Logo Przewdonik Katolicki

Odważne dzieciaki

Dorota Niedźwiecka
Festiwal Brave Kids we Wrocławiu / fot. D. Niedźwiecka

Wszystko, co się dzieje, jest dla nich ciekawe albo zabawne. Mówią o tym, jak porozumiewają się na migi – gdy brakuje słów. Jak szukają cech wspólnych: znanych wszystkim zabaw, podobnie obchodzonych świąt.

144 młodych artystów z 20 krajów i pięciu kontynentów – to tegoroczny Brave Kids, czyli spotkania dzieci i młodzieży z ubogich lub zagrożonych wojną, konfliktami czy też konsumpcjonizmem środowisk. I integrowanie się przez sztukę. W Warszawie, Wrocławiu i Wałbrzychu przez trzy tygodnie przygotowują się do przedstawienia, w którym zaprezentują siebie i swoją kulturę. To już 12 lipca. Teraz goście mieszkają w polskich rodzinach.
 
Meble w nutelli
Dom Kultury Wrocław–Zachód. Rozległy hol na pierwszym piętrze jest wypełniony dziećmi. Dwie, może dziewięcioletnie, Meksykanki kręcą się wokół w kloszowanych spódnicach w koronkowe pasy. Trzech romskich chłopców stroi gitarę. – Za chwilę będę mogła z panią porozmawiać – Justyna Warecka, producent wykonawczy Brave Kids, jest wyraźnie zaaferowana. – Zadzwonię tylko po lekarza, ponieważ jedna z dziewczynek ze Słowacji ma temperaturę – dodaje.
Wśród żartów, szeptów i zabaw korytarzem przemykają rodzice, przyprowadzając swoje i goszczące u nich dzieci. Z Gruzji, Ukrainy, Słowacji, Meksyku i Maroka. – Przyjmujemy je w naszym domu po raz trzeci – mówi Ewa Tarczyńska, mama Natalki (7 lat) i Mai (13 lat), konsultantka systemów informatycznych. – Gdy kilka lat temu zobaczyłam przedstawienie organizowane przez dzieci, zachwyciła mnie ich radość, i postanowiliśmy w niej uczestniczyć.
– Słysząc opowieści rodziców o gościach z Afryki czy Indii, przyjeżdżających w jednej parze bielizny, którą wieczorem sobie prały – chciałem umożliwić moim chłopcom szersze spojrzenia na świat. Doświadczenie, że istnieją standardy inne niż posiadanie najmodniejszych i najnowszych gadżetów – mówi Tomek Rodak, tata Mikołaja i Tymona (13 i 5 lat), kierownik w IT.
Na korytarzu Domu Kultury jest coraz gwarniej; z trudem słyszę moich rozmówców. – Chodź, chodź. Bo opowiadasz ciekawe historie – pani Ewa zachęca do rozmowy ze mną przechodzącą właśnie obok elegancką blondynkę, która przywiozła na zajęcia dwóch chłopców z Gruzji. – A potem znów nikt mi nie uwierzy – śmieje się  pani Lucyna, mama 15-letniej Lidki, siadając obok nas. Pani Lucyna dwa lata temu przyjęła do swojego domu szczególnie egzotycznych dla nas gości. – Gościna nastolatków z indonezyjskich slumsów była dla mnie sposobem na okazanie wdzięczności: za bezinteresowną gościnę, której doświadczyliśmy kiedyś w Indonezji. I sposób na kształtowanie mojej tolerancji – wyjaśnia. – Na przykład poprzez zgodę, że moje białe lakierowane meble nie są już na wysoki połysk, ale w nutelli albo curry, a podłoga w łazience zalana – uśmiecha się z błyskiem radości w oku.
 
Spotkanie kultur
Mnóstwo radości, ekscytacji i wyzwań. A im dalej kulturowo oddalony kraj – tym więcej szans na poszerzanie własnej elastyczności, cierpliwości, zrozumienia. – Dużym zaskoczeniem była dla mnie decyzja jednego z moich Marokańczyków, by zachowywać ramadan – mówi pan Tomek. – Planowałem, że skosztują u nas polskich specjałów – gdy jeden z nich  oświadczył, że w ciągu dnia ze względu na muzułmański post nie będzie nic jadł, a po zachodzie słońca – gdy religia już mu pozwala – zje tylko jabłko. Chcieliśmy uszanować jego religijność, jednak gdy zasłabł i lekarz nakazał mu spożywanie posiłków, zacząłem szukać rozwiązań. Jego dorosły opiekun, z którym przyjechał z Maroka, nie chciał go przekonywać do zadbania o zdrowie: sam teraz przez miesiąc pości i podkreśla, że to osobista decyzja chłopca. Trzy dziewczynki u innych znajomych też solidarnie poszczą od wschodu do zachodu słońca. – Z jednej strony niepokoi mnie to – konkluduje. – Z drugiej: obserwuję ich postawę i podziwiam. Bo które z naszych dzieci miałoby tyle silnej woli, by zrezygnować z tylu atrakcji w obcym kraju, w imię religijnego nakazu. To ciekawe doświadczenie, także ze względu na zetknięcie z islamem, który tak mocno potrafią wpuścić w swoje życie.
Chłopcy goszczący u pani Ewy urodzili się na Słowacji. Mieszkają z dziadkami i z piątką rodzeństwa. Poukładani, grzeczni, uprzejmi – mówi o 14-letnim Martinie i 12-letnim Nicoli. – Gdy rano wchodzi do pokoju, łóżko jest zaścielone tak dokładnie, jakby na nim nie spali. U nich w domu, pomimo obecności pięciu chłopców i dwóch dziewczynek, jest podobno spokojnie i cicho. Na początku byli zamknięci, obserwowali, jakie relacje panują w polskiej rodzinie, co można, a czego nie. Teraz, po tygodniu, pomiędzy nimi a Polakami jest widoczna więź. Co robią razem? Od 9.00 do 17.00 dzieci i młodzież mają zajęcia w domu kultury. Potem i w weekendy – czas z rodzinami. Grają razem w gry planszowe, bawią się na dworze, wychodzą na rower, basen, do zoo, sklepów, znajomych. Dwunastolatka i dwie dziewięciolatki z Polski, z którymi rozmawiam na korytarzu przed zajęciami, z ekscytacją opowiadają mi, jak fantastyczny to czas. Wszystko, co się dzieje, jest dla nich ciekawe albo zabawne. Mówią o tym, jak porozumiewają się na migi – gdy brakuje słów. Jak szukają cech wspólnych: znanych wszystkim zabaw, podobnie obchodzonych świąt.
Furorę wśród dzieci z zagranicy robią mecze Euro. Chłopcy z Maroka kibicują naszym zawodnikom bardziej niż dwaj synowie pana Tomka. „Polanda, Polanda” – wykrzykują podczas bardziej ekscytujących momentów nazwę naszego kraju, a po wygranej są wyraźnie zadowoleni. – Ponieważ mecz to po słowacku „zapas” – gdy idziemy do sklepu, kupujemy chipsy i colę „na zapas” – śmieje się z zabawnej gry słownej pani Ewa.
– To fajna przygoda dla nas i dla chłopaków. Poznawanie alternatywnych sposobów na życie, które daje nowe możliwości patrzenia i rozwija – podkreśla Tomek Rodak. – To, co niekiedy mamy okazję oglądać w telewizji, tu doświadczamy „od środka”. Są też sytuacje, które zaskakują swoim podobieństwem. Na przykład w zeszłym roku, goszcząc dzieci z Ukrainy, spodziewałem się kogoś z ubogich rodzin. Tymczasem zaraz po wejściu do domu moi goście poprosili o hasło do wi-fi, bo chcieli podłączyć swoje smartfony.
 
Cyrkowcy na śmietnisku
Pani Lucyna, która przed chwilą dosiadła się do naszego stolika, ma jeszcze piętnaście minut do  wyjazdu do pracy. To akurat tyle, by krótko dokończyć opowieść o swoim najbardziej egzotycznym doświadczeniu podczas Brave Kids: goszczeniu dwóch chłopców z Indonezji. – Różne ich zachowania – jak fascynację odkurzaczem czy śmieciarką – zrozumiałam bardziej, gdy odwiedziłam ich rodzinny dom w Dżakarcie – mówi. – Pomimo że widzieliśmy już slumsy w Kambodży i Indiach, to to, co zobaczyliśmy w Indonezji, przerosło nas. Do schronienia  zbudowanego z odpadów, które nazywali domem, szło się przez monstrualne śmietnisko, gdzie śmierdziało i brzęczało. Na ich „osiedlu” ludzie żyją z tego, co znajdą na wysypisku, na sto rodzin mają jeden szlauch do mycia. Dzieci nie chodziłyby do żadnej szkoły, gdyby nie zachodnie organizacje. Dzięki stowarzyszeniu cyrkowców Red Nois z Danii, które integruje dzieci przez sztukę, mogli pierwszy raz w życiu opuścić granice slumsów i przyjechać do Polski. Rodzice chłopców okazali się wyciszeni, spokojni, delikatni w komunikacji (porozumiewali się przez tłumacza). Utrzymywali się ze zbierania na wspomnianym śmietnisku kubeczków po jogurtach (każdy ma tu swoją specjalizację). Byli zachwyceni doświadczeniami synów, bogactwem i możliwościami, jakie daje Polska. Zastanawiali się, do czego służą prezenty takie jak szampon czy mydło, a album z pamiątkowymi zdjęciami z naszego kraju postanowili podarować swoim dzieciom w posagu.
Szansa
– Czy przez taki wyjazd do Polski bardziej pomagamy czy przeszkadzamy tym ludziom?  – pytam panią Lucynę. – Być może rozbudzamy marzenia i przysparzamy bólu, pokazując coś, czego i tak, ze względu na struktury społeczne w ich kraju i brak środków, nie będą mogli osiągnąć? – Myślę, że wyjazd niczego im nie zabrał – moja rozmówczyni jest o tym przekonana. – A być może dał dużo.  Lame – jeden z chłopców – uwierzył, że gdy się zaangażuje w pracę, uzyskuje wymierne efekty (na projekt Brave wysyłano najbardziej pilne dzieci). Chce wydostać się ze slumsów i być cyrkowcem, muzykiem albo inżynierem. Rodzice cieszą się, że – być może – nie będzie musiał powielać wzorca ich życia. Ziarno – czyli to, że zobaczył dużo więcej niż otaczające go do tej pory slumsy, i poznał, co jeszcze innego można w życiu robić – zostało zasiane. To, jak poprowadzi swoje życie, zależy od wielu zewnętrznych i wewnętrznych czynników.
A co gościna młodych osób z różnych stron świata daje polskim rodzinom? – Odkrywanie możliwości porozumiewania się, mimo barier językowych i kulturowych, nowe pasje, otwartość na języki. I odkrywanie nakierowane na to, co łączy: że pomimo wielu nieraz zaskakujących i stanowiących wyzwanie różnic każde dziecko ma podobne pragnienia i z podobnych rzeczy się cieszy.
Głównym celem w projekcie Brave jest wymiana pomiędzy osobami i kulturami – mimo niewygód, lęków, wątpliwości, różnic. Obopólny rozwój. Nie wychowywanie, zmienianie, lecz dzielenie się tym, kim się jest, i przyjmowanie drugiego takim, jakim jest. To otwiera, inspiruje do pytań, do określenia i pogłębienia własnej tożsamości, poszerza horyzonty.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki