Logo Przewdonik Katolicki

Listy ojca Rafała

Monika Białkowska
Fot.

Nie należy do najbardziej znanych polskich świętych. Mało kto potrafiłby powiedzieć o nim coś więcej. A przecież żył w czasach nie bardzo odległych, a jego patriotyzm wiele mógłby nas dzisiaj nauczyć. 20 listopada Kościół obchodzi wspomnienie św. Rafała Kalinowskiego.

 

 

Józef, bo takie imię otrzymał Kalinowski na chrzcie, urodził się w 1835 r. w Wilnie. Po studiach w Szkole Inżynierii Wojskowej w Petersburgu wstąpił do rosyjskiej armii i porzucił życie sakramentalne. Potem został adiunktem matematyki i mechaniki budowlanej, awansował do stopnia porucznika, budował kolej żelazną na trasie Odessa – Kijów – Kursk i rozbudowywał twierdzę w Brześciu Kujawskim.

 

Przed zesłaniem

Rozumiejąc, że zbliża się wybuch powstania, podał się do dymisji w rosyjskiej armii. Został członkiem Rządu Narodowego i objął stanowisko ministra wojny w rejonie Wilna, a następnie wyjechał do Warszawy. Przyłączył się do powstania styczniowego, choć nie wierzył w jego powodzenie. Przekonany był jednak, że nie wolno mu stać z boku, jeśli dzieją się sprawy uważane za ważne dla jego narodu. Po upadku powstania wrócił do Wilna, gdzie został aresztowany i skazany na śmierć. Ale w więzieniu otaczała go atmosfera świętości, więc carskie władze wolały zesłać go na Syberię, niż dać Polakom świętego męczennika. Przed karą śmierci przez rozstrzelanie uchroniła go również protekcja znajomych z czasów służby w carskim wojsku. Kalinowski wyjechał do Usolu, do pracy w warzelni soli. Po pewnym czasie mógł przenieść się do guberni irkuckiej, a następnie do Smoleńska, gdzie otrzymał pozwolenie na powrót do domu.

 

Na obczyźnie

Kalinowski przetrwał zesłanie, katechizując przy okazji dzieci i młodzież. Na zesłaniu przeżył nawrócenie, uczestniczył codziennie w Eucharystii, udzielał lekcji języków obcych i matematyki. Wtedy też zaczęła się w nim rodzić myśl o powołaniu kapłańskim.

Po zakończeniu zesłania w Sieniawie koło Krakowa zajął się wychowaniem młodego księcia Augusta Czartoryskiego, a w 1877 r., jako 42-letni mężczyzna wstąpił do Karmelu, przyjmując imię Rafał. Po święceniach kapłańskich trafił do Czernej pod Krakowem, szybko został tam przeorem. Wiele godzin spędzał w konfesjonale, a kryzys wiary, jaki przeżywał w młodości, ułatwiał mu zrozumienie błądzących. Słuchano go chętnie i jeszcze za życia uważano za świętego. Zmarł w Wadowicach w 1907 roku.

To tylko kilka najważniejszych faktów z życia ojca Rafała. A jeśli ktoś chce bardziej go poznać, warto poczytać to, co sam pisał w listach z zesłania...

 

Daleko od doskonałości

W 1864 roku z Dubrownej Józef Kalinowski pisał do rodziny o tym, co dzieje się wśród młodzieży przebywającej podobnie jak on na wygnaniu. Martwiło go zwłaszcza próżniactwo, wynikające niejako z konieczności – dla wygnańców nie było pracy, a lenistwo nigdy dobrze nie wpływa na rozwój człowieka. Kalinowski wiedział o tym, ale pozostawał bezradny wobec zła: „Lekarstwa na to nie ma” – pisał. „Oby też Bóg wejrzał na nas i łaską swoją wsparł tyle ludu pozbawionego wszelkiej pomocy religijnej i umysłowej”.

Rozumiejąc duchową biedę ludzi dookoła, widział również to, co działo się w nim samym i nie było w nim przekonania o własnej doskonałości. „Daleko mi do doskonałości; naturę mam złą i zepsutą „– pisał. „Bóg mi tylko dał uznanie mojej nędzy i to uważam za jedyną moc moją. W modlitwie szukam wsparcia, ale tak trudno o samotność, że skupienie ducha jest prawie niemożnością. Jedna tylko wiara w Łaskę Bożą, która sama przychodzi w potrzebie, utrzymać może w spokoju ducha”.

 

Pościć nie wolno

Trudne warunki nie sprawiły, że Józef Kalinowski poczuł się zwolniony z obowiązku dbania o własny rozwój duchowy i od troski o rozwój innych. Tych, którzy pozostali w domu, prosił o nieustanną modlitwę za niewierzących chrześcijan. Sam starał się zrozumieć, gdzie tkwią przyczyny słabej kondycji moralnej społeczeństwa. „Ustaliłem swój pogląd na przedwczesną samodzielność młodzieży, opuszczenie gniazda rodzinnego przed czasem, zobojętnienie stąd na pociechy ogniska domowego i szukania pociechy w niewłaściwych źródłach, skąd tyle nieszczęścia wylało się na naszą społeczność, a szczególnie na kraj nasz” – pisał w liście do rodziny w 1865 r. Jednocześnie szukał okazji, by wszystko, co go spotyka, pomagało mu wzrastać, choć do dyspozycji miał tylko ubogie środki. „Oprócz modlitwy nic nie mam, co bym ofiarował Panu Bogu” – pisał. „Pościć nie wolno mi, jałmużnę nie bardzo jest z czego dawać, do pracy sił nie ma, cierpieć i modlić się tylko mi zostaje. Większych jednak skarbów nie miałem nigdy i nie chcę więcej”.

 

Pokarm dla zmysłów

Wygnanie i długoletnie przebywanie na obczyźnie niosło ze sobą tęsknotę. Kalinowski przyznawał się, że oddalenie od bliskich jest dla niego bardzo trudne i bolesne. „Widzę potrzebę pisania, pragnę się z Wami podzielić złą czy dobrą nowiną, wspomnień boję się poruszać, o przyszłości mówić nie umiem, a teraźniejszość musi być zero. Jak nas moralnie nie będziecie wspierać, sami sobie rady nie damy i marnie zginiemy. Skrapiajcie więc nas rosą dobroczynną pamięci” – pisał w liście do Ludwiki Młockiej w 1867 r. Jednocześnie, choć wcześniej pozbył się wszystkiego, co uznał za niepotrzebne, prosił teraz o przysłanie drobiazgów, które przypominać mu będą rodzinną ziemię: „Do listów swoich proszę jakąkolwiek małą pamiątkę przyłożyć, obrazek, medaliczek, kwiatek, choć szczyptę ziemi, prosiłbym o powietrza rodzinnego trochę, jeśliby możebna była rzecz. Coś najdrobniejszego, ażeby tylko od Was. W napadzie duchowości, nie chcąc zbyt się przywiązywać do rzeczy doczesnych, pozbawiłem się wielu pamiątek; pobudka była dobra i czynu nie żałuję, ale w obecnej chwili jestem tego przekonania, że nawet i zmysły potrzebują pokarmu dla odświeżenia myśli i ogrzania serca i trzeba im niewinny ten datek składać, nie naruszając w niczym, a nawet spotężniając stronę duchową”.

 

Małe radości

Kiedy Kalinowski mógł wyjechać z Ussola do Irkucka, czekały go dwie wielkie radości: praca i kościół. Praca oznaczała koniec przymusowego lenistwa: teraz przez trzy godziny dziennie mógł pracować, zarabiając na swoje utrzymanie. „To zdobycie sobie kawałka chleba głownie Opatrzności Boskiej przypisuję” – pisał w w1868 r. Kościół zaś był radością nie tylko ze względu na możliwość prowadzenia życia sakramentalnego. Kalinowski wiedział, że radość jego jest banalna, że dla wielu wydać się może zbyt mała, ale w życiu zesłańca takie właśnie radości urastały do wielkiej rangi: „Kościółek jest tu szczupły, ale czysto i starannie utrzymany, niemałe to dla nas źródło pociechy” – pisał Kalinowski. „Na nas, obracających się w jednym kole towarzyskim, pozbawionych wszelkiego promyka wesołości z zewnątrz, pracujących nieraz ciężko, albo co gorsza obarczonych brzemieniem nieczynności, obrzędy kościelne zbawiennie wpływają nawet przez samo oddziałanie na zmysły. Proszę nie gorszyć się tym moim trochę realnym zapatrywaniem się; pisząc to, mam na myśli tylko stronę zewnętrzną obrzędów, nie ruszając bynajmniej ich treści”.

Wiele lat dzieliło młodego Józefa Kalinowskiego od wielkiego dzieła ojca Rafała. Ale jego świętość zaczynała się właśnie tam – na obczyźnie, w sercu człowieka, który z wygnania mógł tylko pisać listy.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki