Anna Konieczna zaczęła haftować, gdy była młodą dziewczyną. Ukończyła wówczas roczny kurs i jak wspomina, stały się w ten sposób z siostrą jedynymi hafciarkami w przedwojennych Wronkach. W tym wielkopolskim miasteczku położonym nad Wartą mieszka zresztą do dzisiaj. Zapewne w szafach wielu jego mieszkańców można by jeszcze odnaleźć wyhaftowane przez panią Annę piękne obrusy czy sukienki.
„Mamo, jak się czujesz?”
Ulica Podgórna to wąska uliczka w pobliżu wronieckiego rynku, ciasno zabudowana małymi domkami. Pani Anna mieszka w jednym z nich razem ze swoją starszą córką Haliną i zięciem Marianem. Gdy ich odwiedzam, spotykam tam również drugą z córek, Dionizę, i jej męża Wojciecha. Wokół nas biega, poszczekując radośnie, kolejny domownik, Sonia, którą rodzina wzięła ze schroniska. − Jeszcze kilka lat temu mieszkał z nami mój syn z żoną i trójką dzieci – mówi pani Halina. Na co dzień jest teraz, jak przyznaje, trochę ciszej, ale zmienia się to w niedzielę, gdy przyjeżdża któreś z trojga wnucząt i siedmiorga prawnucząt pani Anny. Stałym gościem w jej domu jest też proboszcz wronieckiej fary ks. Maciej Kubiak. − On jakby był mój – wyznaje Anna Konieczna. − Dla mamy jest jak syn, a on sam, gdy przychodzi, pyta: „Mamo, jak się czujesz?” – dodaje córka Halina.
Na sąsiednich rajkach
Pani Anna urodziła się 21 kwietnia 1909 r. w miasteczku Ostroróg. Gdy miała dwa latka, jej rodzice przeprowadzili się do Wronek, do domu przy ul. Sierakowskiej. Po latach odziedziczył go ich syn, a dwie najmłodsze z pięciorga córek dostały działkę przy ul. Podgórnej. W wybudowanym na niej w latach 50. domu zamieszkały razem z rodzinami − Anna na dole, a Maria na górze.
Ze swoim mężem Janem pani Anna mieszkała na Sierakowskiej „przez płot”. Nie znali się jednak wówczas dobrze, bo Anna była od Jana trochę starsza. Gdy rozpoczęła się II wojna światowa, Niemcy kazali młodym mieszkańcom Wronek kopać ziemniaki. − Z Jankiem przydzielili nas na sąsiednie rajki. Ziemniaki trzeba było wsypywać do worków i zanosić na wóz – wspomina i dodaje, że jej, drobnej i kruchej kobiecie, trudno było nosić takie ciężary. − Dogadaliśmy się więc, że ja wykopuję za nas dwoje, a on za to nosi. I tak przez kilka tygodni – przyznaje. Ta udana współpraca dała początek znajomości, która zaowocowała w czerwcu 1944 r. ślubem. − Odbył się w Otorowie, bo we Wronkach kościół był zamknięty. A trzy dni później Niemcy wzięli Janka do budowy okopów. Wrócił dopiero w styczniu następnego roku – wyjaśnia Anna Konieczna. Od tej chwili małżonkowie mogli już cieszyć się swoim szczęściem. Wspólnie przeżyli 56 lat.
Monogramy i rękawiczki
Sama pani Anna uniknęła wywozu w czasie wojny, bo Niemcom zależało na tym, aby razem z siostrą Marią haftowały i robiły swetry dla ich żon. Za pracę przynosili im jedzenie, tak więc, jak wspomina starsza pani, podczas okupacji rodzinie nie brakowało chleba. Zresztą już przed wojną siostry bardzo dużo pracowały. − Bogaci panowie musieli mieć wewnątrz płaszcza, na chusteczkach czy piżamach wyhaftowane monogramy. A hrabianki latem nosiły zrobione na szydełku rękawiczki. Do każdej sukni chciały mieć inną parę. Tak naprawdę to na tych rękawiczkach zarabiałyśmy najwięcej – opowiada.
Anna Konieczna haftowała także ślubne welony, sukienki, obrusy czy poduszki. Przyznaje, że najtrudniej jej było w latach 50., gdy haftowała obrusy do wronieckiego klasztoru Franciszkanów i kościoła farnego. − Brakowało wtedy nici i wybraliśmy się po nie z mężem specjalnie do Łodzi – wspomina. – Potem mama mogła już przystąpić do pracy. Najpierw robiła siateczkę, a potem wyszywała kwiaty, róże lub lilie czy winogrona – mówi z uznaniem córka Dioniza. Ze swoją pasją pani Anna musiała rozstać się, gdy przekroczyła 90. rok życia. − Gdybym tak mogła wziąć do ręki igłę, to bym jeszcze niejedną poduszkę wyhaftowała – zapewnia z uśmiechem.
Wśród Młodych Polek
Ta pogodna, radosna starsza pani nadal lubi towarzystwo. Od zawsze tak było, bo z błyskiem w oku opowiada o Młodych Polkach, organizacji, do której należała jeszcze przed wojną. – Było nas tam, młodych dziewcząt, dużo i bardzo się lubiłyśmy. Uwielbiałam, gdy w niedzielę pożyczałyśmy rowery i urządzałyśmy wycieczki do Pniew, Lubasza czy Biezdrowa – wylicza. Dziewczęta przygotowywały też przedstawienia, recytacje wierszy i brały udział w kursach gotowania. Dbały także o wystrój kościoła. Pani Anna przez lata przyozdabiała ołtarz św. Józefa we wronieckiej farze, aż do wojny, po której go rozebrano.
Jedna z jej ówczesnych koleżanek miała na imię Dioniza. − Byłyśmy jak siostry – wspomina. − Ojciec Doni, bo tak na nią wołaliśmy, był celnikiem i dlatego zaraz na początku wojny Niemcy ich wywieźli. Słuch po nich zaginął, a mi bardzo było ich żal. Obiecałam sobie, że jak będę miała córkę, dam jej na imię Donia – wyznaje pani Anna. Dla pierwszej córki imię wybrał jednak mąż. − I tak trochę też było, Halinka była Janka, a Donia moja. Ale oczywiście kocham je równo – stwierdza.
Praca wzbogaca
Anna Konieczna lubiana była także w Domu Pomocy Społecznej mieszczącym się w Nowej Wsi pod Wronkami. Zaczęła tam pracę jako kucharka, gdy miała... 50 lat. Gotowanie było kolejną jej pasją. Obsługiwała nawet przyjęcia weselne i komunijne. Jak przyznaje pan Wojciech, a zdanie zięcia jest przecież w tej kwestii ważne, gotowała bardzo dobrze. − Siostra zmarła, córki kończyły szkoły, a mąż jako kolejarz nie miał zbyt dużej pensji, więc trzeba mu było pomóc. Na początku niektórzy śmiali się z mojej pracy, ale ja sobie nic z tego nie robiłam. Zawsze powtarzałam: praca nie hańbi, tylko wzbogaca – przekonuje pani Anna. Codziennie rano, na godz. 6, chodziła pieszo do pracy, przemierzając liczącą ponad dwa kilometry drogę. A kiedy miała trochę czasu, uczyła tamtejsze podopieczne haftu. Na emeryturę przeszła dopiero w wieku 67 lat.
Matka Boska zawsze wysłuchuje
Teraz pani Anna już bardzo rzadko wychodzi z domu. Do kościoła wybrała się ostatnio na Mszę św. z okazji 100. rocznicy urodzin. Za to co niedzielę, odświętnie ubrana, ogląda Mszę św. w telewizji. − Mama nie przestrzega jakiejś szczególnej diety. Tak po prostu, Pan Bóg dał jej długie życie – mówi pani Dioniza. − Wszystko sama wokół siebie zrobi, nie jest dla nikogo ciężarem – dodaje jej siostra Halina. Z kolei w każdy pierwszy piątek miesiąca ksiądz proboszcz przynosi starszej pani Annie Komunię św. − Staram się też odwiedzać ją częściej. Wciąż jest pełna serdeczności i nadal ma dobrą pamięć oraz ciekawość świata. Ilekroć zanoszę jej książkę czy religijną gazetę, chętnie zagłębia się w lekturze – opowiada ks. Kubiak.
Wśród wielu obrazków wiszących nad łóżkiem pani Anny moją uwagę zwraca Matka Boża w niebieskich szatach. – Dostałam ją na setne urodziny. Ale do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy modlę się od zawsze. Tylko dzięki Jej pomocy Donkę uratowałam. Gdy miała 25 lat, poważnie zachorowała i walczyła ze śmiercią. Lekarze mówili, że jedna osoba na sto z tego wychodzi. Płakaliśmy z mężem i się modliliśmy. Wierzę, że Matka Boska zawsze wysłuchuje – wyznaje Anna Konieczna.