Logo Przewdonik Katolicki

Palm nie będzie!

Michał Bondyra
Fot.

Dwanaście lat temu reformę emerytalną reklamowali młodzi emeryci pod palmami. Dziś nowelizacji tamtej ustawy nie sprzedaje się już jako eldorado na starość, aracjonalne cięcie wydatków, które poprawi nasze emerytury. Itym razem palm jednak nie będzie!

 

Przeprowadzona w 1999 r. przez rząd Jerzego Buzka reforma emerytalna zastąpiła trzaskający w szwach i grożący katastrofą, oparty na umowie pokoleniowej, system zusowski. Przypomnijmy, że zgodnie z założeniami autorów reformy, dziś głównych oponentów: ówczesnego ministra finansów prof. Leszka Balcerowicza i obecnego – prof. Jacka Rostkowskiego, niemalże do wczoraj funkcjonował system oparty na trzech filarach. Pierwszym zusowskim, zwanym repatriacyjnym, opartym na umowie, w wyniku której wypłacane emerytury finansowane są ze składek obecnie pracujących. Na tę część przeznaczaliśmy obowiązkowo
12,22 proc. z 19,52 proc. całej sumy pobieranej nam z wynagrodzenia brutto. Pozostałe 7,3 proc. dotąd trafiało do II filaru, zwanego też kapitałowym. Po wyborze Otwartego Funduszu Emerytalnego (OFE), ten inwestował nasze środki w akcje i obligacje skarbowe. Trzeci filar, w przeciwieństwie do dwóch poprzednich, dobrowolny obejmował wszystkie inne sposoby oszczędzania na emeryturę, a wśród nich Pracownicze Programy Emerytalne (PPE) oraz Indywidualne Konta Emerytalne (IKE).

 

Realnie czy na papierze?

Nowelizacja autorstwa ministra Rostkowskiego utrzymuje te trzy filary, wprowadzając jednak korektę w procentowym udziale naszych składek w filarze I i II. Zmniejsza bowiem z 7,3 proc. składkę kierowaną do OFE do 2,3 proc., zastrzegając przy tym, że do 2017 r. nastąpi stopniowe jej zwiększenie do poziomu 3,5 proc. Po co? – Składki w OFE to najbardziej bezsensowny wydatek w budżecie, który powiększa dług publiczny – argumentuje minister Rostkowski. – Dług publiczny powstaje, gdy wszystkie wydatki są większe od wszystkich dochodów. Powiększają go też wydatki na administrację publiczną, KRUS czy przywileje mundurowe. A OFE to inwestycje, oszczędności ludzi – odpowiada na zarzuty Wiktor Wojciechowski, ekonomista założonego przez prof. Balcerowicza Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR), wyliczając zalety II filaru: – Patrząc z perspektywy 30–40 lat, a więc czasu, w jakim będziemy oszczędzali na emerytury, z doświadczeń innych krajów wynika, że system kapitałowy OFE sprzyja wzrostowi gospodarczemu. Pogłębia i zwiększa płynność rynku finansowego. Wpływa na płynność rynku obligacji, przez co firmy mogą taniej pożyczać, a rząd może się taniej zadłużać, bo jest niższa rentowność.

Z takim rozumowaniem nie zgadza się szef Centrum im. Adama Smitha Robert Gwiazdowski. – To, czy pieniądze zaksięgujemy w OFE, czy w ZUS-ie, z punktu widzenia dzisiejszej gospodarki nie ma najmniejszego znaczenia. Z perspektywy cash flow (przepływu pieniądza – przyp. MB) ma to znaczenie tylko i wyłącznie na papierze – wyjaśnia.

Politycy i tak dobiorą się  do kasy

Wojciechowski uważa, że II filar daje nam większe bezpieczeństwo niż ZUS. – Każdy z nas ma podpisaną umowę z towarzystwem emerytalnym na obracanie naszymi pieniędzmi. Gwarantem tych umów, podobnie jak w ZUS-ie, jest skarb państwa. W przypadku trudnej sytuacji w finansach publicznych łatwiej jest jednak zmniejszyć rewaloryzację kont indywidualnych w ZUS-ie, niż odmówić wykupu obligacji skarbowych, które w swoich portfelach mają zarówno OFE, jak i banki inwestycyjne na całym świecie – przekonuje. – Nie ma większego znaczenia dla dzisiejszych podatników, czy ich środki zaksięguje się w ZUS-ie, czy w OFE, tak czy inaczej, państwo wciąż zabierze nam
19,5 proc. podatku na emerytury – ripostuje prezydent Centrum A. Smitha.

Jak podkreśla jednak Wojciechowski, OFE są też skutecznym hamulcem dla populistycznych zapędów rządów. – Gdyby nie transfer do OFE, rząd Leszka Millera nie poparłby z tak dużą determinacją ograniczenia wydatków publicznych, a ich ekspansja za rządów PiS, LPR i Samoobrony byłaby znacznie większa – argumentuje, dodając, że trudniej jest politykom położyć rękę na środkach z II filaru niż na tych gromadzonych w I filarze. – ZUS jest w 100 procentach zależny od polityków. Wprawdzie ma pan w nim konto emerytalne, ale może się okazać, że politycy za 10 lat stwierdzą, że środki na nim będą zwaloryzowane w wolniejszym tempie – uważa ekonomista FOR. – Politycy, tak czy inaczej, kładą rękę na tych pieniądzach. Środki od podatników idą najpierw do ZUS-u, gdzie część idzie na dzisiejsze emerytury, a pozostała do OFE, a tam po potrąceniu 3,5 proc. opłaty dystrybucyjnej i 0,6 proc. za zarządzanie, dzieli się je tak, że ponad 60 proc. idzie na obligacje skarbu państwa, a ze skarbu państwa wędrują z powrotem do ZUS-u, z czego ten wypłaca dzisiejsze emerytury – tłumaczy Gwiazdowski.

OFE zarabiają mniej niż ZUS?

Mechanizm, w którym towarzystwa emerytalne za naszą składkę kupują obligacje skarbowe, szef Centrum im. A. Smitha kwituje wprost: „pomysł idioty”. – Gdyby mogły one inwestować na rynku, byłoby zupełnie inaczej. Tylko wtedy minister finansów pieniądze dla dzisiejszych emerytów musiałby wziąć z… podwyższenia podatków – tłumaczy. Rząd jednak zakłada zwiększenie zaangażowania naszych składek w OFE nawet do 95 proc. w akcje. – W sytuacji, gdyby nastąpiło spowolnienie gospodarcze i pogorszenie sytuacji na giełdzie, to większość zgromadzonych w II filarze środków nie przyniesie zysków, lecz straty. Będzie to dobrym przyczynkiem do całkowitej likwidacji OFE przez polityków – ostrzega Wojciechowski, przypominając, że w najlepszym dla OFE roku 2006 stopa zwrotu w II filarze była dużo wyższa niż umowa rewaloryzacyjna w ZUS-ie. – Statystyczna stopa zwrotu z OFE wynosiła wtedy 17 proc., tyle że giełda wzrosła wówczas o 42 proc. Czy OFE zarobiły więc dla nas 17 proc., czy straciły 25 proc.? – pyta retorycznie Gwiazdowski. – Do tego Fundusz Rezerwy Demograficznej (FRD), który jako jedyny miał jakieś pieniądze w tym systemie emerytalnym, zarobił w tym czasie 40 proc., czyli stopa zwrotu z FRD była o 23 proc. większa niż statystycznie w OFE – uzupełnia.

Mniejsze, większe, takie same

Czy zatem nowelizacja reformy z 1999 r., zmniejszająca składkę do OFE o 5 proc., powinna wywołać lęk u przyszłych emerytów? Fachowcy z portalu ekonomicznego Money.pl wyliczyli, że po zmianach zaczynający dziś pracę 25-latek w momencie osiągnięcia wieku emerytalnego dostanie emeryturę o 14 proc. niższą, niż gdyby nowelizacji nie było. Jeszcze więcej (ponad 15 proc.) straci według tych kalkulacji rozpoczynająca dziś pracę kobieta. Według portalu, emerytury po zmianach w ustawie dla pracujących od 10 lat zmniejszą się o 10 proc. W dokładne wyliczenia nie chce „się bawić” Wiktor Wojciechowski. – Prognozowanie tego, co będzie za 30–40 lat, obarczone jest bardzo dużym ryzykiem. Lekka zmiana tylko jednego parametru może sprawić, że po tak długim okresie odchylenia od przewidywań mogą być ogromne – mówi, dodając, że wariant rządowy, zwalniając tempo wzrostu gospodarczego, w efekcie sprawi, że nasze emerytury będą jednak niższe. Odmienne zdanie ma Robert Gwiazdowski. – Nie ma się czego bać. Wysokość emerytur i tak nie będzie zależała od tego, jak zostaną zaksięgowane dzisiaj nasze składki, ale od tego, jaki będzie dochód narodowy wtedy, gdy będziemy na emeryturze i będzie on dzielony – przekonuje, tłumacząc, że nowela rządowa nie ma większego znaczenia, bo OFE w ciągu dłuższego okresu i tak zarabiają na poziomie wzrostu gospodarczego. – Zakładając oczywiście, że nie wydarzy się kryzys finansowy podobny do tego z 2008 r. Tyle że jest to założenie hurraoptymistyczne. Przy tym długu publicznym, wojnach wcale nie jestem pewien, czy w ciągu jednego pokolenia taki kataklizm finansowy nie nawiedzi nas jeszcze ze dwa razy – dodaje.

Umiesz liczyć – licz na siebie

Niezależnie od tego, czy nowelizację reformy oceniamy pozytywnie, czy negatywnie, jedno jest pewne: przyszli emeryci z pewnością na starość nie będą żyć jak pączki w maśle. Nie będzie też obiecanych w spotach sprzed 12 lat palm i wakacji w ciepłych krajach. Tym bardziej że swoje trzy grosze wrzuca tu demografia – nasze życie się wydłuża, a do tego rodzi się nas na tyle mało, że obecna relacja, w której trzy osoby pracują na jednego emeryta, za pół wieku przerodzi się w relację: jeden pracujący utrzymuje jednego emeryta. Spowoduje to, jak podkreśla Wiktor Wojciechowski stan, w którym „emerytury w relacji do wynagrodzeń będą jeszcze niższe niż obecnie”. Co musi się więc stać, byśmy nie przymierali na starość głodem, a toczyli w miarę godne życie? – Po pierwsze, w ciągu dekady powinniśmy podnieść wiek emerytalny kobiet i mężczyzn do 67. roku życia, a po drugie, oszczędzać w szeroko pojętym III filarze – mówi ekonomista FOR. Czyli umiesz liczyć – licz na siebie? – Tak, tylko że trudno jest dziś liczyć na siebie, gdy państwo zabiera ludziom ponad 60 proc. wynagrodzenia – zauważa Robert Gwiazdowski. Jak to zmienić? – Alternatywą musi być zmiana modelu emerytalnego, by emerytury finansować nie z podatku od wynagrodzenia, a od konsumpcji takich jak VAT czy akcyza. Trzeba opodatkować konsumpcję, a nie pracę, bo bogactwo bierze się z tego, co produkujemy, a nie z tego, co zjemy – mówi szef Centrum im. A. Smitha, dodając, że aby tak się stało, potrzebna jest tylko wola polityczna. Czy takiej woli doczekamy się jednak przed emeryturą, czy będzie jak z tymi palmami?                

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki