Była sobie pewna dziewczyna. Uwielbiała sporty walki. Gdy dorosła, została bokserką. Miała świetnego trenera, który motywował ją do działania. Osiągała kolejne sukcesy, do chwili, gdy nagle w trakcie jednego z pojedynków otrzymała cios, który posłał ją na łopatki. Nigdy potem już nie wstała. Doznała kontuzji, która unieruchomiła jej ciało. Z aktywnej postaci, pełnej energii i woli zwycięstwa, stała się osobą, która jedyne, czego pragnęła, to śmierci. W pewnym momencie zaczęła o nią prosić. Próbowała sama odebrać sobie życie. Gdy jej się to nie powiodło, zaczęła błagać swojego trenera, by ten skrócił jej cierpienie.
Historia ta zaczerpnięta została z filmu Za wszelką cenę (reż. Clint Eastwood, 2004). Jest ona jednym z najbardziej realnych obrazów przedstawiających, czym jest eutanazja, a więc śmierć zadana przez konkretną osobę na żądanie lub prośbę kogoś, kto o nią prosi. Ważnym jest, że pozbawienie życia danego człowieka wynika ze współczucia, które kierowane jest w jego stronę. Podobna definicja eutanazji znajduje się w art. 150 polskiego kodeksu karnego. W dyskusjach na temat końca życia pojawiają się także inne zwroty, jak eutanazja bierna, polegająca na niezrozumiałym zaprzestaniu podejmowania wobec chorego działań leczniczych oraz pielęgnacyjnych. Przykładem może być postawa medyków wobec Vincenta Lamberta. Został on pozbawiany leków, pokarmu oraz płynów z racji arbitralnego (sądowo-lekarskiego) uznania, iż znajduje się w stanie, który wzmaga jego cierpienie. Stwierdzono, że po stronie medyków istnieje obowiązek skrócenia dolegliwości pacjenta poprzez odstąpienie od interwencji terapeutyczno-pielęgnacyjnych. Podobna postawa kreśli się w tzw. wspomaganym samobójstwie, a więc w momencie, gdy personel medyczny pomaga pacjentowi w odebraniu sobie życia, co mogliśmy zaobserwować np. w filmie Zanim się pojawiłeś (reż. Thea Sharrock, 2016). A może eutanazja nigdy nie jest bierna, ale zawsze wynika z czynu prowadzącego do śmierci kogoś niepełnosprawnego, chorego lub cierpiącego?
Podstawy
Gdy zaczniemy dokładnie sprawdzać, czym jest eutanazja, natkniemy się zapewne na grecki zwrot euthanasia – „dobra śmierć”. Starożytni myśliciele, jak Sokrates i Platon, byli zdania, że medyk ma obowiązek śmiertelnie skrócić cierpienie człowieka chorego. Ponadto uznawano, iż to samobójcze działanie człowieka jest w pewnych przypadkach oznaką zachowania się przez niego w sposób honorowy.
Współcześnie eutanazja nadal kojarzona jest z pojęciem „dobrej śmierci”, a zatem śmierci bezbolesnej, skracającej cierpienie człowieka na jego żądanie. Najczęściej podobne podejście wywodzone jest z postawy, zgodnie z którą człowiek posiada pełne prawo do autonomii, co uprawnia go do decydowania o życiu i śmierci. Bazuje ono ponadto na utylitarnym spojrzeniu np. Petera Singera, który stwierdził m.in., że „sam fakt bycia żywą istotą ludzką nie rozstrzyga jeszcze, czy pozbawienie jej życia jest złem moralnym”. Badacz ten dochodzi do przekonania, że to ocena jakości życia człowieka stanowi dostateczne usprawiedliwienie dla działań w postaci pozostawienia pacjenta przy życiu lub też pozbawienia go. I to właśnie usprawiedliwienie stało się podstawą metodycznych zmian w społeczeństwach Holandii i Belgii, które zaczęły stosować eutanazję.
Sąd i śmierć
Zanim na terenie Holandii wprowadzono w 2001 r. „Ustawę o trybie kontroli pozbawiania życia na życzenie i wspomaganego samobójstwa”, w kilku sądowych wyrokach wskazywano na prawne oraz moralne usprawiedliwienie dla pozbawiania człowieka życia na jego życzenie. W sprawie dr Gertrudy Postmy w 1975 r. sąd w Leeuwarden orzekł winę lekarki, jednakże zastosował wobec niej nadzwyczajne złagodzenie kary, uznając, że podanie przez nią własnej matce śmiertelnej dawki morfiny było sytuacyjnie usprawiedliwione. Postma spędziła w więzieniu tydzień. W innej ze spraw Sąd Najwyższy Holandii potwierdził w 1985 r. wyrok uniewinniający, jaki wydał sąd w Alkmaar w odniesieniu do innego lekarza. Został on oskarżony o zabójstwo swojej pacjentki. W opinii sędziów działanie to także było uzasadnione z powodu długotrwałego cierpienia owej ciężko chorej kobiety, wobec którego leczenie było bezskuteczne. Przez szereg kolejnych lat w Holandii istniało wyraźne przyzwolenie na tego typu działania uzasadniane nie tyle przepisem prawa, ile raczej opiniami sądów.
Podejście to zaczęło być modyfikowane na wniosek lekarzy zrzeszonych w Królewskim Towarzystwie Medycznym. Zaczęto tworzyć standardy związane wprost z działaniami zmierzającymi do skrócenia życia pacjenta. Znalazły się w nich m.in.: utrwalone i powtarzane żądanie pacjenta oczekującego na pozbawienie go życia. Lekarze zostali zobowiązani do sprawdzenia, czy pacjent nie zmienił swojego zdania, obowiązkiem stało się również skonsultowanie z innym specjalistą. Kryteria te zaczęły być jednak dość szybko rozszerzane. W 1990 r. holenderski Sąd Najwyższy w sprawie dr. Chabota doszedł do przekonania, że uzasadnionym jest odstąpienie od wymierzenia kary w stosunku do medyka, który pacjentce chorej na depresję przepisał śmiertelną dawkę leków. We wspomnianym czasie stworzona została nowa linia orzecznicza. Zgodnie z nią nie było już istotne źródło cierpienia człowieka, lecz jego subiektywnie doświadczany rozmiar. Ujęcie to stało się kluczową podstawą akceptacji eutanazji dokonywanej w stosunku do osób deklarujących, iż są trwale zmęczone życiem. To również wskazana interpretacja zasad stosowania eutanazji stała się usprawiedliwieniem pozbawiania życia osób doświadczających zaburzeń psychicznych.
Także na terenie Belgii zmiana dotycząca karalności uśmiercania osób chorych wprowadzona została poprzez decyzje sądów, które odstępowały od skazywania lekarzy dokonujących zabójstwa pacjenta na jego życzenie.
Wyniki badań wskazują, że zarówno w Holandii, jak i w Belgii eutanazja akceptowana była w 2005 r. przez 80 proc. społeczeństwa. W Polsce do końca lat dziewięćdziesiątych 50 proc. badanych uznawało podobne działania za uzasadnione. Jak się jednak okazuje, odpowiedź na pytanie dotyczące końca życia człowieka zależy bardzo mocno od sposobu, w jaki zostanie owo pytanie zadane. Rafał Boguszewski z CBOS zwrócił uwagę, że od 2005 r. spostrzec można w wynikach badań następujące zjawisko: „Określenie «eutanazja» ma w społeczeństwie wydźwięk pejoratywny. Kiedy pytamy o stosunek do eutanazji za pomocą tego właśnie pojęcia, liczba zwolenników jest zdecydowanie niższa niż wówczas, gdy w pytaniu o śmierć na życzenie nie pojawia się to słowo, a jedynie opis zjawiska”.
Wołanie
Sondaże wzbudzają duże zainteresowanie, ale nie ukazują one prawdziwego obrazu sytuacji. Nie dowiemy się z nich, co czuje osoba sparaliżowana, tracąc chęć do życia, albo jej rodzina, na co dzień obserwująca cierpienie bliskiego człowieka.
Wspomniane powyżej zapisy polskiego kodeksu karnego odnoszą się do zjawiska przestępstwa eutanatycznego, którego w naszym kraju w zasadzie nie rejestrujemy. Co pewien czas pojawiają się głosy osób postulujących nie tyle liberalizację prawa, ile raczej stworzenie formalnej możliwości wcześniejszego zakończenia życia przy wsparciu pracowników medycznych.
