Trzeba tylko udać się do marketu, zrobić szybkie zakupy. Serial obejrzeć i wiadomości, bo inaczej nie będzie się wiedziało, o czym ludzie mówią. I jeszcze obowiązkowo pacierz ranny i wieczorny, żeby Bozia nie pokiwała palcem.
Nie będę banalizował, że świat przyspieszył i zwariował i że człowiek funkcjonuje tak jak media: szybko, płytko i efektywnie. Chcę zwrócić uwagę bardziej na to, jak do takiego życia jesteśmy przywiązani, choć równocześnie trzy czwarte rozmów rozpoczyna się lub kończy westchnieniem o tym, jak to nam życie przemyka między palcami.
Są różne sposoby na przełamanie monotonnej frazy życia. Jedni uciekają w duchowość. Myślą, że jak pojadą na rekolekcje, odbędą setki nabożeństw, zbiorą bibliotekę literatury dewocyjnej, to wszystko w ich życiu się zmieni. Uciekając od świata, nadal jednak pozostają ze swoimi problemami. Podobnie jak ci, którzy wybierają hedonizm, osiąganie tzw. sukcesu. Doktoraty, projekty, konferencje i spotkania mogą odurzyć, ale nie rozwiążą niczego. Jedni i drudzy targają ze sobą wszystkie powinności, wymuszenia, konieczności i warunki.
Trzeba jednak dostrzec, że nic nie trzeba…
Odejść, świadomie przeżyć to, że nie jestem niezastąpiony. Doświadczyć, że życie będzie trwać pomimo niezrobienia tego i owego, niestawienia się na czas, niepodania ręki komuś ważnemu. Nie chodzi o burzenie porządku świata. Chodzi o zmianę trybu warunkowego na oznajmujący, tak by ten porządek nam służył, a nie my jemu.
Myślę, że doświadczył tego Jezus na pustyni. Czterdzieści dni odejścia od świata mogły Mu uświadomić, że wcale nie musi zbawić świata, że jest zupełnie wolny. Jednak On zwycięsko przechodząc próbę pustyni, wykonał zbawczy plan. Zatem wzywam siebie i wszystkich uciekinierów do powrotu. Dokonajmy remanentu wszystkich zniewalających nas konieczności. Przyjrzyjmy się im. Zamknijmy je na zawsze. Odejdźmy, by znaleźć siebie i żyć tym, co naprawdę złożone jest w naszych sercach.