historyk. Należy spytać, dlaczego przez te wszystkie lata III RP Witolda Pileckiego nikt nie atakował? I dlaczego zaatakowano go teraz?
 
Postać „kontrowersyjna”
Rotmistrz Witold Pilecki po latach „zamilczania” wraca właśnie do pamięci zbiorowej Polaków i to w sposób szczególny, bo wszystkie rocznice z nim związane – przede wszystkim te majowe – data urodzin (13 maja) i tragicznej śmierci (25 maja) są wyjątkowo godnie i tłumnie obchodzone. Coraz częściej przez młodzież. Artykuł prof. Romanowskiego w „Polityce” sprzed dwóch lat miał to zniweczyć. Właśnie w momencie, w którym Pilecki jest odkopywany – w sensie dosłownym – ekshumacji i identyfikacji jego szczątków na „Łączce”, i kiedy z takim mozołem odkopywana jest pamięć o polskim bohaterze narodowym. To wymarzony moment na atak. Moment, w którym za chwilę będziemy chować Pileckiego w jego własnym grobie, z należnymi mu honorami, asystą wojskową, może z udziałem władz państwowych? Przecież plan zbrodniarzy był inny. Rotmistrz miał na zawsze pozostać w bezimiennym dole, a pamięć o nim miała być splugawiona. Dziś tego nie da się już bezkarnie powtarzać.
Rzeczony artykuł to próba przedstawienia Pileckiego nie jako bohatera, człowieka niezłomnego, ale jako postać „kontrowersyjną”, która ma na sumieniu liczne grzechy. Grzechem najcięższym miałaby być współpraca aresztowanego Rotmistrza z tzw. oficerami śledczymi w czasie przesłuchań w katowni przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.
 
Rozpracowywani od dawna
Gdyby krytycy, z prof. Romanowskim na czele, zapoznali się z całością akt sprawy, wiedzieliby, że grupa Pileckiego była rozpracowywana przez kilka miesięcy przed aresztowaniem. Ponadto, Rotmistrz i jego współpracownicy wiedzieli o tym. UB miał całe ich dossier. Aresztowania nastąpiły na początku maja 1947 r. Zeznając przed „oficerem” śledczym Eugeniuszem Chimczakiem prawdziwy polski oficer Pilecki nikogo nie wydawał. Jego przesłuchanie nie skutkowało żadnymi aresztowaniami, było jedynie potwierdzeniem informacji, które bezpieka już miała. Trzeba również pamiętać, że stalinowscy śledczy swoje pytania protokołowali jako odpowiedzi przesłuchiwanych. W ubeckich więzieniach takie praktyki były absolutną rutyną.
W aktach możemy przeczytać na przyklad, że Pilecki zeznał: „Z Marią Szelągowską współpracowałem”. Możliwe zatem, że pytanie brzmiało: „Czy współpracowała z tobą Maria Szelągowska?”. Wobec wiedzy ubeka Pilecki wcale nie musiał tego potwierdzać. Albo podpisywał zeznania, leżąc skatowany w kałuży krwi. Prof. Romanowski za ubeckimi aktami napisze jednak, że zrobił to dobrowolnie, bez żadnego przymusu. A Eugeniusz Chimczak był na Rakowieckiej znany z wyjątkowego sadyzmu.
Andrzej Romanowski zdaje się sugerować, że Pilecki wsypał również mojego Ojca, Tadeusza Płużańskiego. Tylko że Ojciec został aresztowany 6 maja, a Pilecki – choć nie ma co do tego całkowitej pewności – 8 maja.
 
Oświęcim to była igraszka
Gdyby krytycy zechcieli poznać „metodologię” ówczesnych przesłuchań, wiedzieliby, że śledztwa prowadzili osobnicy na ogół bardzo prymitywni, z marginesu społecznego, nawet z przeszłością kryminalną, którym pozorna władza – władza nad uwięzionymi polskimi patriotami – uderzyła do głowy. Że ci wyjątkowi sadyści byli funkcjonariuszami państwa totalitarnego. Nie inaczej było w przypadku „śledzi” przydzielonych do sprawy „grupy szpiegowskiej Pileckiego”, wspomnianego Eugeniusza Chimczaka, Mariana Krawczyńskiego czy Stanisława Łyszkowskiego. „Oficerowie” ci zmieniali się co kilka godzin, podczas gdy ich ofiary nie miały czasu nie tylko na odpoczynek, ale często przez wiele dób nie pozwalano im spać, jeść, czy pić.
Charakter ubeckiego śledztwa najlepiej chyba oddają słynne już słowa Pileckiego wypowiedziane w przerwie procesu: „Oświęcim przy tym to była igraszka”. Dedykuję je szczególnie prof. Romanowskiemu, który twierdzi, że wobec Rotmistrza nie stosowano w śledztwie żadnych tortur. Że przez półtora roku w więzieniu mokotowskim Pileckiego i współpracowników ubecy nawet palcem nie tknęli. Dlaczego innych groźnym wrogów politycznych maltretowali, a ich akurat nie?
 
