Logo Przewdonik Katolicki

„Ja tylko niosę pomoc”

Łukasz Kaźmierczak
Fot. ito/Fotolia

Kanada dołącza do grona państw, w których można dokonywać eutanazji w majestacie prawa. Na dodatek w jej najbardziej radykalnej odmianie, czyli przy czynnym współudziale lekarza.

Pamiętne słowa Jana Pawła II, który jako pierwszy użył określenia „cywilizacja śmierci”, z miesiąca na miesiąc nabierają coraz większej aktualności. I nie chodzi nawet o samą liberalizację przepisów prawnych dotyczących eutanazji, ale o niepokojącą zmianę postaw i przestawienie mentalności w kierunku akceptacji sytuacji, w której życie ludzkie może być pod pewnymi warunkami skrócone, przerwane czy odebrane. Nie mam pojęcia czy dla Kanadyjczyków i innych mieszkańców Zachodu „dobra śmierć” jest dziś „trendy”, ale, jak wskazują badania opinii publicznej, nie widzą już w niej niczego złego albo w najlepszym przypadku traktują jako „mniejsze zło”. Nie pytają „czy” tylko: „kiedy”, „jak”  i „kto”.
 
Kanada pachnąca śmiercią
W Kraju Klonowego Liścia od jesieni ubiegłego roku rządy sprawuje arcypostępowa i dysponująca bezwzględną większością głosów w izbie niższej parlamentu Liberalna Partia Kanady. Efekty tego widać gołym okiem. W błyskawicznym tempie liberałom udało się przeforsować  zarówno w Izbie Gmin, jak i w Senacie ustawę, która zezwala na „udzielanie pomocy medycznej” osobom w terminalnej fazie choroby, które w sposób świadomy wyrażą wolę skorzystania ze „wspomaganej śmierci”. W tym miejscu warto po raz kolejny zwrócić uwagę na używany przez zwolenników eutanazji język – naszpikowany eufemizmami godnymi najgorszych tradycji sowieckiej propagandy: „pomoc medyczna”, „humanitarna pomoc”, „zakończenie życia” czy „dobra śmierć” zamazują obraz i stanowią tylko łagodniejszą dla ucha formę opisu krzyczącej rzeczywistości. „O śmierci powinno się mówić szczerze, z użyciem terminów określających to, co rzeczywiście ma miejsce. Tymczasem przyjęty (…) obecnie termin «pomoc medyczna w umieraniu» w rzeczywistości nie oznacza opieki lekarskiej, ale zabijanie” – przypomniał arcybiskup Toronto kard. Thomas Collins w liście, w którym skrytykował nowe prawo.
Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak dodać, że rządząca partia jedynie przyspieszyła wykonanie wyroku Kanadyjskiego Sądu Najwyższego, który w lutym ubiegłego roku uchylił jako niekonstytucyjną ustawę z 1993 r., zakazującą tzw. wspomaganego samobójstwa. Sędziowie uznali także jednogłośnie, że lekarze mają prawo udzielania „pomocy”  osobom cierpiącym i schorowanym w „zakończeniu życia”. Poprzedni konserwatywny rząd nie kwapił się jednak z wprowadzeniem w życie zaleceń SN, teraz jednak, po wymianie władzy, droga do zmian stanęła otworem.
Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że większość sporów i kontrowersji nie dotyczyła bynajmniej wcale samej dopuszczalności wspomaganego samobójstwo, tylko jej zbyt dużej…
łagodności! Część polityków argumentowała, że nowe prawo nie powinno dotyczyć tylko chorych w stanie terminalnym, ale także osób cierpiących na przewlekłe choroby powodujące degenerację organizmu, psychiki i osobowości. Ostatecznie jednak rząd rekomendował ustawę ograniczającą możliwość „wspomaganego samobójstwa”  do osób pełnoletnich, cierpiących „nie do zniesienia”, których śmierć jest „w sposób racjonalny przewidywalna”. Ustawa nie dopuszcza także eutanazji z powodu choroby psychicznej. „Nasz projekt ustawy legalizującej dobrowolną eutanazję w warunkach szpitalnych pozwala zachować równowagę między poszanowaniem podstawowych praw jednostki i obowiązkiem zwalczania nadużyć  w tej sferze” – oświadczył premier Kanady Justin Trudeau.
To jednak nie koniec: nowe prawo ma być tak naprawdę poligonem doświadczalnym, na którym będzie można testować eutanazję w praktyce. Sam rząd nazywa ją zresztą jedynie „pierwszym krokiem” i zapowiada prawdopodobną dalszą liberalizację prawa o „wspomaganej śmierci”.
 
Czynnie i biernie
Kanada dołączyła więc do grona państw, w których lekarz może w bezpośredni sposób wspomóc eutanazję śmiertelnie chorego pacjenta. Wbrew pozorom takich krajów jest na razie stosunkowo niewiele. Przepisy zezwalające na wspomagane samobójstwo obowiązują obecnie m.in. w  Szwajcarii, Holandii, Albanii, Japonii i Kolumbii. W tym roku do tego grona dołączyła także Kalifornia, stając się piątym amerykańskim stanem, po Waszyngtonie, Montanie, Oregonie i Vermont, legalizującym taki proceder. Obowiązujące od stycznia kalifornijskie przepisy dają lekarzowi prawo do przepisania śmiertelnej dawki leków pacjentowi, którego szacunkowe życie nie będzie trwać dłużej niż pół roku i który co najmniej dwukrotnie wyrazi osobiście takie życzenie.
Nieco inną formę niż w Kalifornii i Kanadzie ma natomiast ustawodawstwo eutanazyjne obowiązujące od niedawna w Niemczech i we Francji. Nad Sekwaną na początku br. uchwalono prawo zezwalające na sedację pacjentów, czyli ich „głębokie uspokojenie” za pomoca farmakologii, wywołujące senności albo „płytki sen”. Wobec takiego pacjenta nie podejmuje się już działań podtrzymujących życie, łącznie ze sztucznym żywieniem czy nawadnianiem. W tym miejscu dotykamy głównej linii podziału, jaki zaczyna stopniowo utrwalać się w państwach, które decydują się na wprowadzenie jakiejś formy eutanazji. Część z nich zezwala na eutanazję czynną, czyli takie działanie, które bezpośrednio powoduje śmierć – vide przypadek kanadyjski – natomiast większość dopuszcza eutanazje bierną, czyli rezygnację z zabiegów przedłużających życie bądź inne celowe niedziałanie skutkujące zatrzymaniem funkcji życiowych.
Czymś pośrednim jest sytuacja prawna w Niemczech, gdzie eutanazja pozostaje oficjalnie zabroniona, jednak przepisy uchwalone pod koniec ubiegłego roku przez Bundestag dopuszczają furtki pozwalające na obejście tego zakazu, m.in. zniesione zostały kary dla krewnych lub osób bliskich, które będą pomagać w samobójstwie pacjenta. Odstąpiono także od karania lekarzy, którzy kierując się względami niekomercyjnymi podadzą pacjentowi środki łagodzące ból, lecz jednocześnie przyspieszające śmierć. W tym ostatnim przypadku warto przypomnieć ważne rozgraniczenie, na jakie zwracał uwagę śp. ks. Jan Kaczkowski mówiąc o tym, że jeśli lekarz nie kieruje się chęcią uśmiercenia pacjenta, a jedynie potrzebą uśmierzenia jego bólu, takie działanie mieści się w granicach bioetyki chrześcijańskiej. I tylko takie działanie.
 
Padają granice
Ewidentnie widać także na Zachodzie coraz większe przesunięcie akcentów w dyskusji dotyczącej opieki nad pacjentem w fazie terminalnej. Coraz mniej mówi się o sensie towarzyszenia osobie umierającej lub poważnie chorej, o podnoszeniu jakości opieki paliatywnej, a coraz większy nacisk stawia się na doskonalenie samych metod uśmiercania.
Przedmiotem szczególnej troski staje się coraz częściej nie tyle pacjent, co sam lekarz – i nie jest to tylko kwestia stosowania klauzuli sumienia, co może nawet jeszcze bardziej zapewnienia ochrony danych osobowych tych lekarzy, którzy – jak w przypadku Kanady – zechcą wspomagać samobójstwo chorego. Bo jak zauważył w czasie debaty jeden z tamtejszych senatorów, część pacjentów może potem nie kwapić się do  korzystania z usług medycznych takiego lekarza…
Padają również kolejne, wydawałoby się nieprzekraczalne granice, zwłaszcza od czasu uchwalenia przez Belgię w 2014 r. prawa dopuszczającego eutanazję śmiertelnie chorych dzieci do 12. roku życia. I choć nowe prawo ze względu na kontrowersyjne przepisy (m.in. podnoszoną przez część psychologów kwestię faktycznej zdolności dziecka do pełnej oceny tego, czym jest eutanazja) budzi nadal wiele wątpliwości, to popiera je około 75 proc. belgijskiego społeczeństwa. Rozszerza się także definicja cierpienia, które może być kwalifikowane jako przyczynek do skorzystania z „dobrej śmierci”, by wymienić tylko głośną historię dwójki głuchych 45-letnich belgijskich bliźniaków, którzy poddali się jednoczesnej eutanazji po tym, gdy zaczęli ślepnąć. Podobnie stało się w przypadku mężczyzny, który poprosił o uśmiercenie po nieudanej operacji zmiany płci, która – jak stwierdził – uczyniła go „potworem”. Ale najbardziej szokujący przypadek miał miejsce w maju ubiegłego roku, kiedy holenderski sąd wyraził zgodę na eutanazję 20-letniej, całkowicie zdrowej fizycznie kobiety. Powód? W dzieciństwie była ona molestowana seksualnie i cierpiała z tego powodu na depresję, anoreksję i zespół stresu pourazowego.
Na usta ciśnie się więc pytanie, jaki będzie następny krok? Czy eutanazji nie będą za chwilę poddawane osoby, które z powodu zaburzeń psychicznych – np. choroby Alzheimera albo demencji – nie są w stanie wyrazić samodzielnego aktu woli? Chciałbym bardzo napisać, że to jest niemożliwe, ale logika dotychczasowych działań każe przypuszczać, że jest to niestety jedynie kwestia czasu.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki