Niejednokrotnie słyszałem, że wspólnota z Taizé to synkretyzm wyznaniowy. Brzmi dość skomplikowanie, ale już tłumaczę. Synkretyzm z definicji to wybiórcze łączenie elementów pochodzących z nauczania i życia różnych wspólnot i Kościołów chrześcijańskich. Nie prowadzi on do prawdziwej jedności odmiennych wspólnot, bo udaje, że chrześcijanie nie różnią się zasadniczo w swoich poglądach. Synkretycy wybierają więc elementy wspólne, a to, co dzieli, przemilczają lub uznają za nieważne.
Synkretyzm?
Z takim zarzutem spotyka się Taizé, ponieważ faktycznie wydobywa z różnych denominacji chrześcijańskich to, co dla nich charakterystyczne. Z prawosławia czerpie medytacyjny śpiew podczas liturgii oraz prostotę ikon, które pomagają w modlitwie. Protestantyzm koncentruje na słowie Bożym, które bracia rozważają trzy razy dziennie podczas modlitwy i pozostają w ciszy na zasłuchaniu się sercem w natchnienia Ducha, który mówi przez Pismo Święte. Wszystkie spotkania w Taizé opierają się na rozważaniu słowa Bożego lub poszukiwaniu jego praktycznego zastosowania w życiu społecznym, a nawet politycznym. Katolicyzm natomiast przynosi dar święceń kapłańskich wybranych braci, którzy sprawują dla wspólnoty Eucharystię. Ponadto brat Roger, założyciel wspólnoty, podkreślał przechowany w Kościele katolickim dar sługi komunii, którym jest papież. Od początku wspólnota pozostaje w ścisłych relacjach przyjaźni z każdym z kolejnych papieży, zaczynając od Jana XXIII. Brat Roger miał zawsze przy swoim łóżku jego dziennik i fascynował się jego przesłaniem pokoju. Bracia regularnie odwiedzają również Rzym, aby posłuchać rad następcy św. Piotra wobec przyszłości wspólnoty i nie robią niczego, co papież wyraźnie wskazywałby jako sprzeczne z budowaniem jedności chrześcijan.
Nie będę się więc obrażał na tych, którym wydaje się, że Taizé to synkretyczne połączenie różnych wyznań, bo to zupełna nieprawda. Przede wszystkim dlatego, że synkretyzm to przemilczanie różnic, a w Taizé każdy z braci pozostaje członkiem własnego Kościoła nawet wtedy, gdy składa śluby we wspólnocie. Pozostaje w pełni protestantem, katolikiem lub prawosławnym (upraszczając rozróżnienie wielu wyznań). Jedynym wymaganiem jest uznanie katolickiego rozumienia Eucharystii, a co za tym idzie, przyjęcie daru święceń prezbiteratu w sukcesji apostolskiej. Przypomnę, że w katolickim prawie kanonicznym istnieje możliwość udzielania Komunii św. tym, którzy wyznają wiarę w Eucharystię na sposób katolicki (uznają realną, rzeczywistą i substancjalną obecność Chrystusa w konsekrowanej hostii), choć sami pozostają członkami innych Kościołów. Oczywiście nie jest to praktyka zwyczajna, ale stosowana w okolicznościach nadzwyczajnych. Nie zmienia to faktu, że taka możliwość istnieje. W przypadku Taizé kolejni papieże potwierdzają możliwość udzielania Komunii wszystkim braciom, a pamiętamy również moment, gdy papież Benedykt XVI sam udzielił jej bratu Rogerowi na placu św. Piotra. W bazylice św. Piotra w Rzymie, podczas Europejskiego Spotkania Młodych, brat Roger mógł więc szczerze wyznać: „Pogodziłem moje protestanckie pochodzenie z tajemnicą wiary Kościoła katolickiego, nie zrywając z kimkolwiek”.
Duchowe źródła wiary
Eucharystia sprawowana przez jednego braci ze święceniami prezbiteratu była jedną z kluczowych decyzji wspólnoty podjętą w celu budowania widzialnej jedności chrześcijan. Cokolwiek więc powiedzielibyśmy o cytowanych słowach Jana Pawła II, że do Taizé przybywa się jak do źródła, należy odnieść je ostatecznie do Komunii z Chrystusem i między braćmi, która czerpie ze źródeł Eucharystii. To natomiast, co wyraźnie różni braci oraz wszystkich przybywających do Taizé pielgrzymów nie tyle jest przemilczane, ile raczej w ciszy modlitwy przeżywane jako wezwanie do wspólnego poszukiwania prawdy w miłości. Brat Roger podkreślał, że niczego nie osiągnie ekumenizm, który stanie się intelektualną debatą i szukaniem uzgodnień doktrynalnych, jeśli wcześniej nie będzie sięgał do duchowych źródeł wiary, do samej istoty chrześcijaństwa, jaką jest komunia ze zmartwychwstałym Chrystusem. Budując pierwsze wspólnoty studenckie w Genewie, obawiał się wykształconych teologów, którzy niewłaściwie położą akcenty i będą nieustannie rozbijać możliwą jedność ducha. W tym sensie Taizé nie pomija prawdy o rozdarciu wewnątrz Kościoła Chrystusa, ale jednocześnie wskazuje na to, co na drodze pojednania, nawet przy wielu dzielących nas poglądach, możliwe jest już dziś. Brat Marek powiedział kiedyś, że „bez osoby Jezusa Chrystusa nic by się nie zrozumiało z Taizé, nic ważnego by się tam nie wydarzyło”.
