Logo Przewdonik Katolicki

My tam byliśmy

Monika Białkowska
Fot. Arturo Mari

Uczestnicy tamtych Światowych Dni Młodzieży w Częstochowie w 1991 r. patrzą dziś na siebie sprzed lat z rozczuleniem. Byli 25 lat młodsi. Świat wyglądał zupełnie inaczej. Inaczej też wyglądały ŚDM.

Dla młodych Polaków nie oznaczały wtedy długich przygotowań, tygodnia w diecezjach czy goszczenia u siebie w domach gości z całego świata, ale najczęściej po prostu pielgrzymkę – kilkanaście dni w drodze na Jasną Górę, na której tym razem oprócz Jasnogórskiej Pani czekał na nich również papież Jan Paweł II.
 
Kolory innego świata
– Jaka ja byłam wtedy niedojrzała, jaka powierzchowna! – śmieje się Lucyna Kalczyńska. – Ale pamiętam taką radość, że hej, entuzjazm, śpiewanie całą sobą i bezsenną noc gdzieś przy Veritasie, żeby niczego nie przegapić. Pamiętam maleńką figurkę Jana Pawła II, oklaski i ryk zachwytu milionów gardeł, kiedy papież do nas mówił. Teraz trochę rumienię się ze wstydu, że nie chłonęłam jego słów, że wtedy nie one były najważniejsze, ale raczej to, co zewnętrzne. Ale Duch Święty i tak zrobił swoje!
W 1991 r. dla polskiej młodzieży spotkanie z młodymi z całego świata było doświadczeniem zupełnie nowym. Dorastając w szarej, peerelowskiej rzeczywistości nie mieli możliwości wyjechania na zagraniczne wycieczki, na szkolne wymiany czy programy studenckie. – Kończyłam wtedy szkołę podstawową i dostałam się do liceum – mówi Magdalena
Zgórska-Bartkowiak. – Na wyjazd na ŚDM zapisali mnie rodzice w naszej parafii w Żninie. Większość pielgrzymów była ode mnie starsza. Nie spodziewałam się po tym wyjeździe absolutnie niczego, nie miałam żadnego doświadczenia. To, co zobaczyłam, było totalnym zaskoczeniem. Co chwila pojawiał się kolorowy tłum Hiszpanów i innych południowców, kolorowych, uśmiechniętych, rozśpiewanych. Dla mnie, dziecka PRL-u, to był szok.
 
Spotkania
Basia i Filip dziś są małżeństwem. Wtedy byli po prostu jednymi z tysięcy młodych, którzy wyruszyli na spotkanie z papieżem. Spotkanie zupełnie inne niż teraz, bo pozbawione jeszcze wielu technicznych udogodnień.
– To była nasza pierwsza piesza pielgrzymka – wspominają. – Z Poznania pociągiem dojechaliśmy do Kępna, skąd ruszyliśmy w drogę. Szukanie noclegów, poruszające świadectwa, radość w zmęczeniu, wspólnota w działaniu, rekolekcje w drodze, to wszystko działo się dla nas po raz pierwszy. Tuż przed Częstochową, w Blachowni, gdzie nocowaliśmy pod namiotami, trwało już radosne oczekiwanie. A potem nasze spotkanie z Janem Pawłem II było bardzo dziwne: bliskie i dalekie zarazem. Siedzieliśmy na krawężniku w parku przed wałami jasnogórskimi. Nie widzieliśmy papieża ani przez chwilę, bo przecież czas telebimów jeszcze nie nadszedł. Nie słyszeliśmy na żywo jego głosu, mieliśmy tylko transmisję radiową. A jednak był z nami. I bardzo pomogły nam słowa, które wtedy powiedział: „Wzrastajcie jako osoby, rozwijajcie talenty właściwe dla ciała i dla duszy, wzrastajcie jako chrześcijanie w dążeniu do świętości; wzrastajcie jako świadkowie Chrystusa, który jest «światłością świata». (…) Nie popadajcie w przeciętność, nie ulegajcie dyktatom zmieniającej się mody, która narzuca styl życia niezgodny z chrześcijańskimi ideałami, nie pozwólcie się mamić złudom konsumizmu. Chrystus wzywa was do rzeczy wielkich. Nie sprawcie Mu zawodu”. Mieliśmy wtedy 17 lat. Przesłanie nie mogło być trafniejsze.
– Doszliśmy pod Częstochowę, gdzie na kilka dni rozbiliśmy obóz. Tego, co działo się na Jasnej Górze, nasłuchiwaliśmy codziennie dzięki małemu radiu tranzystorowemu – wspomina Jagoda. Kiedy wreszcie dotarliśmy na Jasną Górę, stanęliśmy gdzieś w tłumie, przy Alejach. Tłok był straszliwy, więc skorzystałam z propozycji wejścia komuś „na barana”. Wtedy zauważyłam papamobile, a w nim uśmiechniętego od ucha do ucha papieża. Przez jeden moment jego wzrok zatrzymał się na mnie, wrzeszczącej z przejęcia. Spojrzał na mnie, jestem tego pewna, a takiego spojrzenia nie zapomina się do końca życia. Rzadko się wzruszam, ale za każdym razem, gdy przypominam sobie tamtą chwilę, łzy same napływają mi do oczu. Spotykałam później Jana Pawła II przy okazji wielu innych pielgrzymek, w Gnieźnie, Poznaniu czy na Polach Lednickich, ale tamto pierwsze spotkanie było absolutnie wyjątkowe.
 
Abba nieśmiertelne
W wielu opowieściach z tamtego wydarzenia powraca towarzysząca mu pieśń, specjalnie na tę okazję ułożona przez o. Jana Górę, z muzyką Jacka Sykulskiego. Mało kto pamięta, że to nie był wcale oficjalny hymn i autorzy pieśni musieli jechać do Rzymu, do samego papieża, żeby dostać błogosławieństwo na jej wykorzystanie i przebić się z nią przez oficjalne komitety organizacyjne. Nie wiedzieli wtedy, że Abba Ojcze stanie się przebojem – na razie na pewno na całe ćwierćwiecze.
– To była moja druga piesza pielgrzymka na Jasną Górę – wspomina Jagoda Kabacińska. – Szłam z Gniezna, pamiętam spotkania z ludźmi, ale przede wszystkim wyryło mi się w pamięci śpiewane na całe gardło Abba Ojcze. Autorów tej pieśni poznałam osobiście wiele lat później…
– Cieszyliśmy się wtedy, że jesteśmy na historycznym spotkaniu. Pamiętam szaleńczą radość różnych grup dookoła, gdy papież mówił do nich w ich ojczystych językach. A na myśl o śpiewanym wówczas Abba Ojcze do dziś przebiegają mi ciarki z emocji – mówi Magdalena Zgórska-Bartkowiak.
 
Nowe życie
Dla uczestników tamtych ŚDM charakterystyczna jest refleksja przychodząca po latach – kiedy emocje dawno opadły, docenić mogą owoce, które pojawiły się w ich życiu i życiu świata.
– Po powrocie emocje trzeba było przełożyć na codzienne życie – mówi Magdalena Zgórska-Bartkowiak. – Trzeba było wziąć na poważnie słowa o czuwaniu z Maryją i apostołami, o byciu jasnym i przejrzystym w nazywaniu dobra i zła, o poważnym podejściu do swojej wiary. Częstochowa była takim drogowskazem na mojej drodze i zwrotem w przeżywaniu wiary, odejściem od wiary dziecięcej do dojrzewającej z czasem. Codzienne odpowiadanie sobie na to, czy jestem faktycznie chrześcijaninem? Dziś jestem żoną mojego męża Rafała i mamą naszej córki Helenki. I wiem, że nad całością czuwa Jan Paweł II.
– To były moje pierwsze dorosłe wakacje – wspomina Rafał Kabaciński. – Pojechałem do Częstochowy. Nie byłem specjalnie religijny, ale chciałem wykorzystać pierwszą w wolnej Polsce okazję do spotkania młodych z całego świata i do pogadania z nimi. Potem dałem się porwać narastającemu napięciu i entuzjazmowi. Zapamiętałem młodą Sudankę, z przejęciem opowiadającą o swoim targanym wojną kraju i rzucającą się papieżowi w ramiona. Uderzyło mnie wtedy, że mimo tłumu nikt się nie krzywił, nie denerwował, panowała atmosfera ogólnego braterstwa. Doświadczałem czegoś takiego po raz pierwszy i nie wiedziałem, że to dopiero początek. Odtąd już nic nie było takie samo. Dzień czy dwa po powrocie do domu nadeszły z Moskwy wieści o puczu Janajewa, który wkrótce miał doprowadzić do końca ZSRR. I tylko pozornie może się wydawać, że to już zupełnie inna historia…
 

 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki