To było niezwykłe lato. Dla Polski, dla Europy, dla świata. 25 lat temu, w czerwcu 1991 r., Jan Paweł II odwiedzał ojczyznę po raz czwarty, ale po raz pierwszy – wreszcie wolną. I przypominał rodakom słowa Dekalogu. Kilka miesięcy później witał na Jasnej Górze uczestników Światowych Dni Młodzieży. A wśród nich wielotysięczne rzesze przybyłe z krajów, którym pomógł przejść przez Morze Czerwone. I śpiewał wraz z nimi pamiętny hymn: „Ty wyzwoliłeś nas, Panie...”. Tak, tamtego lata Jan Paweł II bardzo przypominał Mojżesza.
Słowa na każdy czas
Na przestrzeni 23 lat, kiedy to papież Wojtyła przybywał do Polski, jego ojczyzna przechodziła na swojej drodze kilka historycznych wiraży: od kraju rządzonego przez władze komunistyczne, poprzez okres odradzającej się wolności aż do realiów normalnego państwa demokratycznego.
Przyznam, że zdumiewały mnie pojawiające się po śmierci Jana Pawła II skargi, biadania i żale podnoszone u nas w imieniu Kościoła rzekomo pozbawionego kompasu, zdezorientowanego i niepewnego kierunku dalszej drogi. Nie pojmowałem sensu tych zawodzeń, skoro papież Wojtyła obdarowywał Polaków prawdziwą skarbnicą myśli, przestróg i wskazań na każde czasy: zarówno w latach komunizmu, jak i w okresie danej nam przez Opatrzność wolności. Patrząc na polskie dzieje przez pryzmat Dobrej Nowiny, wypowiadał w ojczyźnie słowa nadziei, otuchy, solidarności ale także – po wolnościowych przemianach – przestrogi i napomnienia przed zachłyśnięciem się wolnością rozumianą jako samowola, jako wolność od zobowiązań moralnych.
Właśnie czwarta podróż apostolska do Polski, w czerwcu 1991 r., była pod tym względem znamienna. Jan Paweł II po raz pierwszy przybył do wolnej Polski. Wolnej w znacznej mierze także dzięki niemu. Przyjechał w czasie, kiedy toczyła się tu ostra dyskusja o miejscu Kościoła w demokratycznym państwie. Opiniotwórcze media aranżowały spory światopoglądowe, podrzucały frazy klucze jak „państwo wyznaniowe”, które rzekomo miało nam teraz zagrażać, hołdując nowej ideologii, ale przejmując od komunistów opresyjne formy rządzenia. Polacy dali się więc podzielić wokół ustawy antyaborcyjnej czy nauki religii w szkołach. Kościołowi zarzucano, że „miesza się do polityki”. „Mieszaniem się” był każdy przejaw obecności Kościoła w życiu publicznym, „polityką” zaś wszystko, co wykraczało poza granice zakrystii. Jan Paweł II był świadom owej podsycanej medialnie polaryzacji.
Ducha nie gaście
Trudno było o lepsze motto dla pierwszej pielgrzymki do wolnej Polski: „Bogu dziękujcie, ducha nie gaście”. Ale papież, witany przez prezydenta Wałęsę, co było wymownym symbolem dokonanych zmian, przybył nie po to głównie, żeby świętować odzyskanie wolności, ale po to, by wskazywać na Dekalog, by przestrzec, iż odzyskanie wolności politycznej jest dopiero początkiem wielkiej przygody z wolnością jako taką, bowiem może okazać się ona „darem nieszczęsnym”, o ile nie służy prawdziwemu dobru człowieka, a więc koncentruje się bardziej na „mieć” aniżeli „być”.
W przemówieniu powitalnym, nawiązując do słów wypowiedzianych podczas pierwszej pielgrzymki na placu Zwycięstwa w Warszawie, mówił: „Dziś powtarzam to wołanie u początku nowego okresu dziejów Polski: ‘Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi ziemię’. Niech odnowi! Bardzo potrzebuje odnowy ta ziemia: odnowy w mocy Ducha Prawdy, albowiem ‘Duch sam przychodzi z pomocą naszej słabości’ (Rz 8, 26)”. Słowa te przyjęto z niejakim zaskoczeniem: miast inaugurować wolnościową "fetę", papież w rozpoczyna od przestróg i napomnień; zamiast smakować wśród rodaków zwycięstwo nad komuną, pełen niepokoju o styl korzystania z wolności przypomina słowa dziesięciorga przykazań. Objeżdżając Polskę w kolejnych miastach, przywołuje wskazania Dekalogu, wskazując je jako fundament życia osobistego, rodzinnego i społecznego w nowej Polsce.
Persona non grata?
W papieskich przemówieniach pojawił się ton, jakiego rodacy Jana Pawła II dotąd nie znali: ton ojcowskiego niepokoju, troski, a nawet ostrych napomnień. „Chciałbym tu zapytać tych wszystkich, którzy za tę moralność małżeńską, rodzinną mają odpowiedzialność, tych wszystkich: czy wolno lekkomyślnie narażać polskie rodziny na dalsze zniszczenie?” – pytał w Kielcach. I, niemalże krzycząc, przestrzegał przed fikcją wolności, która rzekomo człowieka wyzwala, „a właściwie go zniewala i znieprawia”.
Z kolei w Olsztynie, odnosząc się do częstych wówczas zarzutów o „ekspansji” Kościoła w życiu publicznym, wskazywał, że „Kościół pragnie uczestniczyć w życiu społeczeństw tylko jako świadek Ewangelii i obce mu są dzisiaj dążenia do zawładnięcia jakąkolwiek dziedziną życia publicznego, która do niego nie należy”.
Żegnając się z mieszkańcami Wadowic, wyznawał, że pragnie zabrać na Jasną Górę wszystkie problemy odradzającej się III Rzeczypospolitej: „wszystko to, co służy dobru Ojczyzny mojej ziemskiej, jest także moim dobrem. Wszystko to, co ją niszczy, poniża, rozkłada, przeżywam jako największe cierpienie”.
Z jakimi wrażeniami powracał Jan Paweł II do Watykanu. Powiedzmy to otwarcie – oprócz radości, jakiej dostarczyły mu kolejne odwiedziny w ojczyźnie i bliskich mu miejscach, przeżywał także rozczarowanie odbiorem swojego przesłania głoszonego do rodaków. Wspominając tę wizytę, wyznał z goryczą: „Kiedy (...) wybrałem jako temat przewodni homilii Dekalog oraz przykazanie miłości, wszyscy polscy zwolennicy ‘programu oświeceniowego’ poczytali mi to za złe. Papież, który stara się przekonywać świat o ludzkim grzechu, staje się dla tej mentalności ‘persona non grata’”.
Tak, nie ulega wątpliwości, że po przemianach roku 1989 w Polsce, papież Wojtyła odczuwał także chwile goryczy z powodu niezrozumienia, z jakim spotykał się wówczas Kościół w jego ojczyźnie. Na przykład w 1995 r., w liście do redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, Jerzego Turowicza, w związku z jubileuszem 50-lecia pisma, zauważał: „Odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na Papieża. Wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin w Polsce w roku 1991. Chodziło o to, aby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym był Kościół w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa”.
Wyzwoliłeś nas, Panie
Kilka miesięcy później Jan Paweł II przybył do Polski ponownie. To była poniekąd podróż sentymentalna, do miejsc szczególnie mu bliskich: Wadowic, Kalwarii Zebrzydowskiej i Krakowa. Głównym motywem były jednak VI Światowe Dni Młodzieży, którego mottem było zdaniem zaczerpnięte z Listu do Rzymian „Otrzymaliście ducha przybrania za synów” (Rz 8, 15).
Spośród wszystkich edycji ŚDM tamta ich edycja była bodaj najbardziej doniosła i wzruszająca. Spotkanie w Częstochowie (14–15 sierpnia 1991 r.) stanowiło niezapomniany znak wyzwalania się Europy z jarzma komunizmu (mur berliński upadł niecałe dwa lata wcześniej). Wśród miliona uczestników, przybyło około stu tysięcy osób z terenów byłego ZSRR. W związku z ogromnym zainteresowaniem młodzieży ze Wschodu, Kreml zgodził się, by ci, którzy nie mają paszportu, przekraczali granicę jedynie na podstawie list sporządzonych w parafiach. Dla zdecydowanej większości był to pierwszy wyjazd na Zachód. Do Częstochowy przyjechali młodzi z Białorusi, Rosji, Ukrainy, krajów nadbałtyckich, Węgier, Rumunii, Bułgarii i mieszkańcy wielu innych państw „realnego socjalizmu”. Pierwsze słowa (napisanego przez o. Jana Górę) przebojowego hymnu tego spotkania Abba, Ojcze brzmiały: „Ty wyzwoliłeś nas, Panie...”.
Nie bądźcie przeciętni
Istotą papieskiego przesłania było sumienie, które w czasach wolności (a może głównie wtedy) musi podejmować potężne zmagania, zachować czystość, jasność i zdolność do odróżniania dobra i zła. Podczas modlitewnego czuwania papież pytał: „Co znaczy ‘czuwam’? To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że nie próbuję mojego sumienia zagłuszyć i zniekształcić. Nazywam po imieniu dobro i zło; nie zamazuję ich znaczeń. Dążę do osiągnięcia w sobie dobra, a zło staram się poprawić, przezwyciężać w sobie. (…) Czuwam – to znaczy dalej: dostrzegam drugiego (…). Czuwam – to znaczy miłość bliźniego – to znaczy podstawowa międzyludzka solidarność”.
W głównej homilii przestrzegał, że „ojciec kłamstwa” walczy o to, „ażeby człowieka wyzuć z przybranego synostwa, pozbawić go dziedzictwa, które w Chrystusie zostało mu dane przez Boga”. Apelował do młodych, by stawali się „budowniczymi nowego świata: świata innego, opartego na prawdzie, na sprawiedliwości, na solidarności, na miłości”.
Nie sposób przejść dziś obojętnie także wobec tych słów sprzed 25 laty: „Niech nasze serca będą otwarte, niech będą otwarte domy i kraje. Wyzwól nas z lęku, byśmy nie bali się ubogich z Jezusowej ewangelii: dzieci, starców, chorych i cudzoziemców, byśmy umieli otworzyć drzwi Zbawicielowi świata i człowieka”. Pamiętaliśmy, że „nasz papież” mówił coś takiego? Jak odpowiadamy dziś na jego wezwanie?
W przemówieniu pożegnalnym zachęcał młodzież do duchowego wzrastania: „Bądźcie wymagający wobec otaczającego was świata, ale przede wszystkim wymagajcie od siebie samych. Jesteście synami Bożymi: bądźcie z tego dumni! Nie popadajcie w przeciętność, nie ulegajcie dyktatom zmieniającej się mody, która narzuca styl życia niezgodny z chrześcijańskim ideałem, nie pozwólcie się mamić złudzeniom konsumizmu, Chrystus wzywa was do rzeczy wielkich”. Jak wyglądamy dziś, „przeglądając” się w tych wskazaniach, przykładając je, po 25 latach, do naszych realiów?
Takie oto było pamiętne lato 1991. Lato polskiego Mojżesza. Pełne łez radości ale też wskazań, które nam pozostawił i które nie powinny dawać nam spokoju. Warto powrócić do nich jeszcze przed przyjazdem Franciszka, bo zapewne i on zada tu kilka ważnych pytań: zarówno młodzieży świata, jak i Kościołowi w Polsce.