„Pokój w sobie”
W czym więc ukryta jest fascynująca siła tej wspólnoty, do której od dziesiątek lat przybywa tysiące młodych ludzi? Aby to wyjaśnić, brat Roger cytuje św. Ambrożego z Mediolanu: „Zacznijcie dzieło pokoju w sobie, byście sami napełnieni pokojem, mogli nieść pokój innym”. Słowo „pokój” jest kluczem do zrozumienia tego niezwykłego poruszenia, które przyciąga do Taizé. Nie chodzi jedynie o brak wojny ani o rozwiniętą tolerancję. Ludzie, którzy nie wchodzą sobie w drogę, nadal mogą pozostać dla siebie obcy, a ich myśli może wypełniać lęk. Pokój, o którym pisze Ambroży, to „pokój w sobie”. „Gdyby udało się zgłębić ludzkie serce – pyta brat Roger – co znaleźlibyśmy? Zaskoczyłoby nas spostrzeżenie, że w samej głębi człowieka kryje się czekanie na obecność, milczące pragnienie komunii”. Pokój serca rodzi się więc ze zdziwienia obfitością tej intuicji, która wyłania się z głębi ludzkiego serca. To ona jest darem Ducha Świętego, który prowadzi do odkrywania tajemnicy bezwarunkowej akceptacji, jaką daje Bóg każdemu człowiekowi. Duch Święty wszystko wyprzedza. Miłość, którą obdarza, jest wcześniejsza wobec wszelkich ludzkich myśli, które nas oskarżają lub zamykają w zranieniach przeszłości. Cała tajemnica prawdy o Bogu jest już w całości obecna w duszy, która z natchnienia Ducha Świętego szuka Boga.
Brat Roger napisał: „Co roku podczas prywatnej audiencji pragnę uradować serce papieża Jana Pawła II, dzieląc się z nim nadzieją, jaką pomógł nam odkryć. Kiedyś udało mi się mu powiedzieć, jak bardzo jego przenikliwa intuicja – Chrystus jednoczy się z każdym człowiekiem bez wyjątku, nawet jeśli on nie zdaje sobie z tego sprawy – może ułatwić jasne rozumienie wiary na całej ziemi”. Wiara według brata Rogera ma swój początek w obecności Ducha, który przemawia najpierw przez ludzkie pragnienia. Od wewnątrz przekonuje jednak człowieka do prawdy o bliskości zmartwychwstałego Chrystusa, nawet wtedy, gdy on Go jeszcze nie poznał w Kościele. Właśnie dlatego, dopowiada brat Roger, słowem, które wyraża początek wiary jest „zaufanie”. Chodzi o ufność, powtórzę, wobec obfitości duchowej intuicji, która cicho podpowiada o istnieniu miłości prawdziwej, o istnieniu Boga, który jest miłością. Prowadzi jednak w końcu do zaufania wobec Osoby, Jezusa Chrystusa, który jest jej źródłem. Wyznanie wiary w Chrystusa, który miłość objawia, staje się spełnieniem ludzkich pragnień i inspiracją do dalszego odkrywania Jego woli; poszukiwania Boga, który jest zawsze większy.
Cluny i Taizé
Taizé, ta mała wiosna Kościoła, jest drogowskazem ku duchowej odnowie chrześcijaństwa. Nie przez przypadek wspólnota znajduje się w niewielkiej odległości od Cluny, miasteczka, które stało się źródłem średniowiecznej odnowy Kościoła europejskiego. Cluny i Taizé to znaki duchowej odnowy Kościoła, które odsłaniają siłę wiary prostej, ufnej i pokornej; takiej, która wyznaje pierwszeństwo Boga przed ludzkimi osiągnięciami. Świat nie uwierzy przez to, że się przed nim pochwalimy naszą doskonałością moralną, ale gdy zostanie pociągnięty fascynującą tajemnicą pokoju serca, który jest darem Ducha. Życie moralne przyciąga do Boga tylko wtedy, gdy odsłania przemieniającą serce moc Ducha, a takiego świadectwa można spodziewać się jedynie po człowieku pokornym. Brat Roger pisał: „Chcemy być dla młodych ludzi osobami, które ich wysłuchają; nie chcemy być mistrzami duchowymi. Chcemy ich słuchać, aby mogli nie tylko wyrazić swoje ograniczenia, odsłonić rany, ale także odkryć wewnętrzne dary. Aby nade wszystko zdołali przeczuć, czym jest życie w komunii z Bogiem, z Chrystusem, z Duchem Świętym”.
Kiedy myślę o Kościele współczesnym, także o nas w Polsce, chciałbym, aby on również postawił na zaufanie i żył nadzieją, której nie daje nam żadne ludzkie zabezpieczenie: prawne, państwowe czy ekonomiczne. Nie daje go rozwinięta kościelna organizacja. Ułudą jest skuteczność ewangelizacji oparta na ludzkiej kalkulacji. Razem z nią wpadamy w pułapkę braku zaufania, skoncentrowania na sobie i własnej doskonałości. Kościół odnowiony duchowo nie żyje w lęku! Nie dominuje w nim wzajemne osądzanie i doszukiwanie się błędów. Jest Kościołem, który nie dąży do ludzkiej perfekcji. Wiarę wzbudza w nim Duch Święty, który posługuje się ludźmi, którzy postanowili Bogu oddać z ufnością własne życie oraz, z wyrozumiałością wobec ludzkiej słabości, głoszą Boże przebaczenie i szukają pokoju razem z braćmi.