Kiedy opuszcza świat człowiek taki jak Jan Paweł II, zaczynasz lepiej rozumieć, czym była dla ciebie jego obecność. Mówi się, że w momencie śmierci przed oczyma staje całe życie. Kiedy umiera ktoś bliski, także wspomina się wszystkie spędzone z nim chwile - od pierwszej do ostatniej minuty. Ale poczuć coś podobnego podczas pożegnania z nieznajomym można tylko wtedy, gdy ten obcy człowiek stał się częścią ciebie samego, a jeżeli coś takiego dzieje się z milionami ludzi - to najlepszy dowód jego wielkości. Pamiętam, że ostatnim razem czułem się podobnie wiele lat temu, kiedy razem z członkami ukraińskiej delegacji przyszliśmy do moskiewskiego Domu Młodzieży pożegnać Andrieja Sacharowa. Chociaż wtedy było jednak inaczej… Sacharowa znałem osobiście, kilka razy rozmawialiśmy... A poza tym byłem wówczas bardzo młody i emocjonalny. Teraz już zupełnie dorosły poczułem, jak zaciska mi się gardło na wieść o śmierci kogoś, kogo widziałem zaledwie kilka razy i to z daleka. Jak zrozumieć podobne uczucie?
Zawsze wydawało mi się, że papież polityk różni się od papieża teologa, że to dosyć skomplikowana i niewolna od sprzeczności osobowość. Mogłem spokojnie analizować jego działalność, tym bardziej że nie zajmowałem się aspektem duszpasterskim. Ale nawet wtedy wiedziałem, że go kocham. Ktoś mógłby uznać, że to po prostu szacunek za wszystko, co zrobił. To było jednak zupełnie inne uczucie. I o nim chciałbym powiedzieć w tym wspomnieniu.
Oto ja, uczeń, kupuję w kiosku na kijowskim placu Zwycięstwa polską "Trybunę Ludu" z portretem i biografią Papieża na czołówce. Oczekiwano wtedy pierwszej podróży nowego Papieża do kraju. I chociaż nie mogłem przewidzieć, jakie będą ostateczne następstwa tej wizyty, sam fakt, że komunistyczna gazeta na pierwszej stronie opublikowała zdjęcie Papieża Polaka oznaczał, że coś w naszym świecie zaczyna się zmieniać.
Już się zmieniło… Prawie natychmiast po skończeniu uniwersytetu kupuję na krakowskim Rynku srebrzysty balonik z portretem Papieża. Kraków znowu przygotowywał się do spotkania z Ojcem Świętym. A balonik jeszcze długo unosił się pod sufitem mojego moskiewskiego mieszkania, przypominając o krakowskiej podróży.
I oto jestem w Watykanie na kilka dni przed nagraniem mojego programu telewizyjnego poświęconego Papieżowi, obserwuję, jak odprawia Mszę św. przed Bazyliką Św. Piotra. A to już Wadowice, wpadłem tutaj na godzinkę zobaczyć dom rodzinny Karola Wojtyły i spróbować w pobliskiej kawiarni jego ulubionych kremówek. W momencie, gdy zamierzałem wyjść z przytulnej kawiarenki, zaczął padać deszcz. I to jaki. Wielkie srebrzyste krople podobne do choinkowych bombek rozpryskiwały się na chodnikach rodzinnego miasta Papieża. Postanawiam przeczekać - dobra okazja, żeby jeszcze raz przypomnieć sobie właśnie tutaj całe życie polskiego Papieża - od Wadowic i Krakowa do Rzymu... Mój obraz jest już niemal całkowity, ale brakuje jeszcze jednego fragmentu - Ukrainy. A przecież to były niezwykłe dni, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak Ukraina - nie w słowach, nie w deklaracjach i nie w pobożnych życzeniach, ale w realnym działaniu różni się od kraju, w którym piszę teraz swoje wspomnienie i do którego Janowi Pawłowi II nie udało się w końcu przyjechać.
Wspominając te wszystkie związane z Papieżem epizody mojego życia, uświadamiam sobie jeszcze jedno - w każdym z tych momentów byłem szczęśliwy. Szczęśliwy, gdy biegłem do domu z "Trybuną Ludu" w szkolnym tornistrze, gdy kupowałem balonik, gdy widziałem Papieża na watykańskim placu i gdy przeczekiwałem deszcz za stolikiem wadowickiej kawiarni. Byłem szczęśliwy, gdy Papież przyjechał na Ukrainę. I to szczęście nie było wynikiem szacunku, ono rodziło się z miłości.
Człowiek zawsze czuje, gdy jest kochany - przez innych ludzi, miasta, kraje... Szczególnie mocno odczuwa się miłość obcych, dalekich. Może dlatego że jest to miłości nieoczekiwana. Karolowi Wojtyle udało się dokonać rzeczy niemożliwej. Był osobowością, religijnym przywódcą, politykiem, symbolem naszych czasów, ale przede wszystkim naprawdę kochał ludzi. To nie była tylko wiara. On kochał Boga tak, że nawet gdyby się okazało, że Boga nie ma, musiałby powstać w odpowiedzi na miłość chłopca z Wadowic, który został głową Kościoła katolickiego. On dzielił się swoją miłością z ludźmi tak chętnie, że wszyscy rozumieli, że Papież kocha ich po prostu dlatego, że istnieją. I że chce, aby stali się lepsi. Teraz zrozumiałem. Podczas swego dwudziestosześcioletniego pośredniego obcowania z Janem Pawłem II "świeciłem" odbitym światłem, odpowiadając w ten sposób na siłę jego słonecznego zakochania w Bogu i ludziach. Teraz i mnie, i nam wszystkim będzie brakowało atmosfery, którą tworzył swoją obecnością ten niezwykły człowiek. I jedyną rzeczą, jaką możemy zrobić, żeby uczcić jego pamięć - to nie ochłodnąć, nie utracić tej atmosfery, tak jak tracą ciepło planety pozbawione życiodajnego światła zgasłej gwiazdy. Nie wolno nam przestać kochać.
Tłumaczyła
Maria Przełomiec
Vitalij Portnikow jest dziennikarzem Radia Swoboda, publicystĺ, ukraińskim Żydem mieszkającym w Moskwie. Tekst ukazał się w ukraińskim tygodniku "Dzerkało Tyżnia".