Logo Przewdonik Katolicki

Trzeci raz Wrocław!

Dorota Niedźwiecka
fot. ADAM HAWAŁEJ/ PAP EPA

Po raz pierwszy rozmawialiśmy z ludźmi zza zachodniej granicy. I leczyliśmy się z kompleksów bycia z „siermiężnego świata” – mówi Olgierd, uczestnik Europejskiego Spotkania Młodych we Wrocławiu w 1989 r. Od 28 grudnia stolica Dolnego Śląska będzie gospodarzem spotkania po raz trzeci.

To w 1989 r. było przełomowe. Gdy runął mur berliński, ludzie z Zachodu i zza żelaznej kurtyny po raz pierwszy spotkali się w tak licznym gronie. Kolejne, w 1995 r. wciąż zachwycało polską gościnnością: w rodzinach przygotowano więcej miejsc niż przybyło młodych!
To, które w najbliższych dniach się rozpocznie, znów będzie budować bliskość między chrześcijanami różnych wyznań i jeszcze większy szacunek do własnego wyznania. W myśl Jana Pawła II, że „jedność chrześcijan nie dokona się ani przez absorpcję, ani przez fuzję tylko przez obdarowanie się genialnością”.
 
Droga do jedności
Mówiąc innymi słowami, papież wskazywał, że ekumenizm nie dokona się przez wymieszanie wyznań ani wchłonięcie jednego przez drugie. Nie możemy rezygnować z ważnych aspektów naszej wiary tak, aż staniemy się do siebie podobni, ani nakazać rezygnacji innym z tego, co dla nich istotne.
– Jedność jest możliwa przez spotkanie, podczas którego zamiast przekonywać do swoich racji, otworzymy umysł i serce – wyjaśnia br. Marek, pierwszy Polak wśród braci Taizé i współorganizator Europejskich Spotkań Młodych we Wrocławiu. – Będziemy słuchać z szacunkiem do rozmówcy, który urodził się w innym niż ja wyznaniu, odkrywać rzeczy cenne, które w mojej wierze nie przeszkadzają, lecz ją ubogacają.
To charyzmat Taizé. Takiego ekumenizmu doświadczają młodzi we Wrocławiu.
– To była niezwykła przygoda intelektualna – mówi o spotkaniu w 1989 r. Olgierd Unold, pięćdziesięcioparolatek, mąż i tato czwórki dzieci, a wówczas współorganizator. – Po raz pierwszy rozmawialiśmy z ludźmi zza zachodniej granicy. Chcieliśmy wiedzieć, jak wierzą, czym żyją. A widząc w ich oczach zachwyt naszą wiarą i zaradnością, leczyliśmy się z kompleksów bycia z „siermiężnego świata”.
Podczas obu spotkań we Wrocławiu pielgrzymów poruszała gościnność Polaków. Po raz pierwszy od dwunastu lat zakwaterowano wszystkich uczestników w rodzinach. Przybyszów fascynowała nasza żarliwość w wierze, wypełnione młodymi ludźmi kościoły, rzesze ministrantów. A rozmowy w domach pogłębiały proces pojednania między polskimi i niemieckimi rodzinami, które często po raz pierwszy dzieliły się osobistymi opowieściami o wojennych przeżyciach.
 
Żywioł młodości
W tamtych czasach w Polsce nie była jeszcze tak powszechna modlitwa charyzmatyczna czy spotkania w grupach dzielenia. Nie było materiałów, które podpowiadałyby jak w Piśmie Świętym znajdować nie kierunki, lecz konkretne wskazówki do własnej sytuacji życiowej. Taizé zaradzało postkomunistycznym brakom, sprawiało, że przez prostą modlitwę medytacyjną Bóg stawał się bliższy sercom. Ludzie doświadczali, jak bariery znikają, a wszyscy mogą modlić się wspólnie.
– Niesamowicie istotne było, że ludzie na Taizé nie rozmawiają o różnicach, lecz starają się żyć we wspólnocie – wspomina Dariusz Broniszewski, 43-latek, mąż i ojciec czwórki dzieci. – Byłem zafascynowany, że np. w grupie biblijnej dzieliliśmy się, jak Bóg działa w naszym życiu, a dopiero potem odkrywaliśmy, że jesteśmy z różnych Kościołów. Bycie razem w dobrej atmosferze było możliwe, bo nie skupialiśmy się na różnicach. Widzieliśmy naszą różnorodność i wielkowymiarowość kulturową, a skupialiśmy się na tym, jak żyć wiarą na co dzień.
Anna Unold, wówczas dziewczyna, a dziś żona Olgierda, pamięta wspólną zabawę sylwestrową we wrocławskiej stołówce. Tu także nieważne było, kto w jakim języku mówił i jakiego był wyznania.
– Ogarnął nas żywioł młodości – wspomina. – Radość. Poczucie jedności. Teraz, gdy słyszymy o działaniach ekumenicznych, przed oczami mam Taizé.
 
Katolickość w Taizé
Gdy br. Marek organizował pierwsze wrocławskie spotkanie, był już 22 lata we wspólnocie. Miał za sobą kilkanaście Pielgrzymek Zaufania przez Ziemię i wielogodzinne rozmowy z o. Karolem Meissnerem na temat „protestanckości” Taizé. Ze spokojem i metodycznie odpowiadał na wątpliwości.
– Trzeba jasno powiedzieć, że to nie jest wspólnota protestancka, lecz ekumeniczna – wyjaśnia. – Br. Roger zakładał ją, by zbudować jedność chrześcijan. A jedność nie może być niekatolicka. Jedność to katolickość.
Bracia szybko zrozumieli, że sercem jedności jest katolicka Eucharystia. I tu nie można szukać kompromisów, lecz próbować zrozumieć tę wiarę. Dlatego, gdy po Soborze Watykańskim II do wspólnoty zaczęli wstępować katolicy, stało się jasne, że w Taizé wszyscy bracia będą gromadzić się wokół jednego ołtarza – stając się przypowieścią o jedności – lub wokół kilku ołtarzy, stając się przypowieścią o podziale. Pastorzy zrezygnowali z odprawiania Wieczerzy Pańskiej i w kościołach Taizé zaczęto celebrować tylko katolicką Mszę św., w której uczestniczą wszyscy bracia – bo wszyscy wierzą w rzeczywistą obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Inne nabożeństwa są odprawiane ze względu na przedstawicieli innych wyznań.
– Br. Roger nie wyparł się protestantyzmu i pozostał wierny wizji wspólnoty, którą dzielił z papieżami: Janem XXIII, Pawłem VI i Janem Pawłem II – podkreśla br. Marek. Dostrzegał, że istnieje droga, pozwalająca nie odcinać się od korzeni wiary, której skarb przekazali rodzice i w której ktoś został ochrzczony, i równocześnie odkrywać prawdę. Zwłaszcza że teraz wszystkie główne wyznania protestanckie, poza baptystami, i katolicy uznają nawzajem swój chrzest.
 
Boży plan
– Poprzednie spotkanie odbyło się raptem pięć lat wcześniej, a tu znów młodzi z całej Europy mieli zawitać w stolicy Dolnego Śląska. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, jak bardzo to spotkanie wpłynie na moje późniejsze życiewspomina Darek Boliszewski. Kilka miesięcy wcześniej wyjechał do Taizé z zamiarem, że zostanie bratem, a tu trzeba było wracać do kraju, by przygotować spotkanie.
– Powierzając mi kolejne zadania, bracia okazywali ogromne zaufanie – wspomina. – To uwalniało w człowieku tak młodym jak ja wszystkie moce sprawcze. Wspinałem się na wyżyny możliwości i kreatywności. Miałem zaledwie 19 lat, a byłem odpowiedzialny za organizację miejsca do modlitwy, a potem za kontakty przybyszów z różnych krajów.
W Taizé Darek nauczył się, że nasze życie zmienia się na tyle dynamicznie, że plan Boży na nie odkrywa się każdego dnia: poprzez modlitwę i czytanie Pisma Świętego.
– Na tym polega odkrywanie genialności Kościołów, o którym mówił Jan Paweł II – podkreśla br. Marek. – Dla mnie tą „genialnością”, ogromnym skarbem było budowanie osobistej relacji z Żywym Słowem, w której celują protestanci, a w liturgii prawosławnej zafascynowały mnie śpiewy, kult ikony – którą przecież medytujemy w Taizé, i głęboka uważność nakierowana na znaczenie zmartwychwstania. A Matka Boża Częstochowska, której wizerunek miał br. Roger w swoim pokoju, od początku poruszyła mnie i zbudowała między nami solidny most. Matka Boża jest też przecież w Taizé patronką jedności i modlimy się także przed Jej ikoną.
 
Miasto spotkań
Dla Anny i Olgierda spotkania młodych były jednym z elementów chrześcijańskiego życia. Dziś wraz z dorosłymi już dziećmi chętnie uczestniczą w modlitwach Taizé, a pielgrzymów przybywających na Europejskie Spotkanie Młodych przyjmą także w tym roku. Br. Marek pod wpływem spotkania ze wspólnotą zmienił całe swoje życie. Darek w Taizé odkrył powołanie do życia rodzinnego. A gdy 18 lat później jego ukochana żona zmarła na raka, a on pozostał sam z dwójką dzieci, łatwiej mu było przechodzić przez piekło bólu i znajdować nowe rozwiązania z Jezusem. A potem, w dynamice życia, rozeznawać z Pismem Świętym, jak budować rodzinną przyszłość. – Nie wyobrażałem sobie wówczas, by ktoś zajął miejsce żony, ale Pan Bóg miał dla mnie swój plan – mówi. – Dziś z moją drugą żoną Natalią tworzymy szczęśliwą sześcioosobową rodzinę i staramy się robić to, czego nauczyłem się w Taizé: swoje codzienne życie budować na fundamencie wiary i modlitwy.
Wrocław miał ogromne znaczenie dla ukrytej we Francji wioski. Po pierwszym spotkaniu podwoiła się liczba przyjeżdżających do Taizé, a br. Marek jest już nie jedynym, lecz jednym z czterech braci Polaków. Ludzie ze Wschodu i Zachodu zaczęli wspólnie podejmować ważne tematy, na przykład: co znaczy być chrześcijaninem w konkretnych zawodach. I jakkolwiek ktoś chciałby rozumieć popularne dziś hasło „Wrocław, miasto spotkań”, swój początek ma ono w tym głęboko chrześcijańskim wydarzeniu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki