Był rok 1906. Do luksusowej willi rodziny Frassati w Pollone puka uboga kobieta z bosym dzieckiem na ręku. Drzwi otwiera jej niespełna pięcioletni Pier Giorgio. Bez zastanowienia zdejmuje swoje buciki i pończochy i oddaje kobiecie, zatrzaskując szybko drzwi, żeby nikt nie zdołał go powstrzymać.
Daleko pada jabłko od jabłoni
Pier Giorgio urodził się w Wielką Sobotę 6 kwietnia 1901 r. w Turynie w zamożnej rodzinie Frassati. Ojciec był właścicielem liberalnego i poczytnego pisma „La Stampa”, a także pełnił funkcję senatora, a następnie ambasadora Włoch w Berlinie. Matka była malarką pochodzącą z arystokratycznego rodu Ametis. Pier Giorgio wychowywał się z ponad rok od siebie młodszą siostrą – Lucianą. Ze względu na surową dyscyplinę w domu i brak możliwości kontaktu z innymi rówieśnikami – rodzeństwo było dla siebie jedynymi towarzyszami zabaw. Pomimo różnic charakteru, ich relacja przez całe życie była niezwykle mocna. Głównym zmartwieniem rodziców Pier Giorgia były jego wyniki w nauce. Każdą porażkę na egzaminie w gimnazjum i później na studiach inżynierii górniczej karcili, bardzo zdecydowanie upominając syna, że powinien być mniej leniwy, choć nauce poświęcał zdecydowaną większość swojego czasu.
Pomimo swojego pochodzenia Pier Giorgio przejawiał niespotykaną wrażliwość na potrzeby ludzi ubogich. Pewnego dnia wpadł w rozpacz, kiedy jego tata odesłał ubogiego człowieka bez pomocy, bo poczuł od niego woń alkoholu. Płacząc, pobiegł do mamy i zapytał: „A może jego tu przysłał Jezus?”. Jako jedenastoletni chłopiec zbierał sreberka od czekolady, bilety tramwajowe i znaczki pocztowe, by wspierać misjonarzy.
Konkretne miłosierdzie
Jego uczynki miłosierdzia charakteryzowały się ogromną odwagą i pragnieniem działania „tu i teraz”. Wielokrotnie wracał do domu bez marynarki i płaszcza, a raz zdarzyło mu się wrócić do domu w domowych kapciach, gdyż oddał potrzebującemu swoje buty. Jego pomoc nie ograniczała się jednak tylko do dbania o rzeczy materialne. Ważne było dla niego spotkanie z konkretnym człowiekiem, rozmowa i bycie blisko. Po tych spotkaniach zauważył: „Ja widzę wokół biednych jakieś szczególne światło, którego my nie mamy”.
Sam żył bardzo skromnie. Nie otrzymywał od rodziców żadnego kieszonkowego, a wszystkie pieniądze, które dostawał w ramach prezentów rozdzielał pomiędzy potrzebujących. Jego pomoc zawsze była konkretna i dopasowana do potrzeb danej osoby. Kupował leki, zastrzyki, opał, opłacał wielu osieroconym dziewczynkom naukę i pobyt u sióstr niepokalanek.
Jednocześnie Pier Giorgio był człowiekiem niezwykłej radości. Dla każdego znajdował słowo pocieszenia i otuchy. Sam twierdził: „Katolik nie może nie być wesoły. Smutek zasługuje na wygnanie z serc katolickich. Smutek to coś innego niż ból, smutek jest najgorszą ze wszystkich chorób. Choroba ta niemal zawsze wyłania się z ateizmu. Cel zaś, do którego zostaliśmy stworzeni, odsłania przed nami drogę może najeżoną wieloma cierpieniami, ale bynajmniej nie drogę smutną”.
Fundamentem wszystkich aktywności była niezwykłe silna relacja i miłość do Jezusa. Swoich przyjaciół zachęcał: „Każdy z was wie, że fundamentem naszej religii jest Miłość, bez której rozsypałaby się ona w proch, gdyż nie będziemy naprawdę katolikami, dopóki nie spełnimy, a raczej nie ukształtujemy całego naszego życia zgodnie z dwoma przykazaniami, które mieszczą w sobie samą istotę wiary katolickiej: kochać Boga z całych sił naszych i kochać bliźniego jak siebie samego”.
Aktywność społeczna
Pier Giorgio miał zdecydowane poglądy polityczne i żywo sprzeciwiał się działalności włoskiej partii faszystowskiej. Przez pewien czas należał do Partii Ludowej, która głosiła konieczność poprawy jakości życia robotników oraz reformę rolną. Wielkim bólem był dla niego wybuch I wojny światowej. Dostrzegał w niej ogromną destrukcję i zło, jednocześnie angażując się aktywnie w pomoc dla rannych żołnierzy. Z wielkim poświęceniem każdego ranka zbierał żywność na obiady, które przygotowywano w pobliskim szpitalu, aby pomóc rannym wetaranom.
W 1918 r. Pier Giorgio wstąpił do Konferencji św. Wincentego, która zrzeszała osoby pragnące pomagać potrzebującym. Co tydzień wraz z innymi osobami ze wspólnoty odwiedzał osoby chore, aby podtrzymać je na duchu i udzielić materialnego wsparcia. Sam w 1924 r. stworzył Towarzystwo Ciemnych Typów, które miało na celu jednoczenie młodych ludzi na modlitwie i górskich wędrówkach. Pier Giorgio był zakochany w górach. Spędzał tam każdą wolną chwilę nie tylko po to, aby być z przyjaciółmi, ale także by zbliżyć się do Boga. Szczególnie ukochał sanktuarium Matki Bożej Królowej Gór w Oropie, gdzie często bywał na Mszy św.
Błogosławiony aktywnie brał udział w wydarzeniach kulturalnych. Regularnie uczęszczał do muzeów, galerii sztuki, teatrów i filharmonii. Pier Giorgio czerpał z życia pełnymi garściami i nie stronił od korzystania z popularnych rozrywek, z których korzystali młodzi ludzie w jego czasach. Jeździł konno, grał w bilard, a nawet palił cygara. I przy tym wszystkim chodził codziennie do kościoła. Można? Można!
Religijne „dziwactwa”
Nie podobało się to jednak jego najbliższym. Życie religijne rodziców błogosławionego oparte było bowiem jedynie na obowiązującej ich tradycji. Najważniejsze w tym względzie było przestrzeganie surowych reguł, a nie relacja z Bogiem. Brali oni udział w nakazanych przez Kościół nabożeństwach, jednak za dziwactwo uważali codzienne uczestniczenie Pier Giorgia we Mszy św., który robił wszystko, by jej nigdy nie przegapić. Od czasu formacji w jezuickim gimnazjum aż do końca życia codziennie przyjmował Komunię św. Jego pobożność zawstydzała członków jego rodziny, ale także znajomych kapłanów. Kiedy pojawiło się w jego sercu pragnienie, by poświęcić swoje życie dla Boga, jeden z księży za namową matki starał się go do tego zniechęcić. Surowo zabraniał mu także nocnych modlitw, na co chłopiec protestował: „Ale ja mam tyle modlitw do odmówienia!”.
Swoich rówieśników zachęcał: „Spożywajcie ten Chleb anielski, a znajdziecie w nim siłę do staczania walk wewnętrznych, walk z namiętnościami i wszelkiego rodzaju przeciwnościami, gdyż Jezus Chrystus przyrzekł tym, którzy karmią się Najświętszą Eucharystią, Żywot Wieczny i Łaskę niezbędną do jego dostąpienia”.
Związek z Polską
Siostra błogosławionego – Luciana Frassati wyszła za mąż za polskiego dyplomatę Jana Gawrońskiego i w 1925 r. przeprowadziła się do Polski. Przez całe swoje życie aktywnie zabiegała o beatyfikację swojego brata, pisząc książki i zbierając potrzebną dokumentację. W Polsce stała się aktywną działaczką społeczną i w trakcie II wojny światowej pomogła wielu Polakom uciec z kraju. Była m.in. kurierką rządu polskiego na uchodźstwie. W 1993 r. za swoją działalność otrzymała Krzyż Komandorski Orderu Zasługi RP z Gwiazdą. Córka Luciany – Wanda Gawrońska do dziś w swoich wystąpieniach i spotkaniach z młodzieżą szerzy kult błogosławionego.
Nowe życie
Śmierć Pier Giorgia była dokładnym odwzorowaniem jego życia. W wieku 24 lat odwiedzając ubogich, zachorował na Heine-Medina. Choroba już w ciągu kilku dni spowodowała zupełny paraliż. Rodzina w tym czasie opłakując śmierć babci, nawet nie zauważyła kilkudniowej agonii chłopca. Dopiero w przeddzień jego śmierci, która nastąpiła 4 lipca 1925 r., lekarze postawili ostateczną i tragiczną diagnozę. Śmierć jednak nie była dla niego zaskoczeniem. Błogosławiony wielokrotnie wspominał: „Życie powinno być nieustannym przygotowaniem się do innego życia, bo nigdy nie zna się dnia i godziny naszego przejścia tam”. Rodzina Pier Giorgia nie wiedziała praktycznie nic o jego życiu i działalności. Dopiero pogrzeb, na którym zjawiły się setki ludzi, którym pomagał, otworzył oczy jego rodziców i siostry na to, kim naprawdę był.
Postać Pier Giorgia była bliska sercu kard. Karola Wojtyły. W 1977 r. w Krakowie, podczas otwarcia wystawy zdjęć o życiu Pier Giorgia, nazwał go „Człowiekiem ośmiu błogosławieństw”. Jego beatyfikacja nastąpiła w 1990 r. i dokonał jej już papież – Jan Paweł II.