To nie ten Witold
Podczas procesu przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie (3–15 marca 1948 r.) Rotmistrz Pilecki powiedział jeszcze coś znamiennego: „Protokoły z przesłuchań podpisywałem, przeważnie ich nie czytając, bo byłem wówczas bardzo zmęczony”. Skoro prof. Romanowski uważa, że nie dowodzi to tortur, w takim razie czego? Pamiętajmy, że Rotmistrz mógł użyć takiego eufemizmu, bo na sali sądowej siedzieli ci sami ubecy, którzy wcześniej „pracowali” nad więźniami w śledztwie. Nie mamy również pewności, czy dokładnie tak brzmiały jego słowa. Bardzo możliwe, że Pilecki powiedział wprost: „Byłem torturowany”, tylko sędzia (Jan Hryckowian, były AK-owiec, który po wojnie zaprzedał się nowej władzy; ma na koncie co najmniej kilkanaście wyroków śmierci) kazał zaprotokołować: „zmęczony”, aby ukryć fakt znęcania się nad Pileckim. Prof. Romanowski pominął też relacje świadków, którzy wskazywali, że Rotmistrz miał zerwane paznokcie. Jego żona, Maria Pilecka, której pozwolono uczestniczyć w części rozpraw, nie poznała męża. Rodzinie powtarzała: „To nie ten Witold”.
 
„Ty masz u mnie dwa wyroki śmierci”
Jeżeli prof. Romanowski twierdzi, że rtm. Pilecki nie był torturowany, to czy można wysnuć wniosek, że stalinowskie śledztwa to były normalne rozmowy, w których więźniowie szczerze, bez przymusu prezentowali swoje poglądy, a nawet swobodnie polemizowali ze swoimi „opiekunami”? Idąc tym tropem, prócz aparatu bezpośredniego przymusu, należałoby również afirmować komunistycznych prokuratorów, sędziów i adwokatów. Tylko dlaczego prokurator grupy Pileckiego, mjr Czesław Łapiński, twierdził, że został oszukany przez swoich przełożonych, którzy przekazując mu tezy oskarżycielskie, mieli jednocześnie „obiecać”, że żadna kara śmierci w tym procesie nie zostanie wykonana? Dlaczego na sali sądowej sprawdziły się słowa ober-ubeka Józefa Goldberga-Różańskiego, który w śledztwie powiedział mojemu Ojcu: „Ty masz u mnie dwa wyroki śmierci”? Dlaczego adwokat Ojca, Alicja Pintarowa, mówiła bez ogródek: „Lepiej przyznaj się do wszystkiego, bo może uratujesz głowę, a ja wykonuję tylko instrukcje Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego”?
A może prof. Romanowski chciałby, żeby śledczy w aktach napisał wprost: „biłem rotmistrza Pileckiego gumową pałką, następnego dnia wyrywałem mu paznokcie, a nazajutrz mój kolega miażdżył mu jądra”? Takich zapisów oczywiście nie ma i nie będzie. Wie to każdy, kto choć trochę badał sprawy z tamtych mrocznych czasów.
 
Ktoś musi tu trwać
Andrzej Romanowski twierdzi, że żaden kraj nie lubi szpiegów. Czy w takim razie Witold Pilecki, Maria Szelągowska i mój Ojciec byli szpiegami? Czy zatem II Korpus Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie gen. Andersa, któremu podlegali, był organizacją szpiegowską? Mam przez to rozumieć, że pan profesor uznaje sowiecką okupację Polski za wyzwolenie, a PRL za niezależne państwo polskie, praworządne i sprawiedliwe?
Prócz szpiegostwa grupa Witolda Pileckiego została oskarżona i skazana za „próby zamachów na czołowe osobistości MBP”. Jeśli prof. Romanowski uważa proces Pileckiego za uczciwy, musi zgadzać się również z tym zarzutem. Tylko dlaczego leżąca na stole sędziowskim broń miała ten feler, że nie dało się jej odbezpieczyć, bo była zbyt zardzewiała? Rotmistrz zakopał ją w skrytce po klęsce powstania warszawskiego i nigdy potem nie została użyta.
Wreszcie – żaden ze współoskarżonych nigdy nie podnosił zarzutu, że Pilecki go zakapował. Mój zmarły w 2002 r. Ojciec nazywał Rotmistrza „świętym polskiego patriotyzmu”. Swojej opinii o dowódcy nie zmienił po przeczytaniu akt sprawy. Z tych samych akt Romanowski wyciąga całkiem odmienne wnioski. W takim razie, czy święty może był kapusiem?
Reasumując, paszkwil prof. Andrzeja Romanowskiego można porównać do „dzieł” innego profesora – Jana Tomasza Grossa. Ten także odkrywa na nowo historię Polski, choć z kolei jest socjologiem.
„Ja zostanę, wszyscy nie mogą stąd wyjechać, ktoś musi tu trwać bez względu na konsekwencje”. Tak bohater dwóch okupacji – niemieckiej i sowieckiej – Rotmistrz Witold Pilecki odpowiedział na rozkaz gen. Andersa, aby ewakuował się z Polski do Włoch. Te słowa powinny być dla nas drogowskazem. Bez względu na konsekwencje…
 
 
Tadeusz M. Płużański – publicysta, autor książek o nierozliczonych zbrodniach komunistycznych: Bestie, Oprawcy, prezes Fundacji „Łączka”

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki