Na początek trochę historii. W okres po 1989 r. wchodziliśmy z klasycznym systemem emerytalnym, w którym składki pracujących finansują bieżące emerytury. To tak zwany system repartycyjny, który może się sprawdzać, gdy pracujących jest odpowiednio więcej od emerytów, dzięki czemu ich składki wystarczają na pokrycie świadczeń. Dodatkowo nasz system opierał się o zasadę zdefiniowanego świadczenia: wysokość emerytury nie zależała od sumy zapłaconych wcześniej składek, lecz od wysokości wynagrodzenia w ostatnim okresie przed emeryturą. W sytuacji dramatycznego spadku dzietności, jaki miał miejsce w Polsce po 1989 r., wpływające składki przestały wystarczać na wypłatę emerytur.
Wielka reforma
W 1999 r. weszła więc w życie wielka reforma emerytalna. Po pierwsze wprowadzała ona nową zasadę, według której wysokość emerytury zależy od sumy wpłaconych składek, które podlegają waloryzacji. Po drugie wprowadzono Otwarte Fundusze Emerytalne prowadzone przez prywatne instytucje finansowe. Od tej pory 7,3 proc. wynagrodzenia (ponad jedna trzecia całej, wynoszącej 19,5 proc. składki emerytalnej) miało trafiać nie do ZUS, lecz do OFE, które miały te środki inwestować na rynkach finansowych kupując papiery wartościowe.
Problem w tym, że ZUS wciąż musiał wypłacać bieżące emerytury, a został pozbawiony ogromnej części środków. Brakujące pieniądze dosypywało więc państwo, które musiało się z tego powodu zadłużać. W latach 1999–2013 musiał zaciągnąć z tego powodu dług o wartości 300 mld zł (to równowartość połowy całego długu publicznego powstałego w tamtym czasie). Poza tym OFE początkowo pobierały ogromne wręcz opłaty za zarządzanie składkami. W pierwszym okresie mogły one sięgać aż 10 proc. pobranej składki. We wspomnianym okresie pobrały w ten sposób 19 mld zł.
Korekty systemu
Na szczęście rządzący zorientowali się, że w takim kształcie OFE oznaczają gigantyczną utratę gotówki przez budżet państwa. Zaczęto więc wprowadzać kolejne reformy. W 2011 r. obniżono składkę trafiającą do OFE do 2,3 proc. wynagrodzenia. Trzy lata później połowę pieniędzy z OFE, czyli około 150 mld zł, przeniesiono do ZUS. Były to środki zgromadzone w obligacjach Skarbu Państwa i od tamtej pory OFE miały kupować głównie akcje i papiery wartościowe niebędące papierami dłużnymi naszego państwa. W ten sposób likwidowano absurdalną sytuację, w której państwo oddawało część publicznych składek instytucjom finansowym, by następnie… zadłużyć się u nich z tego powodu. Przede wszystkim jednak zniesiono obowiązek przekazywania składki do OFE. Od 2014 r. miały tam trafiać pieniądze tylko tych, którzy zadeklarują taką wolę. Ostatecznie zdecydowało się na to 2,5 mln Polaków. W omawianym okresie sześciokrotnie, do poziomu 1,75 proc., zmniejszono opłaty za zarządzanie.
Oprócz tego wprowadzono także suwak bezpieczeństwa. Odkąd ubezpieczonemu zostawało już tylko 10 lat do emerytury, środki z jego konta w OFE systematycznie miały trafiać do ZUS, który finalnie miał wypłacać całość emerytury. Dzięki temu osoba przechodzącą na emeryturę w momencie załamania kursów akcji nie była narażona na utratę odłożonego kapitału, gdyż zdecydowana większość jej składek trafiła już z powrotem do ZUS.
Ulepszone OFE
Tyle historii. Obecnie konsultowany jest projekt kolejnej już reformy emerytalnej. Rząd zamierza wprowadzić w miejsce OFE Pracownicze Plany Kapitałowe (PPK). W tym celu trzy czwarte pozostałych w OFE środków, czyli ponad 100 mld zł, przeniesione zostaną na indywidualne konta emerytalne, które staną się wkładem początkowym każdego ubezpieczonego w nowym systemie (dotyczy to także osób, które zrezygnowały z przesyłania środków do OFE, ponieważ te ich składki, które nie zostały w 2014 r. przeniesione do ZUS, nadal są zgromadzone na ich kontach w funduszach emerytalnych). Jedna czwarta środków z OFE trafi do Funduszu Rezerwy Demograficznej (FRD), którym kieruje ZUS. Ich równowartość zostanie zapisana na indywidualnych kontach przyszłych emerytów w ZUS, a więc w żadnym razie one nie przepadną.
W nowym systemie cała podstawowa składka, czyli 19,5 proc., będzie trafiać do ZUS, natomiast do PPK będzie trafiać dodatkowa dwuprocentowa składka. Każdy ubezpieczony będzie mógł ją podnieść maksymalnie do 4 proc. Pracodawca będzie od siebie dokładać do tego 1,5 proc. wynagrodzenia, a państwo – 240 zł rocznie. Udział w PPK będzie dobrowolny, jednak teraz opcją domyślną będzie uczestnictwo. Jeśli ktoś będzie chciał zrezygnować, będzie musiał zadeklarować to na piśmie. Co więcej, tę deklarację trzeba będzie co dwa lata odnawiać, gdyż inaczej po tym czasie automatycznie część naszego wynagrodzenia będzie trafiać do PPK. Widać więc, że państwu zależy, by z nowego systemu korzystało jako najwięcej osób.
PPK będą zarządzane przez prywatne towarzystwa inwestycyjne, jednak suma pobranych przez nie opłat nie będzie mogła przekraczać 0,6 proc. zgromadzonych środków w skali roku. Będzie więc dużo niższa od opłat pobieranych dziś przez OFE. Środki zgromadzone w PPK będą inwestowane w akcje, obligacje, a nawet waluty zagraniczne.
Zalety i wady
Czy to dobra reforma? Bez wątpienia zmieni ona sytuację na lepsze. Całość 19,5-procentowej składki będzie trafiać do ZUS, więc z publicznego systemu nie będą już wyciekać pieniądze. Uczestnictwo w PPK będzie dobrowolne, więc każdy, kto nie chce oszczędzać na emeryturę na niestabilnych rynkach kapitałowych, nie będzie musiał tego robić.
Jednak do PPK nieodwołalnie trafi ponad 100 mld zł składek z publicznego systemu emerytalnego. Oczywiście dobrze stworzyć wkład początkowy dla nowego systemu, lecz do tego celu wystarczyłaby jedna trzecia tej sumy. Reszta mogłaby trafić do FRD, czyli de facto do ZUS. Trzeba pamiętać, że środki w ZUS są dużo bezpieczniejsze: regularnie waloryzowane, nie tracą na wartości, a ich wypłatę gwarantuje państwo. Tymczasem środki w PPK będą ulokowane w papierach wartościowych, których ceny się często zmieniają.
Poza tym pytanie, czy PPK muszą być zarządzane przez prywatne towarzystwa inwestycyjne? Mogłyby być zarządzane pasywnie przez instytucję publiczną, czyli niemal bezkosztowo tak jak osiągający bardzo dobre wyniki FRD. To w dłuższej perspektywie przyniosłoby bardziej stabilne zyski dużo niższym kosztem. Już chyba wystarczająco dużo zapłaciliśmy prywatnym funduszom za obracanie naszymi składkami emerytalnymi.
Sytuacja ZUS-u
Obecnie składki ZUS nie wystarczają na pokrycie wypłat bieżących świadczeń. W 2016 r. wpływy do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wyniosły 152 mld zł, a wydatki 205 mld zł. Państwo musiało więc przekazać do ZUS około 53 mld zł.
Według prognozy ZUS na lata 2018–2022 pokrywany przez państwo deficyt będzie rósł: w 2020 r. ma wynieść 64 mld zł, a w 2022 r. – 73 mld zł.
Likwidacja OFE i przekazywanie całej składki do ZUS przez wszystkich ubezpieczonych zmniejszy deficyt o kilka miliardów złotych rocznie.