W Polsce bardzo głośna debata dotycząca prawa człowieka do zakończenia życia na własne życzenie miała miejsce w 2002 r. To wówczas krajowe media ujawniły treść pierwszego sądowego wniosku o zakończenie uporczywej terapii. Skierował go Janusz Świtaj, osoba całkowicie sparaliżowana. Jak zaznaczał we wskazanym dokumencie: „Wybiegając w przyszłość, nie wyobrażam sobie dalszego, według mnie bezsensownego, przedłużania uporczywej terapii w szpitalach, DPS czy hospicjach. […] Proszę o poważne potraktowanie mojego wniosku, w którym apeluję głośno i z rozpaczą o zgodę na przerwanie terapii”. Świtaj opisał swoją dramatyczną historię w książce 12 oddechów na minutę (napisał ją, trzymając ołówek w buzi, za pomocą którego uderzał w klawisze klawiatury komputera). Zwracał w niej uwagę, że władza publiczna nie może arbitralnie zakazywać mu podjęcia decyzji o zakończeniu własnego życia w sytuacji, gdy nie bierze na siebie obowiązku udzielenia wsparcia osobie potrzebującej oraz osobom jej bliskim. Większość działań rehabilitacyjnych podejmowali wobec pana Janusza jego rodzice, niemający realnego wsparcia w instytucjach medycznych.
Perspektywa rodzica bardzo wyraźnie wybrzmiała dekadę temu. To wówczas Barbara Jackiewicz dwa razy skierowała do sądu formalną prośbę o umożliwienie jej dokonania eutanazji na swoim synu Krzysztofie. Mężczyzna ten w wyniku ciężkich powikłań po przebytej w młodości odrze przestał samodzielnie funkcjonować. Jego stan opisała w jednym z wywiadów, stwierdzając: „W listopadzie odbyła się rozprawa. Po raz kolejny opowiedziałam całą historię (…) Perystaltyka zanika, nie ma parcia, więc stosuje się lewatywę. Tylko że ona nie zawsze jest skuteczna, więc od lat sama pomagam Krzysiowi wypróżniać się manualnie. Skoro nie ma najmniejszych szans na poprawę, jaki jest sens w uporczywym trzymaniu go przy życiu w takim stanie? Rozprawa trwała półtorej godziny. Pokazywałam zdjęcia i widziałam w oczach pani sędzi przerażenie. Takie miałam przynajmniej wrażenie. Czułam, że w głębi duszy mnie rozumie”.
Podobne zrozumienie zapewne widać było na twarzach sędziów przysięgłych orzekających w USA w sprawie dr. Kevorkiana. Jego historia została ukazana w filmie Jack, jakiego nie znacie (reż. Barry Levinson, 2010). W produkcji tej widzimy, jak grany przez Ala Pacino medyk przez kilka lat unika odpowiedzialności karnej za udzielenie pomocy kilku pacjentom w popełnieniu samobójstwa. W trakcie rozprawy prezentował on bowiem wypowiedzi osób chorych, które błagały o śmierć. Świadectwa te sprawiały, iż sędziowie przysięgli dochodzili do przekonania, iż lekarz ten nie powinien iść do więzienia za swoje czyny.
Cienka czerwona linia
Pod koniec marca obchodzić będziemy czwartą rocznicę śmierci ks. Jana Kaczkowskiego. Ten charyzmatyczny dyrektor hospicjum w Pucku przez kilka ostatnich lat swojego życia opowiadał o realnych, prawdziwych i konkretnych potrzebach osób umierających. Samemu doświadczając choroby nowotworowej, bardzo głośno przeciwstawiał się eutanazji, w żadnej mierze nie znajdując dla niej usprawiedliwienia. W jego pracy doktorskiej dotyczącej godności pacjentów w ostatniej fazie ich życia kilkakrotnie zwrócił uwagę, iż eutanazja może być „pokusą”. Jak się jednak okazuje, nie dla cierpiącego człowieka chcącego skrócić męki, ale dla jego bliskich oraz personelu, który zamiast trwać przy danej osobie, walcząc o jej godność, przyspiesza jej śmierć, usprawiedliwiając to np. brakiem zgody na ból kochanej osoby.
Postawę taką Tomasz Terlikowski określił mianem fałszywego miłosierdzia. Ten znany dziennikarz, a zarazem bioetyk, na łamach książki Apologia bioetyki katolickiej zwrócił uwagę, iż intencjonalne i świadome zadanie śmierci nie ma nic wspólnego z miłosiernym czynem. Zawsze wynika bowiem z arbitralnej decyzji tego, który życie odbiera. W innej ze swoich publikacji, noszącej tytuł Operacja chusta, Terlikowski opisuje ponadto potencjalne niebezpieczeństwo wejścia na drogę uśmiercania pacjentów. Jedną z postaci jest tam lekarz, dla którego z czasem celem przestaje być ulga w cierpieniu chorego. Ważniejsza jest możliwość odebrania życia w majestacie prawa. Niestety, książkowa wizja Terlikowskiego powoli staje się faktem. Karl Gunning, szef Związku Lekarzy Holenderskich, stwierdził kilka lat temu: „Zawsze przewidywaliśmy, że jeśli raz dostrzeże się w zabijaniu sposób na rozwiązywanie problemów, to lista problemów, których można tą drogą uniknąć, będzie się wydłużać”.
Podejście to urzeczywistnia się w kolejnych szokujących sprawach na terenie zarówno Holandii, jak i Belgii. Na początku 2019 r. rozpoczął się w Hadze proces lekarki, która wraz z rodziną pacjentki przytrzymała ją w trakcie eutanazji. Jak się okazało, pacjentka podczas „zabiegu” obudziła się i zaczęła się szarpać. W ubiegłym roku inny holenderski sąd odstąpił od wymierzenia kary lekarzowi, który dokonał eutanazji na pacjentce, która o nią nie prosiła. Sąd uznał, że potwierdzenie woli pacjenta jest „niekoniecznym środkiem ostrożności” w przeprowadzaniu eutanazji. Obecnie w belgijskiej Gandawie toczy się postępowanie przeciwko trzem lekarzom, którzy zostali oskarżeni o zabójstwo Tiny Nys. Nie zdiagnozowano u niej „chronicznej i nieuleczalnej choroby” stanowiącej w tym kraju podstawę do działań eutanatycznych. Rodzina oskarża lekarzy o sfałszowanie dokumentacji medycznej w celu uzasadnienia swoich działań oraz pozbawienie jej życia w sposób pozbawiony szacunku dla człowieka.
Warto także pamiętać, że przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka nadal toczy się postępowanie przeciwko Belgii. Wytoczył je Tom Mortier. Jego matka kilka lat temu została pozbawiona życia przez lekarza, który wpierw nie wyraził zgody na eutanazję. Zmienił jednak zdanie w momencie otrzymania zapłaty finansowej od kobiety. O jej – jak się okazało – bardzo nagłej śmierci nie została poinformowana rodzina.
Życie i śmierć
Dyskusja o eutanazji zawsze będzie trudna. Nieuchronnie odnosi się ona do bardzo silnych emocji, które wprost są związane z bólem i cierpieniem często kogoś dla nas bliskiego. Wiele komplikuje brak szerszej wiedzy na temat różnicy między np. niegodziwą eutanazją bierną, a słusznym odstąpieniem od uporczywej terapii. Niegdyś o nią oskarżał Polskę Janusz Świtaj. Jest on obecnie świeżo upieczonym, pracującym zawodowo magistrem psychologii, mającym na swoim koncie nagrodę Rektora Uniwersytetu Śląskiego oraz tysiące osób obserwujących jego społecznościowe profile, pełne zdjęć ukazujących jego aktywność. Prawdą jest jednak, że zmiana w jego sytuacji nastąpiła, gdy wiele osób usłyszało jego krzyk, gdy kolejne osoby zobaczyły, że był on uwięziony w domu przez wiele lat, gdy zrozumiano, że brak chęci do życia wynika z cierpienia i samotności. Pojawienie się ludzi w życiu pana Janusza zmieniło wszystko.
Trudno oceniać decyzje osób, które poddają się eutanazji. Trudno nam zapewne zrozumieć, jaki jest obszar osiąganego przez nich piekła bólu. Jeszcze jednak trudniej pojąć, jak medycyna tak mogła „zdradzić Hipokratesa”. Zwrotu tego użyła niegdyś dr Wanda Półtawska, komentująca wprowadzenie w Polsce przepisów zezwalających na aborcję. Jakże pasuje on również do tematu eutanazji. Lekarz ma prawo i obowiązek walczyć z cierpieniem pacjenta. Ma prawo podawać mu środki, które będą niwelować jego ból. Ma obowiązek walczyć o szacunek dla godności pacjenta. To dzięki podobnym interwencjom uniknie terapii uporczywej, powodującej ból. To dzięki temu dostrzeże moment, w którym trzeba pozwolić pacjentowi umrzeć, w którym konieczne jest uszanowanie „majestatu śmierci”– jak mawia polski kardiochirurg prof. Janusz Skalski. Lekarz nigdy nie może jednak zabić pacjenta. Czyniąc to, zabija w sobie lekarza.