Zastanawiając się, do czego porównać kadrę Adama Nawałki, jedną z ośmiu (sic!) najlepszych piłkarskich drużyn Europy, nasunęła mi się prosta analogia z rodziną. Zaraz potem przypomniał mi się doskonale charakteryzujący nie tylko samą rodzinę, ale przede wszystkim tę konkretną – piłkarską, biało-czerwoną – opis Antoniego Kępińskiego. Znany przed laty psychiatra, ale też humanista i filozof, mówił tak: „Dom rodzinny jest zwykle miejscem, gdzie wyładowuje się nagromadzone w ciągu dnia urazy. Jest miejscem oczyszczenia, w którym można pozwolić sobie na więcej niż poza domem”. Moim zdaniem, jak ulał pasuje do naszych orłów – rodziny targanej problemami, rodziny oczyszczonej, rodziny zdrowej i z optymizmem patrzącej w przyszłość.
Wizja
Francuski turniej pokazał drużynę zjednoczoną, głodną sukcesów, ale i świadomą swojej wartości, niezachłystującą się pojedynczymi sukcesami (remis z Niemcami, wyeliminowanie Szwajcarów). Nad wszystkim czuwał surowy, charyzmatyczny, ale też mający wiele serca dla swoich synów ojciec – Adam Nawałka. Perfekcjonista w każdym calu, nieznoszący sprzeciwu, dbający o realizację co do joty swojej wizji. Zarażający przy tym wiarą w siebie na równi gwiazdy Bayernu Monachium, Sevilli, Borussii Dortmund czy Torino, co szaraczków z Cracovii, Wisły, Legii czy Lecha. Na łamach „Przewodnika” pisałem o koledze z boiska Zbigniewa Bońka tak: „Nawałce charyzmy odmówić nie sposób. Gdzie się pojawi, tam wzbudza respekt i podziw. Zaraża swym ogromnym profesjonalizmem”. Nawałka był legendą jako piłkarz. Choć przez kontuzje niespełnioną. Legendą został też jako trener w krakowskiej Wiśle i biedniutkim zabrzańskim Górniku. Legendą staje się też w reprezentacji. Najpierw pierwszy raz w historii bijąc aktualnych mistrzów świata – Niemców, w eliminacjach do poważnego turnieju, potem na francuskim Euro prowadząc zespół nie tylko, jak to było ostatnio w zwyczaju w trzech meczach grupowych, by zaraz z hukiem odpaść, ale aż do ćwierćfinału. Bez porażki, bo przegranej po rzutach karnych nie traktują jako takową nawet piłkarscy statystycy. I pomyśleć, że jeden trafiony karny dzielił jego „rodzinę” od medalu na Euro. Rodzinę, która znając swoją wartość, potrafi trzymając się razem, iść naprzód.
Ryzyko
Pamiętam, ile wątpliwości wywoływał wybór Adama Nawałki. Trzy lata temu wielu o namaszczonym przez prezesa PZPN Zbigniewa Bońka selekcjonerze wypowiadało się z szacunkiem, ale bez wiary w końcowy sukces. Pierwsze mecze sparingowe przegrywane do zera i pierwsza hurtowa selekcja zawodników zdawała się tylko potwierdzać obawy oponentów. Ale wówczas przyszła wiktoria z Niemcami. Chyba wtedy nie tylko przeciwnicy, ale i kibice, a co ważniejsze sami zawodnicy – piłkarscy synowie trenera Nawałki – uwierzyli, że wizja, którą ten nakreśla ma sens, może się udać. W tych eliminacjach wykuwała się drużyna. Jej synowie nie spuszczali głowy, gdy nie szło. Z pełną determinacją walczyli, bo może los się odwróci (odwrócił się przecież w ostatnich sekundach ze Szkocją). Niby ci sami zawodnicy, co wcześniej, ale już nieprzypominający tych, którzy w grupie wyprzedzać potrafili tylko słabiutkie San Marino. Tamta rodzina musiała sobie poradzić także z konfliktem dwóch najbardziej charyzmatycznych synów: starszego, bardziej doświadczonego, dotąd lidera – Kuby Błaszczykowskiego i młodszego, bezczelnie robiącego zawrotną karierę, sportowo aroganckiego – Roberta Lewandowskiego. Ojciec Adam wcale na początku ich nie pogodził. Mało tego, włożył kij w mrowisko. Odebrał opaskę kapitańską Kubie, na którym opierała się przez lata każda kolejna reprezentacja, którą ten ciągnął w górę, za uszy, na rzecz Lewego, który choć w klubowej piłce pobijał strzeleckie rekordy, w kadrze kompletnie zawodził. Nawałka podjął wielkie ryzyko. Mógł przecież stracić starszego syna, nie wyciskając nic ponad to, co dotychczas z syna młodszego...
Być ponad
Młodszy poczuł się dowartościowany. Lewandowskiego w reprezentacji, dotąd często snującego się po boisku, wymachującego rękoma, sfrustrowanego, któremu dziennikarze obliczali już minuty bez strzelonej bramki, zastąpił Lewy – kapitan, tyrający za dwóch w obronie, pomocy, ataku, wierzący do końca, przywódca grupy, wreszcie strzelec aż 13 goli w dziesięciu meczach, bez których rodzina Nawałki nie pojechałaby na turniej finałowy do Francji. Lewandowski – wódz, który był chyba najbardziej faulowanym na Euro graczem, który choć znów się zaciął, swoje indywidualne statystyki przedkłada nad dobro drużyny, powierzonej mu przez sportowego ojca – Adama Nawałkę. Wreszcie Lewandowski, który dostaje piękną nagrodę w postaci gola z Portugalią, uchylającego bramy piłkarskiego raju. Robert, którego po kolejnym brutalnym faulu rywala ostro broni brat starszy – Kuba Błaszczykowski, a gdy wreszcie trafia, ten sam Kuba serdecznie go ściska. Niezwykłe? Tak, zważywszy na to, że choć znają się od lat i z klubu, i z kadry, to Kuba i Robert przyjaciółmi nie są. „To nie jest żadna tajemnica, że nie mamy już ze sobą wspólnego języka. Nie mamy ze sobą kontaktu. Mieliśmy, ale nasze drogi się rozeszły” – to jedyne trzy zdania, które Błaszczykowski powiedział o Lewandowskim w swojej autobiografii Kuba. W tej samej książce Kuba mówi też o swoim żalu do trenera, że ten odebrał mu opaskę kapitańską w momencie, gdy zmagał się z ciężką kontuzją. „Łatwiej jest zrozumieć coś takiego, jak człowiek wie, że popełnił błąd, dużo ciężej, jak wie, że przecież nic złego nie zrobił”. I mimo tych zadr, mimo braku nadawania na tych samych falach, obaj, a szczególnie Kuba stanęli ponad to, dla dobra domu, rodziny. Jej ojca.
Dobro wspólne
Nawałka swoją decyzją zburzył domową harmonię, jeszcze bardziej antagonizując dwóch charyzmatycznych synów. Wydawało się, że początkowo nie wie, jak sytuację, którą sprokurował, można rozwiązać. Trochę chodził po omacku, najpierw nie powołując Błaszczykowskiego w ogóle, zasłaniając się przy tym jego niedostateczną formą sportową. Ale i w tym największym problemie potrafił znaleźć rozwiązanie. Jak dobry ojciec, który czasem zbyt impulsywnie zareaguje i mimo swojej surowości potrafi jednak przyznać się przed dzieckiem do błędu, tak Nawałka odstawił na bok dumę i poszukał kontaktu z urażonym Kubą. Choć początkowo telefony, a nawet wizyty nie dawały rezultatu, wreszcie cierpliwością i uporem zdołał namówić najstarszego do powrotu na rodzinne łono. „Bardzo liczymy na Kubę ze względu na doświadczenie i umiejętności. Oby był jak najlepiej przygotowany do turnieju, a da nam wiele radości” – Nawałka mówił po sparingu z Serbią, w którym Błaszczykowski strzelił jedynego gola. Wtedy on zachował się fair. Wyciągnął rękę do syna, który był na rozdrożu (nie grał w klubie). Dał mu nadzieję, przywrócił wiarę. Kuba odpłacił za to najpiękniej, jak mógł, najpierw asystując przy jedynym golu w historycznym, bo pierwszym zwycięstwie Polski na Euro, potem dając zwycięstwo z Ukrainą i Szwajcarią (choć z tą po karnych). I jeszcze jeden obrazek. Kuba marnuje karnego z Portugalią, kończąc marzenia biało-czerwonych o medalu, a kapitan Lewandowski mówi: „Kuba wie, że ma w nas pełne wsparcie i będzie jeszcze silniejszy. To nie Kuba nie wykorzystał karnego, przegraliśmy jako drużyna”.
Monolit
Drużyna, rodzina, jak byśmy nazwali monolit Nawałki, to klucz do sukcesu. Monolit, w którym raz genialnie może zagrać urastający do miana trzeciego charyzmatycznego syna – Grzegorz Krychowiak. Zresztą, akurat on na najwyższym światowym poziomie gra ostatnio wszędzie i zawsze. A słowa po historycznym, bo pierwszym zwycięskim na Euro meczu z Irlandią Północną, że „to dopiero początek”, że „będą jeszcze lepsi”, a „zespół rozumie, że nic tu nie wygra, musimy działać jak kolektyw” pokazują, jak niezwykłą grupę ludzi stworzył Nawałka. Grupę, w której parafrazując film Nic śmiesznego, „wiecznie drugi” bramkarz Łukasz Fabiański staje się bohaterem meczu ze Szwajcarią. Wciąż skromny, wychodzi z cienia i staje się jednym z ukochanych synów. Choć dwukrotnie (początek eliminacji i euro) musi przełknąć to, że ojciec bardziej od niego, grzecznego i poukładanego, woli niesfornego wariata (Wojciech Szczęsny). To rodzina, w której najważniejszy na moment może być każdy: nawet wcześniej niemiłosiernie obśmiewany Michał Pazdan czy rzucony na głęboką wodę nieokrzesany młokos – Bartosz Kapustka. Oni wszyscy czują zaufanie głowy tej rodziny – Adama Nawałki i są gotowi oddać dla niej wszystko, co mają najcenniejszego.