Wzruszyła mnie postawa jednego z poznaniaków, który przyjechał wczoraj do mojego kościoła, aby przeżyć niedzielną Mszę w dniu śmierci papieża z księdzem, który, jego zdaniem, powiedział o Franciszku tyle dobrych słów. Dodał też – co mnie bardzo ucieszyło – że potrafiłem wyjaśniać jego nauczanie w sposób klarowny i przekonywujący. Nie piszę tego po to, aby się chwalić, ale żeby kolejny raz podkreślić, że naprawdę jestem do tego papieża głęboko przekonany i wsłuchuję się z ogromną uwagą w jego nauczanie. Jest ono nie tylko jego osobistym przesłaniem dla Kościoła i ludzkości, ale wierzę, że w znacznej części –stanowiąc oficjalne nauczanie Kościoła – jest coraz pełniejszym odsłanianiem prawdy objawionej. Spróbuję więc i teraz, po jego śmierci, która rzeczywiście bardzo mnie zabolała, wspomnieć o kilku takich wątkach, które spotkały się z głębokim nierozumieniem, także w Polsce.
Synodalność albo przemoc
Te słowa usłyszałem od jednego z księży podczas spotkania synodalnego dla proboszczów w Sacrofano pod Rzymem. Był on przekonany, że papież Franciszek genialnie dostrzegł czułe struny struktur kościelnych, w których mogą się rodzić nadużycia. Okazało się z czasem, że ten ksiądz jest odpowiedzialny w swojej diecezji za prewencję dotyczącą wykorzystania w Kościele. Swoje mocne słowa uzasadnił. Pozwólcie, że je sparafrazuję: „jeśli władza kościelna, także ta na najniższych szczeblach hierarchii, nie będzie w żaden sposób poddawana weryfikacji przez pozostałą część ludu Bożego (bo księża też oczywiście są częścią tego ludu), jeśli nie będziemy budować struktur bardziej otwartego i szczerego dialogu oraz przestrzeni kościelnych do wspólnego rozwiązywania spraw, to w konsekwencji zawsze wpadniemy w pułapkę przemocy. I nie będzie to pułapka założona przez kogoś z zewnątrz, przez rzekomego «wroga Kościoła», ale przez nas samych, nawet nieświadomie”.
Trudno się z tymi słowami nie zgodzić, bo jeśli Kościół nie będzie miał odwagi stawać się „domem i szkołą komunii”, o czym na progu nowego tysiąclecia pisał również Jan Paweł II, staniemy się nie tylko mało wiarygodni w społeczeństwie zdemokratyzowanym i kulturze równej godności każdego pojedynczego człowieka, ale również zamknięci na działanie Boga, który przemawia przez cały lud Boży. Nawet jeśli – i to rzeczywiście jest ważne podkreślenie – rozeznanie końcowe pozostawia się charyzmatowi pasterskiemu duchownych. Bo to, że Bóg mówi przez wszystkich ochrzczonych, jest oficjalnym nauczaniem Kościoła, o którym tylko przypomniał Sobór Watykański II. Synodalność nie jest więc wynalazkiem na trudne czasy, jest samą istotą Kościoła, jeśli chce on być Kościołem Jezusa Chrystusa.
Nieszczęsny paradygmat rozeznawania
Papież poszedł jednak dalej. I uważam, że nie w kontrze do swoich poprzedników, szczególnie nie do Jana Pawła II. Uznał bowiem, że kluczową sprawą dla ocalenia ważności dialogu, jaki Bóg toczy z każdym człowiekiem i z całym ludem Bożym oraz dla ochrony przed nadużyciami władzy wobec wolności człowieka (o czym również pisał bardzo klarowanie papież Paweł VI), jest ocalenie godności ludzkiego sumienia. Papież Franciszek był i chyba nadal będzie posądzany w tym kontekście o relatywizowanie nauczania Kościoła, a nawet samych norm moralnych. Choć znowu, także w tym punkcie, papież wprost odwołuje się do nauczania Kościoła, szczególnie do tekstów Soboru Watykańskiego II, który jasno naucza, że sumienie człowieka, nawet to osłabione przez błędy, jest dla niego najwyższym organem rozstrzygania tego, co dobre i co złe, co prawdziwe i fałszywe, co naprawdę piękne, a co brzydkie, nawet jeśli ukrywa się pod pozorem powierzchownej ładności. Bo dobro zawsze nosi w sobie jakieś ukryte piękno, a prawda jest estetycznie pociągająca. Słusznie Benedykt XVI zwrócił jednak uwagę na możliwość niewłaściwego formowania własnego sumienia, co prowadzi do wypaczeń jego funkcjonowania, do uznania za piękne tego, co moralnie jest po prostu brzydkie. Rzeczywiście, sumienie człowieka może łatwo stać się siedliskiem nagromadzonych błędów i fałszywych przekonań. Ale nawet wtedy sumienie zachowuje swoją godność i nie traci najgłębszego kontaktu ze swoim wewnętrznym głosem, który mówi „tak, tak, nie, nie”.
Dlatego papież Franciszek proponuje, można by powiedzieć, że bardzo jezuickie rozwiązanie: nie wymagajmy od sumienia konkretnego człowieka, aby od razu wszystko należycie rozstrzygało. Nie wywierajmy też presji na to sumienie przez budzenie niepotrzebnego lęku tam, gdzie osoba rozeznająca swoją sytuację jest naprawdę otwarta na szukanie pełniejszej o sobie prawdy. Dlatego też Franciszek proponuje, aby rozeznanie dokonywało się we wspólnocie, a więc w relacjach, czyli było najpierw akceptacją osoby z całą jej historią, następnie towarzyszeniem jej w drodze przyglądania się sobie, w następnym kroku stawało się pomocą w rozeznaniu tego, co jest dobre, a co złe, biorąc pod uwagę wszystkie zaangażowane w daną sytuację osoby, aby zakończyć integracją tego konkretnego człowieka z innymi, szczególnie z tymi, którzy mogli czuć się najbardziej dotknięci. Inaczej mówiąc, papież proponuje, aby „przyjąć, towarzyszyć, rozeznawać i integrować”. I gdzie tu relatywizm?
Okrągłe słowa w kulturze postprawdy
Najbardziej bolało mnie zawsze to, że papież Franciszek był zbyt często traktowany przez niektórych polskich duchownych czysto „dyplomatycznie”. Dyplomacja to dobry sposób rozwiązywania konfliktów, gdy nie mówi się wszystkiego od razu, kiedy pozwala się sprawom dojrzewać. To otwartość na innych, gdy się z nimi nie zgadzamy. To postawa szukania punktów wspólnych. Nie o takiej jednak dyplomacji mówię, bo taka na pewno by się przydała osobom, które nie znajdowały usprawiedliwienia dla wszystkich słów i gestów papieża. Zresztą miały do tego prawo.
„Dyplomacja”, o której wspominam, nie bez powodu zapisana jest w cudzysłowie. Jest to raczej rozumienie potoczne tego słowa, które kojarzy się z przemilczaniem i udawaniem, że ktoś jest ważny, że jego słowa są ważne, podczas gdy w kuluarach jest obśmiewany czy wręcz negowany. Wiem, że nie dotyczy to nas wszystkich, może nawet nie większości. Ale spotykałem się z tą ukrywaną negacją wystarczająco często, żeby dostrzec jej dramatyczny efekt: radykalne podziały na zwolenników i krytyków papieża, brak zaufania do oficjalnego nauczania Kościoła i mocno nadwyrężone posłuszeństwo. Negacja papieża i nauczania oficjalnego Kościoła, jakie miały miejsce w czasie jego pontyfikatu, nie pozwoliły na utrzymanie wewnętrznej jedności Kościoła w Polsce. Podtrzymywaliśmy formy i używaliśmy okrągłych słów, ale poszliśmy raczej drogą budowania własnej agendy działań kościelnych, proponując alternatywne wobec Stolicy Apostolskiej rozumienie Tradycji Kościoła.
Bolesny dialog uzdrawia
Zdecydowanie wolałem rozmawiać z tymi, którzy wprost z papieżem się nie zgadzali i wyrażali to publicznie, a więc musieli także swoje stanowisko uzasadnić i zmierzyć się z jego konsekwencjami. Choć i w tym przypadku – o czym wielokrotnie pisał kard. Joseph Ratzinger zanim został papieżem – należy zachować duszpasterską roztropność, aby swoich osobistych przekonań nie przedkładać nad dobro wspólnoty.
Do osób, które potrafiły wziąć odpowiedzialność za niezgadzanie się z papieżem Franciszkiem, na pewno należeli biskupi afrykańscy. Ci w większości nie zgodzili się na wprowadzenie w swoich diecezjach możliwości błogosławienia osób homoseksualnych, które przychodzą o nie prosić, będąc parą. A jednocześnie to właśnie oni dyplomatycznie – pisane już nie w cudzysłowie – zapewnili o swojej gotowości do dalszych rozmów i lepszego zrozumienia stanowiska Stolicy Apostolskiej w tej sprawie. Mówiąc krótko, biskupi afrykańscy okazali się bardzo roztropni: wyrazili sprzeciw, a jednocześnie pokazali, że są otwarci na dialog. Zresztą w tej sprawie papież Franciszek szybko zareagował, podkreślając fakt, że wprowadzanie proponowanych rozwiązań wymaga lokalnego rozeznania. W jakimś sensie przyznał więc im rację.
W tym samym czasie w innych regionach świata niektórzy biskupi czy nawet całe lokalne episkopaty „dyplomatycznie” uznały, że nic się nie stało. Że to, co zaproponowała Stolica Apostolska, niczego właściwie nie zmienia w naszym katolickim podejściu do tych osób. W Polsce natomiast, niezależnie od oświadczenia episkopatu, opublikowana została przez ważne środowisko kościelne obszerna broszura, która dotarła do setek tysięcy ludzi. W tej broszurze mogliśmy przeczytać m.in., że Stolica Apostolska zerwała z Tradycją Kościoła. Takich pokątnych wypowiedzi (pewnie jakoś uzasadnionych…) było znacznie więcej. Ktoś mógł przecież nie zgadzać się w jakimś obszarze nauczania z papieżem. Czy nie zabrakło jednak „afrykańskiej dyplomacji”? Co z milczeniem tych, którzy nie zgadzali się z przeslaniem tej broszury?
---
Pontyfikat Franciszka był burzliwy. Był w jakimś sensie nawet rewolucyjny. Wątpię jednak, czy rzeczywiście bardziej niż ten Jana XXIII czy Jana Pawła II. Szkoda, że tak niewiele było w tym czasie w Polsce osób, które chciały wyjaśniać jego nauczanie w sposób bardziej pozytywny. I to z ogromną stratą nie tylko dla Stolicy Apostolskiej, ale i przede wszystkim dla samej Polski.